Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
O sprawiedliwości, na którą czeka się latami, służbach specjalnych i naszym prawie do prywatności, o tym, jak trudno wygrać z państwem i o oportunizmie politycznym rządu - dla serwisu obywatelskieinfo.ngo.pl doktor nauk prawnych Adam Bodnar, wiceprezes zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Dariusz M. Mól: – 25 lat wolności to dobry moment na podsumowania, np. czy w naszym kraju respektowane są prawa człowieka. Czy znamy swoje obywatelskie prawa?
Adam Bodnar: – Mam wrażenie, że na co dzień nie znamy praw i nie doceniamy ich znaczenia, tego, jak wpływają na nasze funkcjonowanie, decyzje, na to, jak kształtowane jest ustawodawstwo, jak orzekają sądy, jak zachowują się organy władzy publicznej. Prawa człowieka kojarzą się nam z kwestiami, które trochę nas nie dotyczą, choć zdajemy sobie sprawę, że prawa są łamane gdzieś w świecie, np. w Chinach, czy w Kambodży.
Reklama
Ale z drugiej strony, przed Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu toczy się bardzo wiele spraw pochodzących z Polski, więc nie może być tak źle z tą naszą znajomością praw?
A. B. – I to jest właśnie zdobycz 25 lat transformacji – jeśli nas, znajomych, albo kogoś z rodziny dotykają prawdziwe naruszenia praw człowieka i w sytuacji, gdy czujemy, że zostaliśmy potraktowani niesprawiedliwie, to nagle przypominamy sobie o istnieniu różnych instytucji, jak np. Rzecznik Praw Obywatelskich, organizacje pozarządowe zajmujące się łamaniem praw człowieka, Trybunał w Strasburgu. Może nie jesteśmy w stanie dokładnie sprecyzować, jakie to są prawa, ale kiedy, np. ktoś zostanie pobity przez policję, albo zwolniony z pracy ze względu na członkostwo w związku zawodowym, kiedy komuś ogranicza się prawo swobodnego wypowiadania się, kiedy zostaliśmy pozbawieni własności, lub procedury wywłaszczeniowe są prowadzone nie tak, jak trzeba, to wtedy włącza się nam światełko, że coś nie działa, że Konstytucja lub wspomniane wcześniej instytucje, albo organizacje powinny nam pomóc.
Czasem jednak każdą niesprawiedliwość, jaka się nam przydarza, jesteśmy skłonni potraktować, jako łamanie praw człowieka…
A. B. – Do pomieszania pojęć odchodzi szczególnie w przypadku, np. uprawnień socjalnych. To, że np. nie dostaliśmy jakiegoś zasiłku socjalnego, jesteśmy w stanie zaklasyfikować od razu w kategoriach łamania praw człowieka, gdy tymczasem może chodzić po prostu o zwyczajne uprawnienie ustawowe, a nie prawo konstytucyjne.
A może w ogóle trudno jest jednoznacznie określić znaczenie poszczególnych praw człowieka?
A. B. – Zwłaszcza takich, do których naruszenia nie dochodzi często. Takim przykładem prawa, które trudno jest sobie skonceptualizować, jest prawo do życia. Ludziom od razu włączają się takie pojęcia, jak eutanazja, czy aborcja. Tymczasem mają one niewiele wspólnego z tym klasycznym rozumieniem prawa do życia w sensie konstytucyjnym. Żeby to objaśnić, trzeba trochę wrócić do historii i przytoczyć kilka przykładów, na czym to prawo polega. Otóż, kiedyś zdarzało się, że policja lub inne służby potrafiły zabić człowieka. Zdarzało się, że ktoś ginął w tajemniczych okolicznościach, bądź następowało wymuszone zaginięcie. Elementem prawa do życia jest to, że jeżeli ktoś ginie, np. w więzieniu, albo podczas demonstracji, czy nawet z rąk prywatnej osoby, to państwo ma za zadanie kompleksowo wyjaśnić przyczyny śmierci takiej osoby. Tak samo, jeśli państwo używa siły wobec obywateli, to w taki sposób, aby nie powodować skutków śmiertelnych. Kolejny przykład: gmina miała obowiązek oczyszczenia miasta ze zwisających konarów, ale ktoś zaniedbał ten obowiązek i potężna gałąź spadła przechodniowi na głowę i ten zginął.
