Druga edycja budżetu partycypacyjnego w toku. Można już składać swoje projekty. O nowych zasadach oraz o tym, co z nich może wyniknąć rozmawiamy z Robertem Buciakiem z Zespołu ds. Budżetu Partycypacyjnego w Dzielnicy Mokotów.
Radosław Wałkuski, warszawa.ngo.pl: – Jedną z istotniejszych zmian wprowadzonych w tym roku w zasadach warszawskiego budżetu partycypacyjnego jest upublicznienie pełnej treści składanych projektów, umożliwienie dyskusji nad nimi, poprawiania ich i łączenia. Wszystko poprzez specjalną platformę internetową. Jak oceniasz te zmiany?
W tej edycji wprowadzono również spotkania dyskusyjne na temat priorytetów rozwojowych dzielnic. Właśnie się zakończyły. Spotkali się na nich burmistrzowie dzielnic i mieszkańcy. Ale ustalenia z tych spotkań nie będą wiążące dla autorów projektów. To dobre rozwiązanie?
Dochodzimy zatem do pytania o promocję budżetu partycypacyjnego. W pierwszej edycji pojawiały się zarzuty, że brakowało kampanii prowadzonej na szeroką skalę. Czy myślisz, że w tym roku będzie lepiej? Jak oceniasz dotychczasowe działania miasta w tym zakresie?
Natomiast to, co planuje Centrum Komunikacji Społecznej nadal jest niewiadomą. Do tej pory pojawił się tylko skromny baner internetowy. Wciąż nie wiemy, jakie działania promocyjne planuje CKS, co nie jest dobrym prognostykiem. Mimo to, staram się patrzeć na sprawy promocji pozytywnie. Doceniam pracę wykonywaną przez dzielnice. Ale jeśli chcemy się dowiedzieć, czy podejmowane działania przynoszą efekt, trzeba spytać osoby, które tym się w ogóle nie interesują, czy do nich ta informacja w ogóle dociera. Czy przekaz jest dla nich zrozumiały i zachęcający do wzięcia aktywnego udziału w tym procesie.
Niektóre rzeczy się nie zmieniły. Na przykład dzielnicowe zespoły ds. budżetu partycypacyjnego mogły zadecydować o podziale dzielnicy – lub jego braku – na mniejsze obszary. Ale w tym roku w części dzielnic te podziały wyglądają inaczej. Czy twoim zdaniem zespoły dzielnicowe wyciągnęły słuszne wnioski z pierwszej edycji? Jaki podział jest według ciebie optymalny?
Mamy też przykłady odwrotne. W ubiegłym roku czterdziestoośmiotysięczny Żoliborz nie był podzielony na rejony i dobrze na tym wyszedł. Do realizacji zakwalifikowały się projekty z różnych części dzielnicy, zróżnicowane pod względem wartości. W tym roku wyznaczono cztery obszary, a na dodatek wydzielono pulę ogólnodzielnicowa. Przez to wiele wartościowych projektów nie będzie mogło zostać złożonych, bo po prostu nie zmieszczą się w wyznaczonych limitach.
Zarówno w ogólnych ramach tegorocznego budżetu partycypacyjnego, jak i w działaniach zespołów dzielnicowych widać niepokojącą tendencję, która wynika ze strachu przed „casusem ursynowskim”, czyli sytuacją, w której jeden projekt konsumuje całą pulę dostępnych środków. Nastąpiły dwie istotne zmiany w regulaminie mające zapobiec powtórzeniu się takiego scenariusza. Po pierwsze, będziemy głosować na dowolną liczbę projektów, byle zmieścić się w puli dostępnej na dany obszar, a nie jak poprzednio – na pięć wybranych pomysłów. Jeżeli zagłosujemy na jeden projekt zgarniający całą pulę, to nie będziemy mogli zagłosować na żaden inny. Szanse, że będzie tylko jeden zwycięzca są praktycznie żadne.
Drugi zapis umożliwia zespołom ustalenie maksymalnej wartości składanych projektów. I widać, że dzielnice chętnie z tej możliwości korzystają. Niepotrzebnie też dzielą się na dużo małych obszarów, często dodając jeszcze pulę dla całej dzielnicy. To jednak nie jest dobre, bo oznacza, że każde osiedle będzie chciało wyrwać coś dla siebie, ich mieszkańcy nie będą mieli motywacji, by rozmawiać z mieszkańcami sąsiednich osiedli. Małe grupy będą skupiały się na swoich małych potrzebach. W takich warunkach wystarczy, że dwie dobrze zorganizowane osoby zarzucą ulotkami swoją okolicę i mają szansę wygrać tę rywalizację, choć projekt wcale nie musi być najlepszy. Większe obszary sprzyjają dyskusji, szukaniu sojuszników i kompleksowemu myśleniu o dzielnicy, w której żyjemy. Mokotów podzieliliśmy na pięć dużych obszarów, które zamieszkuje od trzydziestu do pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców i jeden mniejszy. W każdym dużym obszarze jest kilka osiedli i ich mieszkańcy, jeśli chcą odnieść sukces – muszą ze sobą rozmawiać. Zamiast kilku projektów, w których każdy będzie polegał na postawieniu trzech ławek, bardziej będzie się opłacało zrobić jeden duży projekt, który kompleksowo rozwiąże brak miejsc do siadania.
Zmieniły się również zasady związane z weryfikacją wniosków. Projekty najpierw przejdą przez preselekcję, a dopiero potem nastąpi szczegółowa weryfikacja formalna. I ma się ona odbywać „do skutku”, czyli urzędnicy będą proponować takie zmiany w projekcie, by spełniał on wymogi formalne. To dobry pomysł? W ubiegłym roku mieliśmy sporo inicjatyw odrzuconych na tym etapie. Zdaniem wielu – w nieuprawniony sposób. Myślisz, że dzięki tej poprawce w tym roku uda się znacząco ograniczyć liczbę odrzuconych zgłoszeń?
Wspominałeś, że w tym roku głosujący będą musieli liczyć, ile mają „pieniędzy do wydania” na projekty. Do tego w wielu przypadkach dojdzie podział na pule ogólnodzielnicowe i lokalne. Czy to wszystko będzie zrozumiałe dla „zwykłych mieszkańców”? Czy nie jest czasem tak, że kierowani słusznymi intencjami trochę przeregulowaliśmy ten budżet?
Szykuje się też inny efekt uboczny: Niektórzy mieszkańcy będą starali się maksymalnie wykorzystać pulę dostępnych środków – żeby przypadkiem coś nie przepadło. To będzie faworyzowało bardzo małe projekty. Ale są też oczywiście zalety tego pomysłu. To rozwiązanie ma walor edukacyjny. Żyjemy w świecie ograniczonych zasobów. Nie możemy mieć wszystkiego, trzeba coś wybrać. A granicę wyznacza suma dostępnych środków. Uczymy się też, ile co kosztuje w mieście.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)