Dzisiaj, 28 września, obchodzimy Międzynarodowy Dzień Prawa do Informacji. Gorzkie to obchody w tym roku w Polsce – trzy dni po tym, jak Prezydent podpisał znowelizowaną ustawę o dostępie do informacji publicznej, zawierającą przepisy ograniczające ten dostęp. Protestowały przeciw temu organizacje i chociaż udało im się zmobilizować część opinii publicznej i społeczeństwa, to nie wystarczyło. Może głosów sprzeciwu byłoby więcej, gdyby obywatele wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi…
Ponad dwa tygodnie temu rozpoczęliśmy w naszym portalu debatę o informacji publicznej. Zapraszając do przedstawienia swoich opinii o nowelizowanych przepisach Józefa Halbersztadta z Internet Society Poland (ISCO) oraz Krzysztofa Izdebskiego ze Stowarzyszenia Liderów Lokalnych Grup Obywatelskich (SLLGO) chcieliśmy pokazać, jak wielu spraw związanych z działalnością organizacji pozarządowych projektowane przepisy dotyczą. Bo i dostępu do informacji (ważne dla organizacji strażniczych, ale nie tylko – także dla dziennikarzy i „zwykłych” obywateli), i jej ponownego wykorzystania (ważne dla badaczy i tych, którzy chcą w twórczy sposób korzystać z danych zbieranych przez różne publiczne instytucje), i jawności działań (ważne dla samorządów, ale też dla organizacji korzystających z publicznych dotacji), i ochrony praw autorskich i własności intelektualnej (może dotyczyć także m.in. dla organizacji korzystających z dotacji publicznych).
Diabeł tkwi w szczegółach
Obaj nasi eksperci, chociaż z różnych perspektyw oceniali ustawę, zgodni byli, że szczegółowe rozwiązania w niej zapisane nie są zadowalające.
„Udostępnienie informacji oznacza samo wydanie dokumentu, żeby można było się z nim zapoznać. Zgoda na ponowne wykorzystanie informacji odnosi się do jej dalszego przetwarzania, np. łączenia z innymi danymi, wykorzystywania do oferowanych komercyjnie lub niekomercyjnie analiz i usług. W naszej opinii te dwa reżimy prawne nie powinny być rozdzielane. Dostępność informacji publicznej powinna być tożsama z możliwością jej ponownego wykorzystania przez każdego i bez ograniczeń, a wszelkie wyjątki od tej zasady – zgodne z art. 61 ust. 3 Konstytucji” – napisał Józef Halbersztadt. Zauważył także, że – mimo zgłaszania takich potrzeb przez organizacje pozarządowe, które zajmują się zasadami regulacji prawnych społeczeństwa informacyjnego – w ustawie nie znalazły się zapisy dotyczące m.in. retencji danych telekomunikacyjnych, implementacji dyrektywy audiowizualnej, światowego porozumienia o egzekwowaniu własności intelektualnej.
„Nie jesteśmy przeciwni zmianom w ustawie o dostępie do informacji publicznej i wprowadzeniu przepisów o ponownym wykorzystaniu informacji publicznej. Uważamy jednak, że konkretne rozwiązania zaproponowane w tej nowelizacji przeczą idei ponownego wykorzystywania informacji publicznej i są sprzeczne z duchem Dyrektywy 2003/98/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 17 listopada 2003 r. w sprawie ponownego wykorzystywania informacji sektora publicznego. (…)Naszym zdaniem przepisy o ponownym wykorzystaniu informacji publicznej – wynikające z Dyrektywy – zostały źle zaimplementowane w projektowanej nowelizacji” – napisał K. Izdebski w naszym portalu i zwracał uwagę na wiele konkretnych przepisów, które jego zdaniem – zagrażają prawidłowej realizacji prawa do dostępu do informacji publicznej w naszym kraju. Poruszył także kwestię pośpiesznego, pod presją, przeprowadzania tej ustawy przez parlament.