Dopiero odwołanie się do tych wszystkich spraw pokazuje fundament prawa do życia. Jednak z drugiej strony, jeżeli nie jesteśmy w stanie uzmysłowić sobie, na czym polega naruszenie prawa do życia, to znaczy, że paradoksalnie jest w miarę dobrze, bo nie jest to element systemowego niedomagania władzy.
Łamania jakich praw człowieka jeszcze sobie nie uświadamiamy?
A. B. – Na pewno prawa do sądu. Dla wielu moich studentów jest zaskoczeniem, gdy mówię, że prawem konstytucyjnym jest to, aby prowadzić sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki, bo mamy prawo do rzetelnego procesu, prawo do obrony, ale cały proces powinien toczyć się tak, aby mógł się zakończyć w odpowiednim terminie. Tymczasem wiele postępowań sądowych ciągnie się latami i nie zapadają w nich rozstrzygnięcia, sprawy są zwracane do ponownego rozpoznania, a na sprawiedliwość trzeba czekać latami.
Problemem jest także odmawianie dostępu do akt sądowych w postępowaniach aresztowych.
A. B. – Ale od 2 czerwca zmieniły się przepisy, które precyzują, że nie można odmówić, w zakresie, w jakim jest to konieczne do podważenia tymczasowego aresztowania, dostępu do akt. O wiele gorzej jest w przypadku, gdy osoba zostanie zatrzymana. Zanim policja przystąpi do pierwszego przesłuchania, powinna zapewnić takiej osobie prawnika. U nas to nie działa. Teoretycznie powinno się tak robić, ale jest to dostępne tylko dla tych, którzy mają swojego dobrego adwokata, czyli dla ludzi zamożnych. Biedni mają gorzej.
Są dyskryminowani.
A. B. – Zdecydowanie tak. Zresztą, problem przeciwdziałania dyskryminacji to kolejne duże zagadnienie w Polsce, z którym będzie coraz ciężej w o wiele szerszej perspektywie. Z jednej strony mamy niedoskonały przepis konstytucyjny (art. 32) i ustawodawstwo, które nie odpowiada na pojawiające się wyzwania i problemy, z drugiej – nakłada się na to jeszcze mentalność urzędników, sędziów, prokuratorów i zwykłych ludzi. Jeśli jesteśmy dyskryminowani ze względu na jakąś naszą cechę, to doskonale wiemy, kiedy to się dzieje. Natomiast na poziomie politycznym trwa debata, że wszystko, co się kojarzy z przeciwdziałaniem dyskryminacji związane jest ideologią gender i jest sprowadzane do tego hasła. A to zdecydowane nadużycie intelektualne. Polska jest krajem bardzo jednorodnym pod względem etnicznym i religijnym. Nie mamy w sobie naturalnej zdolności poruszania się pośród osób o różnych kolorach skóry, przekonaniach religijnych, czy światopoglądach. Jeśli pojawia się ktoś, kto wychodzi poza typowy schemat Polak-katolik, to z założenia nie ma łatwo. Widać to zwłaszcza w małych miejscowościach. Musimy pamiętać, że Polska będzie się coraz bardziej otwierać, np. na imigrantów ze wschodu, czy osoby z Unii Europejskiej – im większy będziemy mieli sukces gospodarczy, tym bardziej staniemy się krajem, do którego będą emigrowali różni ludzie. Teraz, głównym i wygodnym wrogiem dla partii i ugrupowań nacjonalistycznych są mniejszości seksualne, ale z czasem mogą to być grupy mniejszościowe, które staną się tym celem. Państwo odpowiednio szybko powinno reagować na takie wyzwania.
