O Carnavalu Sztuk-Mistrzów, palancie, kuglarstwie, z Rafałem Sadownikiem rozmawia Wojciech Piesta z serwisu lublin.ngo.pl.
Wojciech Piesta: – Jak można uczyć przez gry i zabawy?
Rafał Sadownik: – To jest trudne pytanie, bo dla mnie zajmowanie się grami i zabawami oraz tematyką ludyczną nie było narzędziem do nauki. Skupiałem się na tym, jak kultura ludyczna kształtuje tożsamość. Patrząc przez pryzmat krajów zachodnich, Polacy mają problem ogromny problem ze sferą kultury w ogóle, nie mamy poczucia własnej tożsamości.
Czym to się objawia?
R.S.: – Jesteśmy społeczeństwem pełnym wewnętrznych ograniczeń, sztywni, poważni, nie umiemy bawić się w swobodny sposób i spontanicznie śmiać. Żyjemy ciągle w takiej rzeczywistości, o jakiej mówił Michaił Bachtin, czyli przepełnionej symboliką i świętością, a przede wszystkim strachem przed jakimś autorytetem.
Mam wrażenie, że w Polsce ta strachliwość tkwi bardzo głęboko, przez co nie mamy poczucia humoru, a już na pewno dystansu do siebie. Według mnie, za to wszystko poniekąd odpowiada właśnie brak kultury ludycznej w naszym codziennym życiu. Jeśli kultura wysoka jest duszą i rozumem, to kultura ludyczna jest dla mnie krwią i ciałem narodu.
Mam wrażenie, że po utraceniu niepodległości bardzo się w Polakach spolaryzowało postrzeganie kultury. Wartościowe stało się tylko to, co jest wysokie, w jakiś sposób nabożne i odwołujące się do ideałów, a każda inna część kultury stała się bezwartościowa. To szkodliwa rzecz.
A jak było wcześniej?
R.S.: – Kiedyś byliśmy społeczeństwem z rozwiniętą i bardzo różnorodną kulturą ludyczną, której objawy towarzyszyły nam w każdym aspekcie życia. Trzeba pamiętać, że rozwój kultury ludycznej zależy w dużym stopniu od warunków zewnętrznych, w jakich dana społeczność funkcjonuje. Społeczeństwo polskie przez ostatnie 250 lat doświadczyło wielu dynamicznych zmian, właściwie trudno znaleźć w Polsce żywe lokalne tradycje czy zwyczaje sięgające epoki przed zaborami.
Wracając do gier, aktywność fizyczna zaczęła być istotna na przełomie wieków XIX i XX. Mało kto wie, że jednym z pierwszych polskich związków sportowych był Polski Związek Palanta i Gier Ruchowych (PZPiGR).
Tradycyjne gry i sporty są istotnymi nośnikami tożsamości narodu. Kształtują indywidualność, odrębność, postawy rywalizacji w dobrym tych słów znaczeniu. Bardzo dobrze pokazuje to przykład Wielkiej Brytanii, gdzie gry i sporty zawsze były silnym elementem kształtującym poczucie tożsamości w każdym z krajów.
Można dziś na masową skalę wrócić do takich form wspólnego spędzania czasu?
R.S.: – To jest bardzo trudne. Na przykład palantem zajmuję się od wielu lat, z różną dynamiką. W Polsce są tak naprawdę trzy drużyny, które grają w piłkę palantową według zasad ustanowionych przez PZPP (Polski Związek Piłki Palantowej) – rozwiązany w 1978 roku.
Poza palantem próbowałem zrekonstruować inne tradycyjne polskie gry, opierając się tylko na ich suchych opisach, które przetrwały do naszych czasów (Czarny Człowiek i Kucie – efekty do obejrzenia na stronie
http://pilkapalantowa.pl/). Jednak to często niemożliwe, bo tych śladów jest za mało.
Przykre jest, że tradycyjne gry polskie nie są zauważane w naszym kraju przez żadną strukturę. Nie uczymy się ich w szkołach, ani w czasie zajęć pozalekcyjnych. Nie ma ich na wydziałach sportów na uczelniach wyższych lub są w jakiejś znikomej formie. Nie ma żadnych mechanizmów promocji polskich gier i sportów tradycyjnych czy mechanizmów wsparcia organizacji zajmującej się tą tematyką.
Sport to zdrowie.
R.S.: – Właśnie. Z tym akurat jest coraz lepiej. Widać, że coraz więcej ludzi choćby biega. Dla mnie największą wartością sportu jest to, że mogę spotkać się z chłopakami i zagrać z nimi mecz, w który każdy z nas będzie zaangażowany jak w mistrzostwa świata. Sport to nie tylko zawodowstwo. Sportowiec to dla mnie człowiek, który lubi sport i go uprawia, ale niekoniecznie profesjonalnie.