Prosząc obu ekspertów o głosy w naszej dyskusji, nie przypuszczaliśmy, że sposób pracy posłów i senatorów nad nowelizowanymi przepisami i konsekwencje z tego wynikające zdominują debatę publiczną o tej ustawie.
Nieprecyzyjne, niekonstytucyjne
Posłowie zakończyli prace nad ustawą 31 sierpnia 2011 r. 15 września 2011 r. senatorowie – w sposób budzący wątpliwości co do zgodności z Konstytucją – przyjęli kontrowersyjne poprawki przewidujące ograniczenia w dostępie do informacji publicznej m.in. ze względu na "ważny interes gospodarczy państwa", a 16 września zmiany te – głosami posłów PO i PSL – zostały zaaprobowane przez Sejm.
Mimo tych protestów i apeli Prezydent podpisał ustawę, tłumacząc, że chociaż ma zastrzeżenia co do trybu prac nad nią, to jako prezydent, musi „podjąć decyzję, ważąc między ryzykiem, że Polska zapłaci gigantyczną karę finansową, a chęcią utrzymania czystych zasad procedowania tego rodzaju trudnych ustaw w Sejmie”. Zapowiedział także, że wystąpi do Trybunału Konstytucyjnego, w trybie kontroli następczej, o zbadanie zgodności z konstytucją trybu jej uchwalenia w zakresie dotyczącym poprawki Senatu wprowadzającej ograniczenie prawa do informacji publicznej. A to w praktyce oznacza, że złe – w opinii wielu osób – prawo może obowiązywać nawet kilka lat.
Życie po podpisie
Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że finalny akt w spektaklu „prace nad ustawą o dostępie do informacji publicznej” odbył się podczas ostatniego posiedzenia sejmu tej kadencji. Dla wielu wyborców fakt, jak w tej sprawie zachowywali się i głosowali byli posłowie i senatorowie, a obecnie kandydaci do nowego parlamentu – będzie kluczowy przy podejmowaniu decyzji nad urną wyborczą. W sieci pojawiło się wiele akcji obywatelskich, m.in. na rzecz świadomego głosowania i demotywatory dotyczące polityków, którzy głosowali lub są związani z „poprawką Rockiego”. Problem polega jednak na tym, że na feralnym posiedzeniu sejmu zabrakło wielu posłów opozycji, a kontrowersyjne przepisy zostały przegłosowane raptem 10 głosami za.
Część środowiska pozarządowego zapowiada złożenie wniosków do Rzecznika Praw Obywatelskich o skierowanie do Trybunału Konstytucyjnego kompleksowego wniosku o zbadanie ustawy.
Obywatele powinni wiedzieć, o co w tym chodzi
Z całego zamieszania wokół ustawy – dla mnie – płyną takie refleksje. Smutne, a może raczej niepokojące jest to, że – chociaż ustawa traktuje o sprawach różnorodnych i na równi ważnych dla obywateli – cała dyskusja nad nią została sprowadzona do kwestii dostępu do informacji publicznej. Czyli do zagadnienia, które w państwie demokratycznym w ogóle nie powinno budzić jakichkolwiek wątpliwości. Cieszy, że organizacjom udało się zmobilizować część społeczeństwa wokół tak ważnego problemu. Chciałoby się jednak, aby listów do Prezydenta trafiło nie 336, ale 3336 co najmniej. Trudno jednak kogoś skutecznie zachęcić do działania na rzecz sprawy, której nie rozumie. A nie rozumie dlatego, że zbyt mało zrobiono, aby obywatelom wyjaśnić, co to jest informacja publiczna, co to znaczy, gdy się mówi o jej powtórnym wykorzystaniu, po co są zmiany, na czym mają polegać i co w praktyce to wszystko może dla nich oznaczać. A mogą być to sprawy niezwykle interesujące, co pokazuje chociażby popularność wpisu dziennikarki Gazety Wyborczej Agnieszki Kowalskiej, która – w trybie dostępu do informacji publicznej – uzyskała z Urzędu Miasta Warszawy dane o wydatkach związanych ze staraniem się Warszawy o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku. I informacje te opublikowała na swoim blogu.
Źródło: inf. własna