Zgadzam się, że istotą ekonomii społecznej jest energia społeczna. „Energia która zmienia rzeczywistość, która powoduje, że grupa ludzi, skazana na bezrobocie (lub nim zagrożona – jak obecnie wielu młodych ludzi po studiach), tworzy nie tylko swoje miejsca pracy, ale przede wszystkim zmienia swoją świadomość. Grupa, która nie tylko oczekuje zmiany swojego życia, ale próbuje go samodzielnie kreować na miarę sił i możliwości. Ta energia grupy, zespołu tworzy nową solidarność pozbawioną wyzysku oraz nowego świadomego obywatela. Pozwala żyć i pracować zgodnie z wartościami, które są fundamentalne” – pisze Cezary.
Zgadzam się, ale w kwestii wartości, a nie oceny sytuacji. Cezary pisze dalej: „pomimo tego znalazło się wielu odważnych, którzy zobaczyli w regulacji prawnej szanse na pracę, samozatrudnienie, wpływ na własne życie… zmianę. Podjęli oni trud budowy nowych instytucji”. Ja twierdzę, że w dużej części trud ten podjęły nie osoby, które chciały tworzyć nową solidarność, ale te, które chciały otrzymać dotacje.
Stąd też wiele spółdzielni, które nie podjęły działalności, bo nie dostały dofinansowania, albo upadały, bo dofinansowanie okazało się zbyt małe. Może się mylę, ale z moich obserwacji właśnie tak wynika. W tym przypadku działalność w ramach spółdzielni nie zawsze tworzy miejsce zmiany świadomości. Być może jest jakaś grupa, która robi to z ideowych pobudek. Być może część z tych spółdzielni, którym się uda, w przyszłości taką świadomość uzyska. Bardzo bym chciał, ale…
Od dawien dawna wiadomo było, że spółdzielnie pracy są najtrudniejszą formą spółdzielczości. Była to ostateczna forma, do której chciano dojść w XIX wieku. Oczywiście spierano się jak tego dokonać. Romanowicz proponował, by zacząć od kas zaliczkowych połączonych z kasami oszczędności, poprzez towarzystwa wspólnego zakupu, potem towarzystwa konsumpcyjne i towarzystwa wzajemnej pomocy, dojść „do stopnia najwyższego, do towarzystw produkcyjnych”, które są „najwyższym wykwitem ruchu stowarzyszeń” [Romanowicz za: Wojciechowski]. Z kolei Makowiecki pisał, że „najprzód robotnikom idzie o to, aby mieć jak najtańszą żywność (spółki spożywcze). Następnie zaoszczędziwszy pewną sumkę i dawszy dowód swego prowadzenia się, starają sie o kredyt (banki zaliczkowe). W końcu mając oszczędności i kredyt, zabierają się do prowadzenia interesów na własna rękę i wiążą się wówczas w spółki produkcyjne” [Makowiecki za: Wojciechowski]. Później okres międzywojenny potwierdził to w sposób znaczący. Spółdzielnie pracy nie miały takiego potencjału jak inne branże spółdzielcze. A przecież spółdzielnia socjalna to jeszcze trudniejsza forma niż zwykła spółdzielnia pracy. Tu nie tylko trzeba przewalczyć stereotypy, ogólnie przyjętą wiarę w sukces indywidualny, ale także obiektywne trudności osób ją zakładających…
Ciekaw jestem wyników badań prowadzonych obecnie na zlecenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej w spółdzielniach socjalnych. Odpowiedzą one, mam nadzieję, na ile prawdziwa jest optymistyczna wizja Cezarego, a na ile ta, która oczywista jest dla mnie (choć się z tego nie cieszę). Prawdopodobieństwo sukcesu, w tak pomyślanej formule (spółdzielni socjalnej), jest zbyt małe, aby cieszyć się dobrymi przykładami.
