Amerykańscy badacze – nie zabierajcie nam nudy! [Felieton Mazura]
Wszechogarniający pragmatyzm późnego kapitalizmu każe mi patrzeć na każdy moment mojego życia przez pryzmat efektywności. Nawet „nicnierobienie” musi być po coś. Nawet za ciszę i spokój muszę zapłacić.
Wakacyjny reset
Nie chcę mi się pisać tego felietonu. Liczę, że i Wam nie chce się go czytać. Błogie wakacyjne lenistwo…
Na ekranie mojego telefonu niedawno wyświetlił się artykuł, którego autorka przekonywała, że „bezczynność jest twórcza”. Gdy nic nie robimy nasz mózg nie próżnuje. Wykorzystuje ten czas, by uporządkować informacje zgromadzone podczas normalnego funkcjonowania. Integruje świeże doświadczenia z nabytymi wcześniej. Utrwala wartościowe informacje, a pozbywa się zbędnych. Wielkie porządki, na które nie ma czasu w kieracie codzienności. Wakacyjny reset jest dla naszego systemu operacyjnego dosłownym resetem. Trzeba pozbyć się wszystkich wirusów i plików cookies, które zainstalowały się w naszym mózgu.
Nicnierobienie w pracy...
Amerykańscy psycholodzy musieli ten fakt rzetelnie przebadać i opakować w zgrabną teorię. Tak powstała „psychologia nicnierobienia”, a żeby brzmieć jeszcze bardziej światowo, to właściwie powinienem napisać „psychology of doing nothing”. Niech nieznający angielskiego czytelnicy poczują wstyd na policzku. Powstać musiała również odpowiednia typologia. Jest zatem „nicnierobienie negatywne”, które prowadzi do apatii i depresji. I „nicnierobienie kreatywne”, które pozwala mózgowi – bez udziału naszej świadomości! – z dystansu spojrzeć na problemy, z którymi się mierzymy.
Nie od dziś wiadomo, że najlepsze pomysły przychodzą w trakcie porannego prysznica. Gdy zdaje nam się, że myślimy o niczym, to właśnie wtedy nasz mózg ma największe szanse, by dokonać przełomowych odkryć. Bez naszego udziału. „Newton odkrył prawo powszechnego ciążenia podczas relaksu w ogrodzie, a nie w sali wykładowej przed tablicą”, przekonuje autorka tego artykułu.
Amerykańscy menadżerowie zachwyceni odkryciem amerykańskich psychologów ochoczo zabrali się do wykorzystania tej wiedzy w praktyce. Stąd w korpo-biurach zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu strefy relaksu, gdzie w ciągu dnia można poleniuchować. Piłkarzyki, hamaki, automat do kawy, obowiązkowe worki sako – pracownicy korporacji, jeśli mają być skuteczni, muszą czasem wrzucić na luz.
...i nicnierobienie w szkole, nicnierobienie w...
„Psychology of doing nothing” rozlała się szybko na inne gałęzie naszej gospodarki. Psycholodzy dziecięcy szybko zwietrzyli interes i zaczęli publikować książki o tym jak efektywnie zaplanować naszym milusińskim w ciągu dnia etapy nic nierobienia. „Pozwólmy dziecku na nudę!” – grzmią z okładek swoich poradników. Za nimi poszły prywatne przedszkola i szkoły. Dziś w modzie jest w nich krytykować przesadne stymulowanie rozwoju dziecka. „W naszej placówce, poza garncarstwem i podstawami programowania, dzieci mają również zapewniony czas na swobodną zabawę, która wyzwala w nich kreatywność”. O tak, za nudę jestem gotów zapłacić dodatkowe czesne!
