Dizajn to tylko drogie zabawki dla wyższej klasy średniej? Gładkie blaty stołów ze szwedzkich sklepów meblowych? Nic z tych rzeczy. Przekonuje o tym Ewelina Kruszyńska – autorka projektu Lub Design, realizowanego w Warsztatach Kultury w Lublinie.
Marcel Wandas: – Zajmujecie się dizajnem, jako miejska instytucja kultury. To jest chyba rzadko spotykane? Słowo „dizajn” kojarzy się bardziej z ekskluzywnymi sklepami meblowymi.
Ewelina Kruszyńska: – Jeszcze 6 lat temu, kiedy projekt powstawał, rzeczywiście warsztat dotyczący projektowania prostych mebli czy ogródków nie bardzo przystawał do typowej oferty instytucji kultury.
Odbiegał także od potocznego rozumienia pojęcia design. W naszej pracy najważniejszy był sam proces projektowania, szukania rozwiązań dla istniejących problemów, praca w wielopokoleniowych grupach. Taka metoda bardzo dobrze się sprawdzała. Lub design to projekt przede wszystkim edukacyjny, nastawiony na rozwijanie kompetencji uczestników, nie wytwarzanie pięknych przedmiotów.
Takie działania bliskie codziennemu życiu okazały się dobrym tropem – dziś warsztaty ogrodnicze, stolarskie czy krawieckie tworzą ofertę wielu instytucji kultury i nikogo to już nie dziwi.
A dlaczego to się rozkręciło? Czy może miało tu znaczenie większe zainteresowanie miastem, aktywizm miejski?
E.K.: – Myślę, że częściowo tak. Ale ważniejsze jest chyba to, że te wszystkie działania są bardzo proste i właściwie dla wszystkich. Przemycamy ważne treści podczas przyjemnych zajęć. Na wykład architekta krajobrazu raczej nie przyjdzie babcia z wnuczkiem, ale na warsztat sadzenia kwiatów pod blokiem, jak najbardziej. Taka forma zaprasza wszystkich i nie onieśmiela.
Jakoś się chyba utarło, że dizajn to jest projektowanie jakichś wymyślnych rzeczy, które kosztują mnóstwo pieniędzy. Państwo podchodzą do tego trochę inaczej.
E.K.: – Ja sama bardzo nie lubię tego słowa, ale trzeba było jakoś to nazwać. Również słowo „projektowanie” raczej nie funkcjonowało swobodnie w języku. Dizajn kojarzy się z jakimś gadżeciarstwem, a niekoniecznie z czymś, co może rozwiązać problem, służyć człowiekowi. Chcemy pokazać, że dizajn to też projektowanie chodników czy wygodnych ławek w miastach. To projektowanie powinno odpowiadać na potrzeby ludzi, a nie je wymyślać. Trochę mylone jest może z marketingiem. Firmy, które produkują luksusowe przedmioty zaczęły tego terminu nadużywać. Stał się modny i wygodny, by sprzedać wiele rzeczy. Nam chodzi o projektowanie dla ludzi, dla poprawy jakości życia.
I co Państwo do tej pory zrobili, by się tak stało?
E.K.: – Każdego roku odbywa się kilkadziesiąt warsztatów. Zapraszaliśmy aktywistów miejskich, projektantów, czy rzemieślników. Obsadzaliśmy roślinami zaniedbane skwery, budowaliśmy meble miejskie, zakładaliśmy ogródki przedszkolne i miejskie zielniki, remontowaliśmy jadalnię w jednym z domów dziecka, badaliśmy dostępność przestrzeni miejskich w Lublinie. Tylko w zeszłym roku odbyło się trzydzieści różnych warsztatów, ciężko coś wyróżnić.
Ale może zdarzyło się Państwu takie „wow”. Przyszło mnóstwo ludzi, wszyscy entuzjastycznie nastawieni?
E.K.: – Zdecydowanie warsztaty ogrodnicze! To jest bardzo proste, integrujące działanie i daje szczerą radość ze wspólnie wykonanej pracy. Udało się też spełnić moje małe marzenie. Razem z Iwoną Mariańską – Księżniak, z którą od dwóch lat wspólnie tworzymy Lub design, uruchomiłyśmy pracownię przy ul. Bernardyńskiej 11 w Lublinie. Stałe miejsce bardzo ułatwia nam pracę i kontakt z uczestnikami. W tej samej przestrzeni działają też koleżanki w ramach projektu Dzielnice Kultury, więc lokal po dawnym ciuchlandzie niemal stale wypełniony jest ciekawymi zajęciami. Pracowania jest otwarta dla wszystkich, łatwo dostępna, bo na parterze. Często przechodnie zaglądają do środka, zaciekawieni naszymi działaniami. W ubiegłym roku chcieliśmy głównie wykorzystać potencjał tego miejsca, zmieniając też nieco charakter naszych działań. Skupiliśmy się na warsztatach rzemieślniczych – np. krawieckich tapicerskich, florystycznych. Takimi prostymi działaniami udało nam się zaprosić mieszkańców pobliskich ulic do wspólnej pracy.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku zrealizujemy z Iwką i naszymi sąsiadami kolejny cel – ogród społeczny w Lublinie.
M.W.: A czy udało się stworzyć takie relacje sąsiedzkie, może ktoś wraca pochwalić się swoimi grządkami?
E.K.: – Sąsiedzi często przychodzą, nawet na chwilę zwykłej rozmowy. Czasem przynoszą rośliny doniczkowe na nasze parapety – naprawdę mamy już ich całkiem sporo. Ostatnio jedna z sąsiadek przyniosła racuchy na warsztaty, bardzo doceniamy takie miłe gesty. Z perspektywy czasu widać, że nawet osoby, które z początku nieufnie do nas podchodziły, teraz odwiedzają nas regularnie i chętnie uczestniczą w zajęciach.
M.W.: A jak Pani ocenia to, co dzieje się w przestrzeni miejskiej w Lublinie? Przede wszystkim miejska, mała architektura – przystanki, ławki. Sporo się chyba zmienia.
E.K.: – Zdecydowanie dużo więcej się o tym mówi, ale nie tak łatwo przekłada się to na praktykę. Jest jeszcze dużo do uporządkowania, cieszy fakt, że coraz więcej różnych organizacji podejmuje ten temat.
M.W.: Lub Design żyje, rozumiem, że można się do państwa zgłosić, w każdej chwili są państwo otwarci na propozycje?
E.K.: – Oczywiście, przed nami nowy sezon pracy. My sami obserwujemy, co dzieje się w innych miastach i chętnie zapraszamy osoby, które robią ciekawe rzeczy - będzie nam miło jeśli ktoś z czytelników zechce z nami wspólnie działać. Zapraszam na naszą stronę na Facebook'u
www.facebook.com/lubdesign informujemy tam o planowanych wydarzeniach. Jest też archiwum tego co już udało nam się zrobić.