Oczywiście zgadzam się z Cezarym co do złego rozplanowania infrastruktury ekonomii społecznej. Ale znów jestem przekonany, że różnimy się w diagnozowaniu przyczyn. Rzeczywiście, jak pisze Miżejewski, „stosunkowo łatwo było szkolić, doradzać, pouczać. Przyjęto, że uczyć należy wyłącznie techniki sprzedaży, marketingu czy zasad prawa. Uważano, że wystarczą pieniądze, aby tworzyć nowe spółdzielnie, aby zaistniały nowe podmioty gospodarcze. I w tym wszechogarniającym technokratyzmie, narobiono wiele złego – często poprzez dawanie pieniędzy, poprzez liczne bezużyteczne szkolenia”. Ale z czego wynikało takie podejście? Czy nie ze zbyt optymistycznego przekonania o wielkim sukcesie EQUALa? Wypracowaliśmy doskonałe formy wsparcia, dajcie nam więcej pieniędzy, a zmienimy świat. Doskonałe techniki wsparcia nie okazały się jednak dostatecznie skuteczne, a większe pieniądze nie przełożyły się na zmianę ilościową (na temat jakości trudno coś powiedzieć, ale zgadzam się w tej kwestii z Cezarym).
Czy większe pieniądze przyczynią się do zwiększenia kapitału społecznego w spółdzielniach socjalnych? Tu znów mój sceptycyzm bierze górę, choć jestem gotów zaangażować się w działania, których efekty pokazałyby, że sceptycyzm ten jest nadmierny… Wiem, że fajne spółdzielnie socjalne, gdzie solidarność, poświęcenie, dobro wspólne jest na pierwszym miejscu, nie będą zadowolone z mojej wypowiedzi. Im naprawdę przydałyby się pieniądze. Jednak jeśli popatrzymy na to, co zrobił z częścią ruchu stowarzyszeniowego system finansowania publicznego możemy powiedzieć, że nie tędy droga.
To prawda: rzeczywiście należy budować nowe więzi społeczne, budować etos nowego obywatela. „Świadomego swoich praw, możliwości, obowiązków człowieka. Świadomość człowieka, który na co dzień musiał nauczyć się podejmowania decyzji. Dobrych lub złych, mądrych lub głupich, ale samodzielnych i przynoszących konsekwencje dla swojego losu”. Spółdzielnia socjalna jest jednak bardzo trudną i ryzykowną formą działalności. Dlatego zamiast do tworzenia nowych więzi społecznych może prowadzić do zniechęcenia.
Dla mnie, tak jak dla Cezarego, też autorytetem jest Karol Gide, którego jeden z wykładów umieściliśmy w ostatnim numerze pisma FederalistKa. Podobnie jak on uważam, że czymś najważniejszym jest innowacyjność spółdzielni. Jednak podaje w wątpliwość, czy obecna forma spółdzielni socjalnej rzeczywiście realizuje w praktyce te założenia. Czy nie ma lepszych form realizowania tych ideałów, co do których z Cezarym całkowicie się zgadzam? To nie jest różnica światopoglądowa, ale wynikająca z oceny sytuacji.
Co więcej, ja nie jestem przeciwnikiem spółdzielni socjalnych. Jestem ich gorącym zwolennikiem. Jednak do realizacji tej idei droga daleka. Cezary pisze słusznie: „Zapomniano, co jest istotą ekonomii społecznej. Zapomniano, że ludzie, zanim opracują business plan, zanim przystąpią do strategii marketingowej, muszą najpierw stworzyć grupę, muszą zacząć sobie ufać, wspólnie myśleć, zaprzyjaźnić się”, ale właśnie to o czym zapomniano łatwiej zrobić w nieformalnym stowarzyszeniu, przy już istniejącej organizacji, w kooperatywie spożywczej. Dopiero na podstawie takich doświadczeń można podjąć trud zmieniania nie tylko swojego życia, ale i świata. A tego wymaga Cezary od dzisiejszej spółdzielni socjalnej. I mnie się wydaje, że wymaga za dużo.
Pobierz
-
201104261617060874
638610_201104261617060874 ・38.72 kB
-
201104271326560185
638766_201104271326560185 ・38.72 kB
Źródło: Ekonomiaspoleczna.pl