Rozwój społeczeństwa obywatelskiego to „never ending story”. Nie sposób znaleźć momentu nasycenia, w którym możemy powiedzieć, że już dość, jesteśmy zadowoleni i nie ma co robić – mówi Ewa Kulik-Bielińska, dyrektorka Fundacji Batorego obchodzącej właśnie dwudzieste piąte urodziny.
Ignacy Dudkiewicz: – Gdzie dziś, po dwudziestu pięciu latach, jest Fundacja Batorego w kontekście rozwoju społeczeństwa obywatelskiego?
Ewa Kulik-Bielińska, dyrektorka Fundacji Batorego: – Przede wszystkim nie jest jedyną instytucją, która przekazuje pieniądze na działania organizacji pozarządowych. Kiedy powstawała, było inaczej, wobec czego na początku wspierała wszystkie pojawiające się inicjatywy. Dla chcących działać osób czy tworzących się nowych instytucji Fundacja była głównym źródłem środków. Byliśmy też jedyną krajową instytucją grantodawczą o tak szerokim profilu działania niezależną od państwa.
Później pojawiły się kolejne.
E.K-B.: – Tak, w latach 90. do Polski zaczęły wchodzić fundacje amerykańskie i europejskie. Ze środków skarbu państwa powstały też Fundacja na rzecz Nauki Polskiej i Fundacja Kultury. Po 2004 roku pojawiły się też duże środki publiczne z Funduszu Inicjatyw Obywatelskich oraz ogromne środki unijne. Staliśmy się jedną z kilkunastu instytucji grantodawczych, co więcej wcale nie największą. Nasz budżet jeszcze do zeszłego roku stanowił jedną dziesiątą rocznego budżetu Funduszu Inicjatyw Obywatelskich. W związku z tym nasza odpowiedzialność także jest mniejsza. Zmieniło się to, gdy rok temu wygraliśmy konkurs na operatora Funduszu dla Organizacji Pozarządowych finansowanego ze środków Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego, czyli tak zwanego Funduszu EOG. Przez najbliższe trzy lata znowu będziemy dużym „graczem”: nasz budżet roczny przekroczy siedemdziesiąt milionów złotych, z czego większość przeznaczona będzie na dotacje w programie Obywatele dla Demokracji.
Jak te okoliczności wpływały na zakres działania Fundacji?
E.K-B.: – Przez te dwadzieścia pięć lat przeszliśmy długą drogę, stopniowo zawężając obszar naszych działań. Myśląc o tym, operuję dekadami. W pierwszej skupiliśmy się na wspieraniu reform ustrojowych i rozwijaniu najróżniejszych inicjatyw lokalnych i instytucji. Wspieraliśmy przeróżne sfery: kulturę, sprawy społeczne, naukę, edukację, wyrównywanie szans, społeczności lokalne…
Co było później?
E.K-B.: – Druga dekada przypadała na okres przygotowywania się do wejścia do Unii Europejskiej, a także wzmacniania organizacji pozarządowych, instytucji społeczeństwa obywatelskiego, współpracy międzysektorowej i w samym sektorze. Starając się, by było to wsparcie instytucjonalne, dawaliśmy dotacje nie tylko na projekty, ale także na działalność statutową, żeby część przekazana została na wzmocnienie, rozwój czy budowanie strategii organizacji.
Obecnie zaś, jak rozumiem, jesteśmy w połowie trzeciej dekady.
E.K-B.: – Zgadza się. I od roku 2010, obszar naszych działań strategicznych zawęziliśmy jeszcze bardziej, skupiając się na wspieraniu organizacji pozarządowych o profilu – nazwijmy to – obywatelskim.
Co dokładnie rozumie pani pod tym pojęciem?