Reaguje?
A. B. – Średnio, choć w ostatnim czasie widać większą aktywność. Tak długo, jak tego typu tematów nie weźmie na sztandar Premier rządu, który powie, że to jest ważne, że chcemy żyć w ojczyźnie, która jest otwarta dla różnych grup, to nie będzie dobrze. Taka otwartość na przeciwdziałanie dyskryminacji musi być bardzo mocno wpisana w politykę rządu. To powinien być priorytet dla władz.
Nie tylko w tej kwestii. Według raportu z 2013 roku niezależnej organizacji Fair Trials International, Polska jest w europejskiej czołówce, jeśli chodzi o łamanie praw człowieka.
A. B. – Współpracuję z Fair Trials International i powiedziałbym, że Polska jest w średniej europejskiej. Wydaje mi się, że wiele statystyk, które odnoszą się do naszego kraju i które ją analizują, biorą pod uwagę, np. liczbę przegrywanych przez nasz kraj spraw przed Trybunałem w Strasburgu. Ta liczba brała się z zarzutów dotyczących, m.in. tymczasowych aresztowań, czy przeludnienia w więzieniach. Jeśli chodzi, np. o tymczasowe aresztowanie, to mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że jako problem systemowy został prawie wyeliminowany – te statystki znacząco spadły, choć są jeszcze sprawy, w których tymczasowego aresztowania nie powinno się stosować, a środek ten zastąpić, np. poręczeniem majątkowym lub osobistym. Podobnie jak statystyki przeludnienia w więzieniach. Zresztą, rząd pracuje nad reformą kodeksu karnego i nad tym, żeby odchodzić od kar pozbawiania wolności, na rzecz nieizolacyjnych, tj. grzywna, dozór, wprowadzenie bransoletek elektronicznych. Widać energię, żeby to zmieniać.
Kolejny nieuświadamiany przez nas problem łamania prawa do wolności i prywatności to, np. fakt, że jesteśmy śledzeni i podsłuchiwani, jak przeczytałem przez dziesięć różnych służb.
A. B. – Pytanie, czy ci, którzy są za to odpowiedzialni, starają się myśleć w duchu ochrony praw człowieka. Zgadzam się, że różne służby muszą mieć określone uprawnienia podsłuchowe, czy do sprawdzenia bilingów telefonicznych, ale jak prześledzimy historie z ostatnich lat to widać, że to prawo jest nadużywane. Po krajowej debacie dotyczącej liczby bilingów oraz tajnej inwigilacji, podjęte zostały pewne działania prawne, które skutkowały sprawami przed Trybunałem Konstytucyjnym. W międzyczasie, na temat bilingów orzekał Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który powiedział, że cała dyrektywa umożliwiająca stworzenie ustawodawstwa pozwalającego na sprawdzanie wykazu rozmów telefonicznych jest niezgodna z prawem unijnym.
W Polsce nikt się tym nie przejął, poza organizacjami pozarządowymi. Trybunał Konstytucyjny nie przyspieszył spraw, władza pominęła ten wyrok milczeniem, choć wyraźnie dano sygnał, że priorytetem powinno być prawo do prywatności, a nie do bezpieczeństwa państwa. Ponadto, jeśli przyjrzymy się ustawom regulującym funkcjonowanie ABW, czy CBA to są to legislacje dość nieprecyzyjne, które pozwalają na dość daleko idącą inwigilację obywateli. Ostatnio mówi się o tym, że służby najprawdopodobniej używają oprogramowania RCS, które pozwala zdalnie zainstalować się na czyimś komputerze i mieć wgląd do wszystkich operacji na nim wykonywanych. Pytanie tylko, jak służby to wykorzystują i do czego jest to im potrzebne? Fakt, że mamy nieprecyzyjne prawo i małą wrażliwość społeczną dotyczącą tych spraw oraz trochę przyzwolenia politycznego, powoduje, że powstaje mętna woda, w której różne służby sobie działają i niespecjalnie zależy im na tym, aby dla większej przejrzystości tę wodę oczyścić. Pomimo zapowiedzi, nie podejmowane są realne działania na rzecz wzmocnienia niezależnej i demokratycznej kontroli nad służbami specjalnymi.
