W całej Polsce odbywały się 26 i 27 listopada 2005 roku wiece solidarności z uczestnikami zakazanego, a potem rozbitego w Poznaniu Marszu Równości, zorganizowanego z okazji Międzynarodowego Dnia Tolerancji. Na wiece „Demokracja idzie dalej” w większości przypadków otrzymano pozwolenia od władz. Dlatego tym razem policja nie zabierała uczestników do aresztu ani nie biła, tylko chroniła przed nacjonalistycznymi bojówkami. W Gdańsku zatrzymano pięciu młodych „przeciwników wiecu”.
Wiece miały miejsce we Wrocławiu,
Krakowie, Łodzi, Toruniu, Elblągu, Gdańsku, ponownie w Poznaniu
oraz w Warszawie, gdzie zgromadziło się najwięcej osób, bo – jak
szacuje policja co najmniej półtora tysiąca. W tłumie warszawiaków
nie zabrakło znanych twarzy polityków, intelektualistów czy
przedstawicieli organizacji pozarządowych, których kolejno proszono
o zabranie głosu. Przemówienia trwały prawie dwie godziny. Mówcy
przede wszystkim odwoływali się do Konstytucji (wiec zorganizowano
właśnie na placu Konstytucji) i jej art. 1., mówiącego o tym, że
Rzeczpospolita jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli, a więc
jest w niej miejsce dla wszystkich: mniejszości i większości.
Dlatego też zakazywanie pokojowych zgromadzeń w imię moralności
jest naruszeniem demokratycznego ładu i łamaniem art. 57
Konstytucji, ustanawiającego wolność zgromadzeń. „Konstytucja nie
jest niemoralna, a demokracja nie jest obsceniczna” – żartowała
prowadząca wiec Julia Kubisa.
Czy rzeczywiście w Polsce jest
miejsce dla każdego? Wielu mówców opowiadało o notorycznym łamaniu
praw mniejszości, aktach agresji i dyskryminacji nie tylko wobec
gejów i lesbijek, ale i Romów, Wietnamczyków i kobiet.
Nacjonalistyczni bojówkarze w Warszawie, w obecności policji, byli
spokojni, choć zdarzyło się, że napadli na pojedyncze osoby w
miejscach, gdzie ochrony już nie było – ofiara pobicia opowiedziała
o tym zdarzeniu zgromadzonym. Uczestników fotografowali, by
„zarejestrować twarze niemoralnych”.
Tym bardziej ważne jest – mówiono –
byśmy upominali się o praw prawa, które gwarantuje nam konstytucja,
i nigdy nie pozwolili uśpić swych sumień, zwłaszcza wtedy gdy
dyskryminacja nie dotyka nas bezpośrednio lub gdy jej nie
zauważamy. Władza, każda władza, czyha na obojętność obywateli i
wykorzystuje ją, by przeforsować swe projekty.
Paradoksalnie konsekwencją takich
poczynań jest – jak powiedział Jacek Żakowski – uruchomienie przez
nową władzę niezamierzonego procesu społecznego, którego przejawem
było spotkanie się tylu „normalnych” ludzi na placu Konstytucji i w
innych miastach – ludzi w większości niezainteresowanych wygraniem
wyborów, dorwaniem się do stanowisk. Oby ten proces rozwijał się
dalej.
Źródło: inf. własna