No i wreszcie przemysł czasu wolnego. Właściciele pensjonatów, hoteli i ośrodków rekolekcyjnych, jak kraj długi i szeroki, również dostrzegli swoją szansę. Na przeciążenie naszych kapitalistycznych mózgów proponują bogatą ofertę. Możemy wybierać pomiędzy weekendami relaksacyjnymi w spa, wyjazdowymi warsztatami jogi, turnusami medytacyjnymi mindfulness w środku Puszczy Knyszyńskiej, albo rekolekcjami w zakonie kontemplacyjnym. Cisza i spokój stają się w późnym kapitalizmie coraz bardziej ekskluzywnym dobrem.
Zawładnęli moją nudą
Myślę o tym wszystkim siedząc z moim przyjacielem przy kominku. Pijemy grzane piwo po deszczowym dniu nad jeziorem. Dzieci śpią, a my delektujemy się ciszą, ciepłem i ogniem. I wtedy pojawia się ta myśl: a może właśnie uprawiamy „nicnierobienie negatywne”? Czy rzeczywiście mój mózg teraz oczyszcza się z niepotrzebnych treści? I czy właśnie, do diaska, nie jestem o krok od odkrycia na miarę prawa powszechnego ciążenia?
To wariactwo. Amerykańscy naukowcy, na spółkę ze swoimi jeszcze bardziej amerykańskimi kolegami z biznesu, zawładnęli nawet moją nudą. Ten wszechogarniający pragmatyzm późnego kapitalizmu każe mi patrzeć na każdy moment mojego życia przez pryzmat efektywności. Nawet „nicnierobienie” musi być po coś. Nawet za ciszę i spokój muszę zapłacić.
Ma to swoje konsekwencje również w wymiarze społecznym, bo prowadzi do uprzedmiotowienia każdej relacji. Nasz czas, czyli najcenniejsza waluta, którą dysponujemy, przed każdym spotkaniem każe nam stawiać pytanie: czy naprawdę powinienem iść na to spotkanie? Czy dalsze podtrzymywanie tej konkretnej relacji ma sens? Przyda mi się to kiedyś? A przecież wiemy, choćby z prac Roberta Putnama, że moc spajającą nas w społeczności mają przede wszystkim powtarzalne relacje podtrzymywane bez wyraźnego celu. Symbolem tego typu relacji są sąsiedzi spędzający czas na niezobowiązującej pogawędce na ławce przed blokiem. To właśnie te pogawędki, wydawałoby się bez wyraźnego celu i formalnej struktury, tworzą inkluzywny (spajający) kapitał społeczny.
Nie wszystko musi być po coś
Putnam jednak wpada w tą samą pułapkę, w której siedzą już zatrzaśnięci jego koledzy-specjaliści od „psychology of doing nothing”. W chwili, gdy opisuje to, co nieintencjonalne, a dodatkowo ubiera to w teorię kapitału społecznego, to niszczy pierwotną niewinność tego zjawiska. Już nie ma niezobowiązujących sąsiedzkich pogawędek „po nic”. W to miejsce pojawiają się interakcje tworzące kapitał społeczny, który, tak jak i inne postaci kapitału, „jest produktywny, umożliwia bowiem osiągnięcie pewnych celów, których nie dałoby się osiągnąć, gdyby go zabrakło”. Cóż, amerykańscy naukowcy odebrali nam nie tylko niewinność nudy, ale również wyznaczyli wartość niezobowiązujących pogawędek przed blokiem.
Wpatruję się w ogień kominka. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że mój mózg rzeczywiście powinien pozbyć się pewnych wirusów i plików cookies, które nieopatrznie się w nim zagnieździły. A zacząć trzeba od wirusa pragmatyzmu zaszczepionego mi przez amerykańskich badaczy.
Nie wszystko musi być po coś. Kto wie, może nawet najpiękniejszymi chwilami naszego życia są te, które są dokładnie po nic.
Krzysztof Mazur – były Prezes Klubu Jagiellońskiego, ekspert ds. polityki, spraw obywatelskich i zarządzania publicznego. Doktor nauk politycznych. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP. Członek redakcji kwartalnika „Pressje”.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.