Barbara Pieniężna, historyk, wolontariuszka Archiwum Historii Mówionej. Człowiek do zadań specjalnych. Przeprowadza najtrudniejsze rozmowy ze świadkami Powstania Warszawskiego.
Barbara Pieniężna: – Kiedyś to się nie nazywało wolontariatem, ale faktycznie zainteresowanie losem drugiego czowieka wyniosłam z domu. Rodzice zawsze mówili mi: „Pamiętaj, że człowiek jest najważniejszy”. Mój ojciec był farmaceutą starej daty. Podczas wojny i w okresie powojennym zawsze pomagał ludziom. Zasilał lekami partyzantów, za co otrzymał odznaczenie. Ale też po ludzku, gdy widział w kolejce starszego człowieka, wychodził ze swojego gabinetu i obsługiwał go poza kolejnością. Zdarzało się, że tata finansował niektórym leki. Był osobą, która dostrzegała potrzeby innych i im pomagała. Więc byłam wychowana w tym duchu, że ludzi należy dostrzegać. I mam predyspozycje do łatwego kontaktu z ludźmi, zawsze lubiłam ludzi słuchać. To w wolontariacie pomaga.
B.P.: – W muzeum prowadzę rejestrowane rozmowy z kombatantami, cywilami. Te nagrania to doskonałe źródło historyczne. Każdy z uczestników i świadków postrzegał te wydarzenia zupełnie inaczej. A ja sobie z tych maleńkich kawałeczków ludzkich wspomnień składam powoli obraz Powstania, odzwierciedlanego przez pojedyncze losy ludzkie. Kiedy te wszystkie relacje tworzą całość, jak mozaika, powstaje niezwykły, wielowymiarowy obraz.
Jestem historykiem, studiowałam w czasach, kiedy nie uczono nas o niektórych aspektach czasu wojny i okresu powojennego. Wiem, że historia się powtarza. Nie ma znaczenia, w jakich wiekach coś się dzieje, mechanizmy ludzkich działań są te same, zmieniają się tylko realia. Obserwacja wydarzeń i postrzeganie ich we właściwym świetle, wiedza, dlaczego coś spowodowało daną reakcję, a nie inną – zawsze mnie to interesowało. Obiektywizm u historyka to podstawa. To jest bardzo ważne w kontekście mojego wolontariatu.
B.P.: – Są tacy, którzy koloryzują, ale są tacy, którzy potrafią pięknie, rzetelnie opowiadać o tym, co się im przytrafiło. Potrafią mówić o swoich głębokich przekonaniach i wierze. Kiedyś zadałam pytanie panu, który był w grupie wykonującej wyroki. Miał wtedy 18 lat. Pytałam, jak to wpłynęło na jego psychikę. Powiedział mi: „Miałem takie zaufanie do ówczesnych sądów i władz, że nie było żadnych wątpliwości, że dana decyzja jest własciwa. I miałem spokojny sen”. Dla nich honor i ojczyzna to były dwie nierozerwalne sprawy. Tam nie było cwaniaczków, którzy chcieli coś wygrać na tych wydarzeniach.
A wiele osób nie podejrzewało się o heroizm, a mimo to dokonywali czynów niebywałych i wytrzymywali rzeczy niemożliwe do wytrzymania. To, co przeżyli, przerasta nasze wyobrażenia. Pamiętam rozmowę z panią, która przeżyła rzeź na Woli. Była w rozstrzeliwanej systematycznie, przez kilka godzin, kilkusetosobowej grupie ludzi. Jej rodzice zginęli. Ona przeżyła, pod zwałem ciał. Miała wtedy 15 lat. I to zostawiło w niej ślad na całe życie. To, że się zgodziła na rozmowę z nami, to wynik ogromnej pracy pracowników z Archiwum Historii Mówionej, którzy potrafili przekonać ją, że jej świadectwo jest dla nas bardzo ważne.
B.P.: – Człowiekowi zaciska się gardło, ma łzy w oczach. Ale przecież nie mogę dopuścić do tego, by moje wzruszenie spowodowało jeszcze większe wzruszenie rozmówcy. Muszę tak poprowadzić rozmowę, by była jak najmniej dla niego bolesna. Gdy widzę, że jest u kresu wytrzymałości, odwracam jego uwagę odpowiednim pytaniem i przechodzę do dalszej rozmowy. To nie są typowe wywiady, nasi rozmówcy nie zawsze chcą o wszystkim mówić, a my musimy to szanować. Na przykład pan, który był wówczas dzieckiem 12-13-letnim, opowiadał o wydarzeniu z pierwszych tygodni po wojnie. Jego rodzice byli na Pradze, bo na lewym brzegu wszystko było zniszczone. Wysłali go na tamtą stronę, po zamarzniętej Wiśle, po chleb. Zdobył go, ale tak był głodny, a chleb tak pachniał, że chłopak bał się, że nie doniesie go do rodziny. Poprosił znajomego, dorosłego człowieka, żeby poniósł ten chleb za niego. A ten go zjadł, na oczach chłopca. Pan nie chciał mówić, kto to był. Bał się, bo syn tego człowieka jest dziś posłem.