A nowoczesne technologie nie są tu problemem? Czy to nie one wygrywają ze spotkaniami z kolegami, żeby pograć w piłkę?
R.S.: – Nie jest tak do końca. Dużo dzieci spędza ogromną ilość czasu przed komputerami i telewizorami. To są silne bodźce. Uzależniające. Ale ja myślę, że w ludziach zawsze jest i będzie potrzeba drugiego człowieka, która wygra z technologią. Ja mam dzieci w wieku siedmiu i trzech lat, i to jest czas, kiedy rodzice muszą sprzyjać socjalizacji dzieci w grupach rówieśniczych, podtrzymywać ich relacje z rówieśnikami i uczyć kompetencji społecznych. Potem dzieciaki same będą chciały te relacje pielęgnować.
Czy kuglarstwo może być sposobem, żeby integrować społeczności?
R.S.: – Może być tak, jak każda inna aktywność społeczna. Ale kuglarstwo ma wyjątkową cechę. Na początku wydaje się, że to dziedzina trudna do opanowania, ale wystarczy naprawdę pięć minut, żeby opanować choćby żonglerkę trzema piłkami. To świetny sposób na pokazanie ludziom, jak łatwo można nauczyć się nowych umiejętności. Ani wiek, ani doświadczenie nie jest tu barierą.
Dlatego kuglarstwo może być sposobem na przezwyciężanie wielkiej wady naszego społeczeństwa, czyli wewnętrznej bariery przed poznawaniem nowych rzeczy. Boimy się niepowodzeń i tłumaczymy to sobie: "że jesteśmy za starzy", "a co inni powiedzą" i na setki innych sposobów.
W społeczeństwach tzw. rozwiniętych ludzie mają zupełnie inne podejście do tych spraw i są dzięki temu sprawni intelektualnie i fizycznie do późnej starości. W dużym skrócie generuje to kapitał społeczny, bo ci ludzie mogą dać młodszym pokoleniom bezcenną wiedzę.
W jaki sposób Carnaval Sztuk-Mistrzów wzbogaca kulturę Lublina?
R.S.: – Carnaval powstał, bo doszedłem do wniosku, że jako społeczeństwo nie posiadamy kompetencji kształtowanych przez kulturę ludyczną. Inne narody to mają, a u nas tego bardzo brak. Chciałem stworzyć wydarzenie, które będzie miało charakter "domówki" miejskiej, która wyciągnie ludzi z mieszkań, żeby wspólnie się pośmiali i pobawili. Karnawał to forma święta, która od zawsze zrywała z hierarchiami panującymi w społeczeństwie i zrównywała ludzi we wspólnym świętowaniu. A cyrk zawsze był tą sztuką, która nie stawiała barier i mówiła wprost do natury ludzkiej, najbardziej demokratyczną z dziedzin.
Podsumowując, chciałem stworzyć wydarzenie, które da ludziom poczucie wspólnotowości i pozwoli im się bawić, ale w taki sposób, że będą nabywali kompetencje społeczne i kulturowe, zmieni ich postrzeganie przestrzeni publicznych i zachęci do poszerzania swojego uczestnictwa w innych formach kultury.
Dlaczego Carnaval powstał akurat w Lublinie?
R.S.: – Mamy wartość dodaną, której nie mają inne miasta, czyli "Sztukmistrza z Lublina" Isaaka Bashevisa Singera. Postać Sztukmistrza była bezpośrednią inspiracją do powstania Urban Highline Festival – części Carnavalu poświęconej chodzeniu po taśmach rozwieszonych między budynkami w centrum miasta. Obecnie jest o największa impreza poświęcona chodzeniu po slackline i jedyna organizowana w centrum miasta.
Oprócz tego Lublin ma odpowiednią skalę do miejskiego życia – całe centrum jest w zasięgu ruchu pieszego; jest wschodnim miastem – tu się żyje wolniej i mentalnie ma się więcej czasu; ma też przestrzeń, gdzie ludzie po prostu czują się dobrze.
Jaki jest twój Lublin?
R.S.: – Dobrze mi się tu mieszka. Dlaczego? Wspominałem o tym wcześniej. To miasto ma idealną skalę. Mieszkam na Kośminku, w którym cenię to, że jest enklawą. Czuję się tu, jak na wsi lub w małym miasteczku. Jest cisza i spokój, dzieciaki biegają po ulicy, psy szczekają. To przyjazna przestrzeń do życia. Bardzo lubię tę dzielnicę. Piechotą do centrum mam 20-25 minut, samochodem 6-7 minut.
Rafał Sadownik – pracownik Warsztatów Kultury, Koordynator organizowanych i współorganizowanych przez Warsztaty Kultury projektów: Carnaval Sztukmistrzów, Festiwal Sztukmistrzów, Urban Highline, Akademia Sztukmistrzów. Absolwent europeistyki, filozofii i kulturoznawstwa.