Janusz Byszewski, któremu przyklejono etykietę kulturalnego "rewolucjonisty" zastanawia się, co sprzyja kreatywności, a co ją ogranicza i jak odzyskanie wolności 20 lat temu przekłada się na naszą wolność wewnętrzną.
Sztuką jest to, co my robimy -
Kulturą jest to, co robią z nami.
Carl Andre
Co z perspektywy animatora kultury, art-edukatora, niezależnego twórcy może sprzyjać kreatywności, a co ją ogranicza? Czy kategoria wolności znajduje się w obszarze refleksji i ekspresji Laboratorium Edukacji Twórczej?
Jeśli tak, to o jaką wolność – dzisiaj warto pytać? Żyjemy przecież od dwudziestu lat w wolnym kraju, ale czy oznacza to, że jesteśmy wolni wewnętrznie, a nasza praktyka twórcza tę wolność poszerza i pogłębia?
Mam wrażenie, że odzyskanie wolności zewnętrznej nie przekłada się wprost na tę wewnętrzną, której proces budowania ciągle trwa, i toczy się bardzo wolno, i napotyka wiele systemowych i mentalnych przeszkód.
Oto ta administracyjna. Dzisiaj nikt już nie myśli o zlikwidowaniu Ministerstwa Kultury. A jeszcze kilkanaście lat temu ta koncepcja była obecna w publicznej dyskusji o zarządzaniu kulturą. Nie chodzi oczywiście o samą likwidację dla likwidacji. Chodzi o rolę MK (jako Centrum) jako instytucji ograniczającej pole wolności. To poprzez tworzenie wszelkich programów operacyjnych, priorytetów, budowanie hierarchii, rankingów instytucji, nagród, realizowanie coraz to innej tzw. polityki kulturalnej, zwoływanie Kongresów itp. kształtuje się znaczną część aktywności kulturalnej w kraju. To nie twórcy niezależni, ale pracownicy centralnego (a więc politycznego) urzędu w dużej mierze programują naszą działalność. Ograniczając pole wolności i wzmacniając myślenie zbieżne z linią polityki państwa, osłabiając tym samym niezależne inicjatywy.
Pionowa struktura zależności blokuje kreatywność.
Przeglądałem ostatnio materiały z pewnej konferencji poświęconej zarządzaniu(!) kulturą. Prawie wszyscy prelegenci mówili o konieczności stworzenia „kompleksowego i profesjonalnego programu dla kultury” lub o „programie rozwoju kultury”. Nikt nie zgłosił żadnej propozycji, która otwierałaby się na głosy tych, którzy sztukę tworzą i analizowała najciekawsze poszukiwania i postawy, tam właśnie szukając inspiracji.
Tak metoda budowania systemowych rozwiązań prowadzi do zawłaszczenia przez polityków wspólnej, wolnej przestrzeni.
Czym mniej takich pomysłów, tym lepiej.
Jest to więc pytanie o tworzenie przestrzeni wolności dla wszelkich aktualnych, aktywnych, poszukujących projektów, które jak każda twórczość wyrastają ze swojej wewnętrznej dynamiki, a nie są odpowiedzią na zewnętrzne zapotrzebowanie.
Dlatego muszą powstać inne mechanizmy wspierania tych działań.
Ciągle dość silnie w mentalności naszej funkcjonuje myślenie centralistyczne. I nie chodzi tylko o duże, narodowe instytucje. To są te zagrożenia, które wynikają ze struktur mentalnych. Ciągle to, co centralne, ważniejsze jest od tego, co lokalne. To, co zagraniczne od tego, co krajowe. Wspieranie plagi tysięcy festiwali artystycznych odbywających się co roku w Europie. Stąd realizacje teatralne czy wizualne tworzone wyłącznie z myślą o scenach czy namiotach festiwalowych. A potem walka mniejszych ośrodków o pokazywanie i prezentowanie w lokalnych teatrach czy galeriach, obecnych na nich dokonań, jako wydarzeń znaczących, usankcjonowanych nazwą festiwalu.Centralizm przemieszany z kompleksem prowincji niszczy autentyczną kreatywność.