E.K-B.: – Chodzi o organizacje, które swoim działaniem starają się angażować obywateli w życie publiczne. Mam tu na myśli po pierwsze wsparcie uczestnictwa obywateli w życiu publicznym poprzez włączanie ludzi w działania i dialog z władzą, podejmowanie działań na rzecz zmiany otoczenia, facylitację procesów konsultacji publicznych, zachęcanie do udziału i startowania w wyborach, wpływania na polityki publiczne – słowem: o to, co nazywamy partycypacją obywatelską. Z drugiej strony zależy nam na włączaniu obywateli w kontrolę władz, monitorowanie procesu stanowienia prawa i funkcjonowania instytucji publicznych czy działania na rzecz zmiany źle funkcjonującego prawa. Trzecim elementem owej obywatelskości jest przeciwdziałanie dyskryminacji i nietolerancji, zarówno poprzez monitorowanie i dokumentowanie jej przejawów, jak i wpływanie na zmianę dyskryminujących przepisów lub praktyki stosowania prawa, czy interwencję i zapobieganie konfliktom między mniejszością a większością w miejscach, w których mogą one wystąpić.
Fundacja Batorego głównie przekazuje granty, ale przecież nie tylko…
E.K-B.: – Rzeczywiście jesteśmy przede wszystkim organizacją grantodawczą, wspierającą pomysły i inicjatywy innych, ale prowadzimy również działania własne. Jednak kierujemy się przy tym określoną filozofią…
Na czym ona polega?
E.K-B.: – Po pierwsze prowadzimy działania własne tam, gdzie nie widzimy innych, silnych aktorów. Staramy się nie konkurować z innymi organizacjami czy instytucjami, więc jeśli ktoś już się czymś zajmuje i robi to dobrze, to sami nie podejmujemy podobnych działań. Staramy się wypełniać luki tam, gdzie nie ma innych mocnych podmiotów, albo tam, gdzie nasza obecność przynosi wartość dodaną. Staramy się też szukać sojuszników i podejmować różne działania w partnerstwach i koalicjach.
Działacie również na rzecz społeczeństwa obywatelskiego w innych krajach.
E.K-B.: – Fundacja powstała z pieniędzy George'a Sorosa, ale z inicjatywy i rękami przedstawicieli opozycji demokratycznej, którzy już w latach 70. mieli kontakty z podobnymi środowiskami w krajach byłego bloku sowieckiego. Dlatego też element niezamykania się we własnym kraju, ale otwierania się na współpracę z sąsiadami czy państwami regionu zawsze był dla nas istotny. Po wstąpieniu do Unii chcieliśmy zapobiec powstaniu nowej żelaznej kurtyny – tym razem na naszej wschodniej granicy.
Czy stopniowe zawężanie pola działania i zainteresowania wynikało tylko z diagnozy sytuacji i obserwowania tego, co robią inni?
E.K-B.: – W zdecydowanej mierze tak, choć były też inne powody. Oprócz myślenia o tym, jak dysponować naszymi – bądź co bądź ograniczonymi w skali potrzeb – środkami, by to, co robimy, było i znaczące, i komplementarne do tego, co robią inni, ważną okolicznością było także zmniejszenie się funduszy, jakimi dysponowaliśmy. W 2000 roku George Soros zapowiedział wszystkim fundacjom z krajów, którym pomagał, że w momencie akcesji do Unii jego misja się kończy i przestanie finansować ich działalność. W naszym przypadku dotacje ze stworzonego przez Sorosa Instytutu Społeczeństwa Otwartego stanowiły około 80% budżetu, dlatego po 2000 roku musieliśmy zdecydować się na zamknięcie niektórych programów, których nie byliśmy w stanie dłużej finansować. Rozpoczęliśmy też intensywne działania na rzecz budowy funduszu wieczystego, dzięki dochodom z którego moglibyśmy kontynuować naszą działalność grantodawczą.
Nie żal pani niektórych z nich?
E.K-B.: – Staraliśmy się wyselekcjonować programy, które dojrzały już na tyle, że mogły przekształcić się w samodzielne instytucje – wyposażone przez nas w granty pożegnalne. To zresztą był kolejny element naszej filozofii. Wcześniej w ten właśnie sposób powstały Instytut Spraw Publicznych, Centrum Stosunków Międzynarodowych czy Fundacja Młodzieżowej Przedsiębiorczości. Po 2000 roku „wywianowaliśmy” kilka naszych programów, przekazując środki na ich dalszą działalność – samodzielną (jak w przypadku Fundacji Starszy Brat, Starsza Siostra) lub w ramach innych instytucji (Fundusz dla Kobiet przekazany do Fundacji OŚKa – Ośrodek Informacji Środowisk Kobiecych, czy konkurs Historia Bliska do Ośrodka Karta). Ale, oczywiście, zawsze trudno się z pożegnać z czymś, co się robiło dobrze przez lata i do czego człowiek się przywiązał.
