– Mogłabym do końca życia malować abstrakcyjne obrazy i byłabym szczęśliwa. Ale kiedy potem ktoś miałby mnie zapytać: „To tak miało wyglądać twoje życie?”, pomyślałabym, że może jednak zgubiłam coś, co było ważne. O czymś zapomniałam – mówi Bogna Czechowska, malarka, pomysłodawczyni Fundacji Słoneczna Akademia.
Do Centrum Zdrowia Dziecka trafiła przez przypadek. Jako ilustratorka książek została zaproszona, by spotkać się z dziećmi i opowiedzieć im o swojej pracy. Wolała jednak z nimi porysować. Tak zaczęły się zajęcia plastyczne, które od kilkunastu lat Bogna Czechowska prowadzi dla chorych dzieci, przebywających m.in. na oddziale onkologii.
Jak sama przyznaje, na początku praca z dziećmi chorymi na raka przerażała ją. – Powiedziałam, że mogę pojechać raz na próbę, ale prawdopodobnie nie dam rady. Wtedy sama miałam małe dzieci, więc było to dla mnie trudne – tłumaczy pani Bogna. Jednak po pierwszych zajęciach, kiedy zobaczyła, ile dają frajdy małym pacjentom, postanowiła bywać u nich regularnie. Teraz jeździ do Międzylesia raz w tygodniu.
– Na początku wracałam potwornie zmęczona. Dla zdrowego człowieka, który nie styka się z ciężką chorobą dzieci, z cierpieniem, to trudne doświadczenie. Nie można zamknąć drzwi, wsiąść w samochód i być już w innym świecie – mówi malarka. Wie jednak, że dzieci na te zajęcia bardzo czekają. Podobnie jak ich rodzice. Dla nich to jedna z niewielu chwil wytchnienia, oderwania się od problemów. Także szansa na wspólną zabawę.
Więźniowie rysują kota
Nie dla wszystkich zabawa z własnym dzieckiem to sprawa oczywista. Wiedzą coś o tym osadzeni w mokotowskim areszcie. Oni ze swoimi dziećmi widzą się raz w tygodniu. Zimna sala, czujne oczy strażników nie sprzyjają pielęgnowaniu rodzinnych więzi. Dzięki zajęciom plastycznym z Bogną Czechowską ten jeden dzień nabiera kolorów.
W więzieniu na Mokotowie znalazła się w podobny sposób, co w Centrum Zdrowia Dziecka. Zaproszono ją, by opowiedziała o swoich obrazach. – Zgodziłam się, pojechałam i zobaczyłam, że tam siedzi prawie tysiąc chłopa – wspomina artystka. – Pomyślałam, większość z nich ma przecież dzieci. Może warto zrobić coś dla nich, a nie tylko opowiadać o swoim malarstwie – tłumaczy.
Tak powstał cykl warsztatów „Umiem i lubię bawić się z własnym dzieckiem”, skierowany do więźniów i ich rodzin. Zajęcia odbywają się w czwartek, piątek i sobotę, pani Bogna spotyka się wtedy tylko z więźniami. W niedzielę już z całymi rodzinami, które przyjeżdżają do osadzonych na odwiedziny. Najpierw malarka uczy więźniów prostych zadań plastycznych w taki sposób, aby gdy przyjadą rodziny z dziećmi, mogli wspólnie wykonać ciekawe dla dzieci zadanie.
Grupę osadzonych, którzy mogą brać udział w warsztatach, typuje służba więzienna. Bogna Czechowska chwali współpracę z personelem, który okazał dużo dobrej woli: – Mogłam przywieźć do więzienia wszystko: nożyczki, kredki. Tym więźniom trzeba było zaufać, że nie użyją ich do żadnych złych celów – tłumaczy.