B.P.: – Bo te wywiady ludziom pomagają, to trochę jak rozmowa u psychologa. Pewien pan, osiemdziesięcioletni, sparaliżowany, opowiadał mi szczegółowo o tym, jak sowieci zgwałcili dwukrotnie jego matkę na oczach syna i męża. Mówił o tym ze spokojem, jakby opowiadał film, albo jakby patrzył na to z daleka, przez szybę.
Innym razem miałam rozmowę z panią, która jako dziecko była świadkiem powstania. I wszystkim mówiła cały czas, że nie wolno dopuścić drugi raz do tak strasznej sytuacji. Zadręczała tym swojego męża, synów, opowiadała im o okrucieństwach wojny. Po wywiadzie powiedziała mi: „Teraz się czuję oczyszczona, jestem wolna”. Poczuła się spełniona, uspokojona, te wspomnienia były już za nią.
B.P.: – To prawda, ale też zdarza się, że ludzie są sfrustrowani rozmową, która jest niewłaściwie prowadzona. Nie można do tego dopuścić. Potrzebne jest duże wyczucie. Ponaglanie, przyspieszanie, brak cierpliwości, przerywanie w niegrzeczny sposób, zadawanie pytań bardzo osobistych, jest niedopuszczalne. Jeśli ktoś nie chce na dany temat mówić, nie wolno go zmuszać. Trzeba też umieć wyczuć, kiedy ktoś opowiada to, co przeczytał, a kiedy opowiada własne życie.
B.P.: – Niektórych rozmów tygodniami nie potrafię usunąć z pamięci. Właśnie tych strasznych przeżyć. Pewien pan, który był z kolegą na posterunku, jest przekonany, że jego kolega przez niego zginął. Z nudów wystawił hełm czy garnek przez okno. Padł strzał i kolega, który siedział i czytał książkię – zginął. Przez jego głupotę. Matka zabitego mu wybaczyła. Ja nie rozumiem, jako matka, jak można mieć w sobie tyle zrozumienia. To są tak skrajne odczucia... Są rozmowy, które wspominam z przyjemnością, bo są mówione tak pięknym językiem, rzetelnie. Ale są i koszmary, o których nie mogę zapomnieć całymi miesiącami.
Jednak mam poczucie, że robię to dla innych. Te rozmowy pomagają ludziom przejść do rzeczywistości. Czują się wysłuchani, czują, że rozliczyli się ze swoją przeszłością. A wielu z nich ma jeszcze lęk przed mówieniem prawdy, co świadczy tylko o tym jak strasznym doświadczeniem były lata powojenne. Czasem to większa trauma niż Powstanie.
B.P.: – To za mocno powiedziane, ale czuję się historykiem. Osobą, ktora zdaje sobie sprawę, jaki ciężar gatunkowy mają te rozmowy. Wiem jak ważne są to źródła.
B.P.: – Najgorszą rzeczą jest obojętnbość i mówienie: nie da się. Najgorzej kiedy mówią to ludzie młodzi. Ja nigdy nie mówię, że się nie da. Zawsze trzeba próbować poradzić sobie. Nie bardzo potrafię walczyć o swoje sprawy. Ale dla innych? Nie ma dla mnie granicy docierania do punktu, w którym mogę próbować zmienić rzeczywistość. Sztuką jest przez całe życie postępować zgodnie ze swoją filozofią. To zaczyna się od domu. Rodzina daje grunt pod nogami, który pozwala człowiekami być w życiu odważnym, podejmować wyzwania. Miałam taki dom rodzinny. Wiedziałam, że jak przyjdę z problemem do taty, on zawsze wysłucha i przytuli. Wiedziałam, że mam gdzie uciec. A że byłam duszą niepokorną, zawsze miałam pod górkę. Dom rodzinny to był dla mnie azyl. I to poczucie zostało mi do dziś.
B.P.: – Moja rodzina zawsze była przyzwyczajona, do tego, że mam swoje sprawy, aktywności. Cieszy ich to, że wychodzę poza ramy życia codziennego. Myślę, że są ze mnie dumni. Córka we wrześniu będzie miała dziecko, i kiedy mówię jej, że pomogę, odpowiada: „Mama, ale ty masz przecież swoje muzeum”. Jest na tyle mądra, że nie chce odcinać mi tych korzeni, które pomagają mi funkcjonować. A mąż zawsze mnie wspierał we wszystkich moich pomysłach. Choć właściwie nie rozmawaiam na temat moich wywiadów z bliskimi. To nie są łatwe historyjki, którymi mogę się chwalić.