A czy z perspektywy czasu uważa pani, że coś w procesie rozwoju społeczeństwa obywatelskiego zaniedbaliśmy w sposób szczególny?
E.K-B.: – Brakuje nam zdecydowanie sensownej edukacji obywatelskiej na dużą skalę. Po roku 1989 wydawało się, że wszyscy zaakceptowali gospodarkę rynkową i jej reguły, mimo istnienia grup osób, które stały się ofiarami transformacji. Przedsiębiorczość, konkurencja niezbędna dla funkcjonowania gospodarki znalazły swoje odbicie w systemie edukacji, który zorientowano na kształtowanie postaw indywidualnej przedsiębiorczości, doskonalenie jednostki, budowanie ścieżki kariery osobistej. Postawiono na rywalizację i konkurencję, a nie uczenie umiejętności pracy w zespole i myślenia o dobru własnym przez pryzmat dobra wspólnoty. W efekcie przez ostatnie dwadzieścia pięć lat straciliśmy szansę wychowania pokolenia ludzi wrażliwych na dobro wspólne, gotowych do służby na rzecz społeczności, kształcąc zamiast tego wielu egoistów, nastawionych na zaspakajanie potrzeb prywatnych. W konsekwencji utraciliśmy etos świadomego obywatela zaangażowanego w sprawy wspólnoty: wspólnoty lokalnej, swojego kraju, wspólnoty europejskiej i światowej.
Czy ta ekspansja indywidualizmu kosztem wspólnoty nie wiąże się ogólnie z niewykorzystaniem potencjału i dziedzictwa „Solidarności”?
E.K-B.: – Nie zgadzam się z tym, że akurat w trzecim sektorze dziedzictwo „S” nie zostało spożytkowane. Po roku 1989 część działaczy „Solidarności” zaczęła budować samorząd lokalny, inni odkryli w sobie żyłkę przedsiębiorców, jeszcze inni kontynuowali w nowych warunkach działalność wydawniczą, artystyczną czy medialną. Ale bardzo wielu z nich trafiło do trzeciego sektora i zakładało organizacje pozarządowe. Model funkcjonowania społeczeństwa alternatywnego czy paralelnego, jakim było podziemie „Solidarności”, znalazł kontynuację w postaci budowy demokratycznych instytucji i społeczeństwa obywatelskiego: związków zawodowych, niezależnych mediów, organizacji pozarządowych…
A jednak niektórzy stawiają tezę, że jednym z problemów rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w Polsce jest to, że od początku jego cele były określane według importowanych wzorców.
E.K-B.: – Ta sytuacja ma swoje dobre i złe strony. Prawdą jest, że jeśli chodzi o sposób działania, wzorowaliśmy się na organizacjach amerykańskich. To akurat uważam za plus, ponieważ prawo amerykańskie wymaga przejrzystości i otwartości w stopniu, w jakim jest ona nieobecna w Europie. Również od amerykańskich fundacji uczyliśmy się pewnej kultury instytucjonalnej, formułowania długofalowych celów i przekładania ich na działania, procedur przyznawania dotacji i oceny efektywności naszych działań. Wtedy polskich wzorców na to nie było.
Inną kwestią jest język czy raczej terminologia, która została częściowo zapożyczona, a częściowo wprowadzona aktami prawnymi, szczególnie Ustawą o działalności pożytku publicznego i wolontariacie. Słowo „społecznik” zostało całkowicie wyparte przez „wolontariusza”. Z jednej strony dlatego, że miało – przynajmniej na początku transformacji – złe konotacje z przymusowym „czynem społecznym” w okresie komunistycznej Polski, z drugiej zaś, bo społecznik w okresie kultu i apoteozy rynkowej przedsiębiorczości lat 90. kojarzył się raczej z raczej z dziwakiem, jeśli nie frajerem. A kiedy wspomniana ustawa wprowadziła – pożyteczne i potrzebne – przepisy o wolontariacie, członkowie organizacji, społecznicy, wszyscy stali się wolontariuszami. Taka jest już logika kodyfikacji zjawisk i procesów. Żeby dostać dotację, trzeba wykazać wolontariuszy… Nazewnictwo mogłoby być lepsze, ale przecież nie z powodu takich czy innych nazw obserwujemy niski poziom zaufania czy niechęć do tworzenia różnych instytucji. Nie w nazewnictwie rzecz.