I zauważa, że bardzo dużo zmieniło się również, jeśli chodzi o personel szpitali. – Kiedy jako 6-latka sama leżałam w szpitalu, wszyscy się na mnie wydzierali. Teraz pracownicy okazują ogromne serce tym dzieciom – podkreśla pani Bogna.
Docenia też zaangażowanie w pracę pedagogów zajmujących się podopiecznymi z Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii nr 8 w Wawrze. Również tam jeździ ze swoimi warsztatami. Trudną młodzież z MOS-u czasem angażuje w pomoc chorym dzieciom z Centrum Zdrowia Dziecka, np. organizując wspólne pikniki czy warsztaty.
– To działa fantastycznie, i na jednych, i na drugich. Ile razy można, staram się, żeby te dwa światy się łączyły – wyznaje.
Akademia pełna słońca
Kilka lat temu znajomy prawnik namówił ją, by założyła fundację. Wtedy będzie łatwiej zabiegać o fundusze. Tak powstała Słoneczna Akademia. Ale problemy finansowe wcale się dzięki temu nie skończyły. – Starałam się dwa razy, rok po roku, o dofinansowanie programu „Umiem i lubię bawić się z własnym dzieckiem”. Byłam pewna, że ten program przejdzie, ale się nie udało – mówi z rozżaleniem artystka.
Pisanie wniosków wymaga ogromu pracy, nakładów energii, a efekt nie jest zadowalający. Na szczęście jest kilka firm, które wspierają fundację niedużymi, ale regularnymi datkami. Pozyskać sponsorów pomogła znana aktorka Kamila Baar. – Bez takiego polecenia byłoby ciężko, firmy nie czytają maili od fundacji, wszystko idzie do spamu – narzeka założycielka fundacji.
Ciągła troska o pieniądze to największy problem fundacji, ale na szczęście są tacy, którzy chcą pomagać. – Nie przeprowadzilibyśmy kilkuset warsztatów, gdyby nie pomoc i zaangażowanie wielu, wielu ludzi dobrej woli i otwartego serca – podkreśla Bogna Czechowska. – Najważniejsze i najbardziej optymistyczne jest to, że takich ludzi przybywa z każdym rokiem, a wśród nich rośnie gromada młodych pomocników i współpracowników fundacji.
Dużą pomoc, jeśli chodzi o materiały, okazują też placówki, w których malarka prowadzi warsztaty. W Centrum Zdrowia Dziecka jest dobrze wyposażona świetlica, są zabawki, książki, a nawet cztery stanowiska z komputerami. – W każdej sali jest telewizor, każde dziecko ma swoją komórkę. Uważam zresztą, że to za dużo. Te dzieci ciągle przebywają przed ekranami – narzeka.
Czas, entuzjazm i dystans
Jak udaje się więc zainteresować dzieciaki zwykłymi pracami plastycznymi? Według artystki przepis jest prosty – dzieci uwielbiają coś robić, jeśli uczestniczy w tym dorosły.
– Są teraz kapitalne książki, zabawki, plasteliny, kredki, ale to nie wystarczy. Nie można położyć ich dziecku przy łóżku i sobie pójść. Musi być osoba, która się z nimi będzie bawić, okaże entuzjazm, która się nimi naprawdę zainteresuje – tłumaczy. – W pracy z dziećmi najbardziej liczy się entuzjazm i czas, który trzeba im dać, bez względu na to, czy chodzi o dzieci zdrowe, chore czy trudne. Rodzice są dziś potwornie zapracowani i nie mają czasu dla własnych dzieci. O entuzjazmie nie wspomnę – dodaje. – Gdybym sama nie miała go w sobie, nie mogłabym nim zarazić innych. Dorośli faceci w więzieniu powiedzieliby mi: po co my mamy rysować kota, puknij się w głowę, kobieto! Lepiej zagramy w karty!
