Budżet partycypacyjny pokazał, że ludzie mają potrzeby, które nie zawsze są dostrzegane przez ich przedstawicieli. Mieszkańcy chcą innej Warszawy. Chcą miasta, które jest przyjazne zwykłemu człowiekowi – mówi Dariusz Kraszewski, członek Rady ds. Budżetu Partycypacyjnego przy Prezydencie m. st. Warszawy.
Frekwencja też dopisała – zagłosowało ok. 170 tysięcy osób. Niektórzy powiedzą, że to niedużo. Moim zdaniem jednak ten wynik jest dobry. To jest ponad 8% mieszkańców Warszawy. I to pod koniec czerwca, kiedy ludzie mają na głowie inne sprawy. Kampania urzędu miasta promująca budżet również nie była oszałamiająca. W takim kontekście te liczby należy oceniać jako wysokie.
Po raz kolejny budżet partycypacyjny pokazał, że teoria potwierdzają się w praktyce. Mieszkańcy wzięli sprawy w swoje ręce, zaangażowali się w działania na rzecz swoich pomysłów.
No właśnie, czy to zaangażowanie mieszkańców, które udało się rozbudzić dzięki budżetowi obywatelskiemu będzie widoczne również po zakończeniu głosowania?
A co można zrobić, żeby jeszcze bardziej podsycać tę energię i ją wspierać?
Oczywiście podczas realizacji będą pojawiać się różnorakie problemy. Ciekawy jestem, jak rozwinie się system dialogu między pomysłodawcami, urzędem a zespołem monitorującym. To jest w ogóle coś, co w Polsce kuleje. Skupiamy się na decyzji, a istotne jest również włączanie się mieszkańców we współpracę i kontrolę na etapie wykonania. Dzięki temu zmieniać się będzie także postawa urzędników.
Wspominałeś o spotkaniach z mieszkańcami i dyskusjach. Ale w praktyce często wyglądało to w ten sposób, że przychodziło na nie kilku mieszkańców…
W Polsce ciągle zbyt duża wagę przywiązujemy do danych ilościowych: ile było uczestników, ile głosów itp., a umyka nam jakościowy aspekt całego procesu, który jest według mnie dużo ważniejszy. Choć liczby też są ważne, szczególnie w pierwszym roku, bo legitymizują całe przedsięwzięcie.
A jak oceniasz decyzje podejmowane przez mieszkańców?
Budżet partycypacyjny pokazał, że ludzie mają potrzeby, które nie zawsze są dostrzegane przez ich przedstawicieli. Bardzo często ci, na których głosujemy, po wyborach przestają nas słuchać, nie wczuwają się w potrzeby mieszkańców. Zajmują się dużymi inwestycjami, które nie zawsze idą zgodnie z taką polityką rozwojową, której życzyliby sobie warszawiacy. To pokazuje, że mieszkańcy chcą trochę innej Warszawy. Nie modernistycznej, nie wyasfaltowanej, ale Warszawy, która jest przyjazna zwykłemu człowiekowi, która stwarza warunki do tego, by mógł zaspokajać swoje potrzeby.
Czy politycy wyciągną z tego wnioski?
Niektóre ze zwycięskich projektów dotyczyły doinwestowania placówek publicznych – remont sali gimnastycznej, pracowni komputerowej. Dobrze, że finansujemy z budżetu partycypacyjnego takie przedsięwzięcia?
Z drugiej strony, szkoły to również jest doskonała przestrzeń do tego, by konsolidowały się środowiska rodziców, nauczycieli i uczniów – komitety rodzicielskie, organizacje okołoszkolne. Budżet partycypacyjny może to wspierać. Postulatem minimalnym jest, żeby inwestycje robione na terenach szkół były otwarte dla mieszkańców.
Warto też zauważyć, że to zjawisko pokazuje problem niedoinwestowania obiektów tego typu. Budżet partycypacyjny również obnaża słabości. Mamy w Warszawie dwa wielkie stadiony, a są szkoły, w których młodzież nie ma boiska i gra w piłkę na betonowym placu…
Ze strony społecznej pojawił się postulat, by w przyszłym roku na budżet partycypacyjny przeznaczyć 100 mln zł. To realna kwota?
W jakim kierunku powinien zmierzać budżet obywatelski?
Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Jeżeli zwiększając pulę pieniędzy przekroczymy kiedyś 10% budżetu, to powinniśmy się zastanowić, jak łączyć projekty z priorytetami rozwojowymi miasta. Pomysły mieszkańców powinny się w te priorytety wpisywać. Inaczej miasto rozwijać się będzie chaotycznie. Dobrze, jeśli to sami mieszkańcy mają wpływ na wybór tych priorytetów.
Bardzo mnie też ciekawi, jak będzie wyglądała debata przedwyborcza w temacie budżetu partycypacyjnego. Mam nadzieję, że partie startujące w wyborach będą zgodne co do tego, że budżet obywatelski powinien na stałe zagościć w naszym życiu publicznym i że powinien być rozwijany. Nie możemy zadowalać się decydowaniem o 0,2 % budżetu. Jako mieszkańcy powinniśmy mieć swoją godność i nie zadowalać się rzuconymi ochłapami. Domagajmy się większego wpływu.
Co byś zmienił w przyszłym roku?
Warto wprowadzić element, który zachęcałby projektodawców do skonsultowania swojego pomysłu z mieszkańcami, których ten projekt będzie dotyczył, bo na przykład mieszkają w jego sąsiedztwie. To mógłby być element dodatkowy – pokazanie, że dla pomysłu jest jakiś poziom akceptacji, a nie że jest to jedynie potrzeba jakiejś wąskiej grupy. Do przemyślenia jest też kwestia wprowadzenia głosów ujemnych. Można też zastanowić się nad wprowadzeniem priorytetów dla dzielnic, które byłyby ustalane przez samych mieszkańców.
Wiem, że debaty i konsultacje są czasochłonne, ale jeśli nie będzie przestrzeni do dyskusji, to budżet partycypacyjny zamiast być narzędziem zmiany, może przekształcić się w coś na kształt konkursu audiotele. A przecież nie o to chodzi.
Pojawiło się też sporo spraw szczegółowych, jak problemy związane z oceną formalną projektów. Kryteria nie zawsze były ostre. Na pewno konieczne jest również publikowanie pełnych treści projektów na stronach urzędów i to od najwcześniejszego etapu. Dobrze jest umożliwić ludziom komentowanie tych projektów przez Internet, kontakt z wnioskodawcami, żeby mogły być one udoskonalone.
Cały czas liczę również na to, że prezydent Warszawy zreflektuje się i zaprosi do Rady ds. budżetu partycypacyjnego przedstawiciela lub przedstawicielkę Prawa i Sprawiedliwości, którego zabrakło. Od początku istnienia Rady pojawiał się postulat, aby w jej skład weszli przedstawiciele wszystkich klubów radnych. Chodzi tu przede wszystkim o budowanie wspólnego porozumienia, co do tego, jak proces ma się kształtować i rozwijać.
Pamiętajmy, to był pierwszy raz. Jeśli wspólnie wyciągniemy wnioski z tego, co się wydarzyło, kolejna edycja na pewno będzie jeszcze lepsza.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)