B.P.: – Zawsze byłam wrażliwa na młodych, jestem taką „mamuśką”. A w muzeum jest wielu młodych pracowników, wolontariuszy, którzy jednocześnie są bardzo dojrzali. Pierwszy kontakt ma się z Centrum Wolontariatu, i gdyby nie właściwa atmosfera tutaj, nie byłoby tak dużego grona zaangażowanych, docenionych ludzi. Tu każdy czuje się potrzebny. Muzeum bierze pod uwagę nasze predyspozycje i potrzeby. Ma świadomość, że wolontariusz to osoba, która poświęca swój prywatny czas i szanuje to.
B.P.: – Trzy lata. Przez cały czas w Archiwum Historii Mówionej. Dodatkowo – już drugi rok pracuję przy kapitule nagrody Jana Rodowicza „Anody”. Jeżdżę po Polsce, przeprowadzam wywiady przedstawiające laureatów. Wspieram także AHM przy redagowaniu wywiadów, szkolę nowych adeptów. Bywa, że jeśli jest jakaś szczególnie trudna rozmowa, to jestem proszona, żebym to ja ją przeprowadziła. Albo ktoś słyszał o mnie, i chce rozmawiać tylko ze mną. Bo trzeba pamiętać, że rozmówcy po wywiadzie dzwonią do Muzeum i albo chwalą, albo się żalą na niewłaściwie przeprowadzony wywiad. Jestem zapraszana na kombatanckie rocznice, albo na msze. To miłe, że uczestnicy Powstania chcą mnie na nich widzieć już jako swojego gościa.
B.P.: – Jestem w najlepszym okresie swojego życia: dzieci odchowane, praca zawodowa już zamknęta, i mam czas na zajmowanie się rzeczami, które mnie interesują i czegoś uczą. A nie wyobrażam sobie, żeby odłożyć książki i zająć ogródkiem.
B.P.: – Zostałam o to poproszona, bo mam już pewne doświadczenie, więc będę mogła pomóc w organizacji tego trudnego przedsięwzięcia. Najłatwiej jest robić to co się zna i lubi. A teraz przede mną nowe zadanie, któremu spróbuję sprostać. Nie biorę zazwyczaj udziału w akcjach dla młodzieży, na ulicy, ale za namową Centrum Wolontariatu próbuję nowych rzeczy. W zeszłym roku byłam na festiwalu Przystanek Woodstock. Było to interesujące doświadczenie.
B.P.: – Raczej wszyscy się dziwią, że ja się tak mocno angażuję. Mówią, że przecież tak się nie da, mam inne obowiązki. Może myślą, że to działka dla młodzieży.
B.P.: – Mąż był dyplomatą, więc jeździliśmy po świecie. Kiedy wróciliśmy do Polski, wpadło mi w ręce ogłoszenie, że MPW poszukuje wolontariuszy. Nie zastanawiając się długo, zadzwoniłam i zapytałam, co muzeum może takiemu wolontariuszowi jak ja zaoferować. Podpisałam umowę, od tego momentu działam w AHM. A pierwszy wywiad, w którym uczestniczyłam, to był wywiad z Panią Zofią Czerwińską, aktorką. Ja przeczytałam o niej, jak się okazało, więcej niż kolega prowadzący tę rozmowę.
B.P.: – Dzięki doświadczeniom całego życia potrafię wyciszyć pewne emocje, więc nie miałam trudnych sytuacji. Choć zdarza się, że pozornie dobrze rokujący wywiad może okazać się marny. Zdarza się, że są osoby publiczne, wykorzystywane w lokalnych mediach. I gdy zaczynają wywiad z nami, taka osoba ma poczucie, że już o wszystkim przecież mówiła.
B.P.: – Ja na szkoleniach mam za zadanie podzielić się swoim doświadczeniem, opowiedzieć o niespodziankach, które mogą wolontariuszy spotkać. Ale nie jestem w stanie ocenić, kto będzie dobry podczas wywiadów. Nieraz w ludziach w czasie takiego kontaktu wyzwalają się emocje, o które nigdy byśmy ich nie podejrzewali. I są świetni. A czasem ktoś elokwentny zagaduje powstańca, popisuje się swoją wiedzą, a niewiele czasu pozostawia osobie, z którą rozmawia. Ale są też osoby, które po szkoleniu zdają sobie sprawę, że się nie nadają do tej pracy. Czują się skrępowane, nie potrafią wydusić z siebie słowa. Do takich wywiadów niezbędni są ludzie, którzy mają łatwość nawiązywania kontaktów, wzbudzają pozytywne emocje.
B.P.: – W pracy dydaktycznej z dziećmi. Dostrzegam w dziecku młodego człowieka, którego można wiele nauczyć. Generalnie w wolontariacie interesuje mnie podawanie ręki innym. Są tu, w wolontariacie Muzeum PW osoby, które nie powinny mieć czasu na nic, bo studiują, pracują, a chcą jeszcze więcej i czują potrzebę robienia jeszcze kolejnych rzeczy. I to jest piękne, że im więcej się robi, tym więcej ma się energii. I to jest esencja wolontariatu – robimy coś dla siebie, a inni mogą z tego czerpać.
Wywiad przeprowadziła: Magdalena Micuła
Źródło: Muzeum Powstania Warszawskiego