Być może kontakt z dziećmi chorymi czy z trudną młodzieżą ułatwia pani Bognie podobna dziecięca wrażliwość. Jej obrazy, nawet te abstrakcyjne, pełne są kolorów i kształtów jak z bajkowego snu. Czego uczy się od swoich podopiecznych? Że dzień spędzony z uśmiechem i w zdrowiu to jest fantastyczny dzień. Że nie warto zwracać uwagi na drobnostki.
– Gumę człowiek złapie w samochodzie i płacze, że strata. Żadna strata. Żadna sprawa. Trzeba umieć oddzielić sprawy ważne od mniej ważnych – przekonuje. Choć przyznaje, że to jest trudna lekcja. – Czasem słyszę: po co ty się tym w ogóle zajmujesz. Byś sobie siedziała w domu, malowała, miałabyś święty spokój. Oczywiście, że tak, tylko mi się wydaje, że świadomy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że nie żyje w próżni, że są takie miejsca, do których ja trafiam i powstaje pytanie, czy mogę zostać na to obojętnym?
Leonardo by utonął
Bogna Czechowska podkreśla, że w pracy na rzecz innych nie można stracić siebie. – Nie chciałabym być taką osobą, która poświęciła się jakiejś sprawie, a zapomniała o najbliższych – wyznaje. – Ważne, żeby mieć dla nich czas, a nie tylko przekierować się na zewnętrze. Czasem muszę z tym walczyć, a skutek jest taki, że jestem ciągle zmęczona – narzeka pani Bogna.
Choć ma już dwóch dorosłych synów, musi znaleźć czas dla starszej, potrzebującej mamy i dwóch psów. – Często brak mi sił, ale nie potrafię odpoczywać – dodaje. – Jak nie fundacja, to wystawa, albo obowiązki w domu.
Prawdziwym wytchnieniem dla niej i wielką przyjemnością są koncerty muzyki poważnej. Tym bardziej, że starszy syn – śpiewak operowy (kontratenor) robi prawdziwą światową karierę. Studiuje w prestiżowej Julliard School w Nowym Jorku. – Pod koniec roku będzie śpiewał „Mesjasza” w Carnegie Hall, może uda mi się pojechać na koncert – cieszy się. Najbardziej jednak z tego, że jej syn, w jakiekolwiek środowisko by nie trafił, jest po prostu lubiany. – Taki prawdziwy, totalny artysta jest totalnym egoistą, a tego chciałabym uniknąć, również dla siebie – mówi pani Bogna.
– Zresztą nie uważam się za prawdziwą artystkę, choć mogłabym do końca życia malować moje abstrakcyjne obrazy i byłabym szczęśliwa. Ale kiedy potem ktoś miałby mnie zapytać: „To tak miało wyglądać twoje życie?”, pomyślałabym, że może jednak zgubiłam coś, co było ważne. O czymś zapomniałam.
Jej motto brzmi: Zawsze drugi człowiek jest najważniejszy. – Oczywiście, nie można zgubić siebie, ale gdybym płynęła łódką i ta łódka zaczęłaby tonąć, a miałabym do wyboru ratować obraz, psa albo człowieka, to najpierw ratowałabym człowieka, potem psa, a na końcu obraz. Bez wahania. Niestety, Leonardo by utonął.
Założycielka fundacji „Słoneczna Akademia”. Prowadzi warsztaty plastyczne dla chorych dzieci na Oddziale Onkologii i Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii. Współpracuje z aresztem śledczym w Warszawie.
W 2015 roku nominowana do Nagrody im. Jana Rodowicza Anody w kategorii „Postawa życiowa stanowiąca wzór do naśladowania dla młodych pokoleń”.
Poznaj ludzi sektora pozarządowego, dowiedz się, kto jest kim w NGO. Odwiedź serwis ludziesektora.ngo.pl.
Gdybym nie miała w sobie entuzjazmu, nie mogłabym nim zarazić innych. Dorośli faceci w więzieniu powiedzieliby mi: po co mamy rysować kota, puknij się w głowę, kobieto!
Źródło: inf. własna