Centrum Sztuki Współczesnej jest przykładem takiej instytucji, która poprzez oddziaływanie na mniejsze ośrodki, które często bezkrytycznie powielały programowe propozycje CSW, osłabiała ich samodzielność intelektualną i artystyczną.
Nie nastąpił proces spłaszczenia struktury funkcjonowania instytucji kultury.
Duże instytucje kultury tworzone w ostatnich latach w Polsce mechanicznie przejmują wzorce zachodnie czy amerykańskie. By potem w analogiczne struktury wpisywać podobne realizacje.
Nie stworzono żadnej oryginalnej koncepcji instytucji. Ciągle chcemy komuś dorównać, nie zauważając, że tamci twórcy są już gdzie indziej… a my zostajemy z takimi potworkami koncepcyjnymi jak na przykład Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Pole sztuki i kultury stało się polem wielkiej gry, którą toczą politycy, urzędy centralne, prywatny biznes kultury, duże instytucje (zresztą zależne od Centrali) głównie między sobą, bo już dawno zapomnieli w co grają i jakie są zasady.
O co toczy się ta gra? Na pewno nie o wartości i idee, a o wpływy, pieniądze i polityczną instrumentalizację instytucji kultury (jak to ma miejsce np. w przypadku Muzeum Historii Polski czy Muzeum Powstania Warszawskiego).
A co się stało z alternatywą i niezależną kulturą, które w 70. i 80. latach kształtowały znaczną część mojego pokolenia? Jaką rolę mogliby odegrać jej ówcześni bezinteresowni aktywiści dzisiaj. Gdzie oni są? O co walczą?
Kolejne trudne pytanie, którego gorycz pogłębiają badania socjologiczne o aktywnych buntownikach tamtego czasu.
Czym będzie nasza aktywność animacyjna, edukacyjna, eksperymentalna, w której wartości etyczne zastąpione zostaną wskaźnikami ekonomicznymi czy priorytetami politycznymi?
A więc co robić dzisiaj? Czym istotnym i ważnym mamy się zająć teraz? Jak pielęgnować w sobie wolność i jak się nią dzielić z innymi?
Czy na tej mapie, którą tutaj naszkicowałem, jest jeszcze miejsce na realizację małych, autorskich, niezależnych projektów, które nie konkurują z innymi, które budują głębokie relacje między uczestnikami, są wyciszone, skupione, refleksyjne…
Osoby, z którymi realizujemy warsztaty odkrywają, że edukacja nie zawsze musi być opresyjna, wolność nie zagraża, a wręcz przeciwnie sprzyja rozwojowi i jest warunkiem doświadczania autentycznego procesu twórczego.
Rozumieją, że uniezależnianie się od ocen zewnętrznych i podążanie za własnym głosem jest pięknym uczuciem, którego doświadczają tylko ludzie wolni.
To studenci Instytutu Kultury Polskiej, wybierając specjalizację animacja kultury przygotowują się do zakładania własnych niezależnych miejsc praktykowania kultury, wykorzystując doświadczenia zdobyte na warsztatach „Projektowanie sytuacji twórczych”, które od 15 lat prowadzę razem z Marią Parczewską.
To poszukujący muzealnicy uczestnicząc w projektach „Inne muzeum” czy „Muzeum dobrych relacji” przygotowywali się do dzielenia się przestrzenią muzealną z publicznością, do zamiany sytuacji monologu w dialog, do odwoływania się nie tylko do wiedzy, ale też do emocji i wyobraźni tych, z którymi prowadzili zajęcia.
Mógłbym tę listę projektów Laboratorium długo kontynuować. To, co je wszystkie łączy i w obszarze edukacji, i w obszarze sztuki to ich utopijność.
I my prowadzący i wielu uczestników nosi w sobie potrzebę tworzenia swoich własnych, niezależnych, „małych utopii”.
Dlatego tak ważne są niezależne miejsca kultury aktywnej, bo tylko w nich możemy projektować sytuacje, które sprzyjają wolności od bierności, schematyzmu, manipulacji, babilonu, ku wolności twórczej.
Są to miejsca realizacji naszych alternatywnych utopii.