Społeczeństwo obywatelskie w Polsce jest słabe?
E.K-B.: – Wciąż niestety tak. Zaufanie między ludźmi nie wzrasta, więzi społeczne w dużym stopniu ograniczają się do kręgu rodziny czy sąsiadów. Również zaangażowanie – rozumiane jako członkostwo w organizacjach czy uczestnictwo we wspólnych działaniach – jest na bardzo niskim poziomie. Brakuje nam chęci dawania, dzielenia się pieniędzmi i czasem. Próba nadania nowego impulsu dobroczynności poprzez możliwość przekazywania jednego procenta ostatecznie okazała się chybiona.
Wygląda, jakby horyzont działań na rzecz rozwoju społeczeństwa obywatelskiego był nieznany, a praca na tym polu okazywała się pracą „na zawsze”.
E.K-B.: – Myślę, że tak właśnie jest. Społeczeństwo obywatelskie zmienia się również pod wpływem tego, jak zmienia się rzeczywistość. Pojawiają się nowe wyzwania. Wydawało nam się kiedyś, że przez cały czas będziemy na fali wznoszącej, jeśli chodzi o rozwój gospodarczy. Kryzys pokazał nam jednak, że jesteśmy w zupełnie innym momencie, a tak szybki rozwój gospodarki, a w związku z tym zarówno społecznych aspiracji, jak i możliwości ich zaspokajania, po prostu się skończył. W związku z tym zmieniają się społeczne oczekiwania i potrzeby. I trzeba na nie odpowiadać.
Co jeszcze się zmienia?
E.K-B.: – Zmienia się także charakter komunikacji czy sposób nauki. Zmieniają się potrzeby instytucji, władze zaczynają rozumieć, że trzeba się otwierać na możliwość interakcji ze społeczeństwem, pojawiają się inne sposoby wspierania organizacji czy w ogóle organizowania się ludzi.
Trudno za tym wszystkim nadążyć.
E.K-B.: – Ale trzeba próbować. Rozwój społeczeństwa obywatelskiego to rzeczywiście jest „never ending story” – zawsze będzie się to budowało i odnawiało. Nie sposób znaleźć momentu nasycenia, w którym możemy powiedzieć, że już dość, jesteśmy zadowoleni, nie ma co robić, a organizacje wspierające są niepotrzebne.
Jak widzi pani przyszłość Fundacji Batorego w obliczu tych zmian?
E.K-B.: – Działania, które obecnie prowadzimy, wspierają także element wykorzystywania nowych technologii do pobudzania aktywności obywateli, wpływania na władzę, otwierania zasobów, konsultacji projektów legislacyjnych i tak dalej. Staramy się też obserwować młodych ludzi i umożliwiać aktywność tym spośród nich, którzy mają pomysły na rozwijanie tej sfery działań.
Ale jeśli pyta mnie pan, co będzie w 2020 roku, to nie odpowiem. To zakrawa o science fiction. Rzeczywistość się niebywale szybko zmienia. Czy jeszcze w listopadzie ktoś umiał przewidzieć, co wydarzy się w styczniu na Ukrainie? Nie wiemy, co będzie dalej. Żyjemy i działamy w bardzo dynamicznym okresie wielu zmian, które spowodują, że być może za rok będziemy już w zupełnie nowej sytuacji.
Ewa Kulik-Bielińska – dyrektorka Fundacji Batorego, działaczka opozycji demokratycznej w PRL. Od lat zaangażowana w działania na rzecz poprawy warunków funkcjonowania organizacji pozarządowych, rozwoju filantropii i aktywności obywatelskiej w kraju i zagranicą. W maju 2014 roku wybrana na przewodnicząca Europejskiego Centrum Fundacji (EFC) w Brukseli, zrzeszającego ponad dwieście największych fundacji europejskich.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)