A wolność słowa?
A. B. – Awansowaliśmy w rankingach, np. w „Reporterach bez granic” kilka lat temu Polska była na 55 miejscu, obecnie jesteśmy na 22. Rosja jest bodajże na 145. Nawet niektóre państwa Europy Zachodniej są niżej niż my. Oczywiście, daleko nam do Skandynawii, która jest oazą wolności słowa. Ale na poziomie centralnym nie mamy jakichś większych problemów ze swobodnym wypowiadaniem się. Jedyna rzecz, która mnie niepokoi to wciąż istniejące przepisy karne – wiszące jak miecz Damoklesa nad niepokornymi dziennikarzami. Natomiast duży problem pojawia się lokalnie. To jest prasa wydawana przez jednostki samorządu terytorialnego, tworzenie tytułów prasowych na potrzeby wyborów, opluwanie się w mediach przez przeciwników politycznych, czy biznesmeni niszczący lokalnych dziennikarzy, którzy próbują coś o nich napisać. Mamy do czynienia z taką patologiczną sytuacją, że niezależnych dziennikarzy w wielu miejscach jest jak na lekarstwo, ponieważ często przeplata się to z byciem radnym, dyrektorem domu kultury, tkwieniu w różnych lokalnych układach, a to nie przekłada się na kształtowanie wolności słowa. Problemem jest również dostęp do informacji publicznej. Wciąż trzeba wojen sądowych (prowadzonych przez różne organizacje pozarządowe i osoby indywidualne), aby takie informacje uzyskać, a przecież gwarantuje nam to Konstytucja.
Jakby pan podsumował funkcjonowanie praw człowieka w naszym kraju z perspektywy 25 lat wolności?
A. B. – Moim zdaniem jest średnio. Mamy wciąż wiele rzeczy do zrobienia. Jakiej dziedziny życia byśmy nie tknęli, to z perspektywy 25 lat można powiedzieć, że sporo udało się zrobić, ale jak zaczniemy drążyć, to widać, że w każdej coś uwiera. I są to rzeczy fundamentalne. To, czego także brakuje, to kultury sprawowania władzy publicznej, która opierałaby się na prawdziwym poszanowaniu praw człowieka i działaniu w ich duchu.
Brakuje skutecznych mechanizmów odpowiedzialności odszkodowawczej władzy publicznej – bardzo trudno wygrać jest z państwem – oczywiście jest to możliwe, ale to droga przez mękę. A jeśli ktoś był przez lata niesłusznie oskarżany (ale nie był jednocześnie pozbawiony wolności), a potem okazuje się, że sprawa była typową kompromitacją prokuratury, to w zasadzie także może zapomnieć o jakimkolwiek odszkodowaniu za zmarnowane lata życia. Nawet słowa przepraszam nie usłyszy.
Brakuje też kultury wyjaśniania spraw z przeszłości, czyli że jak doszło do jakiegoś naruszenia, to powinniśmy zrobić wszystko, żeby doprowadzić sprawę do końca. Wbrew pozorom zależy to od władzy politycznej, która może ustawić odpowiednie wektory i spowodować, że wszyscy będą się inaczej zachowywać. I ostatni problem, czyli pojęcie ideologii gender, która przestraszyła wielu polityków, szczególnie tych rządzących, aby zajmować się jakimikolwiek tematami wkraczającymi w te rejony.
Moim zdaniem jedną z największych porażek obecnego rządu jest to, o czym jestem przekonany, że nie da się doprowadzić do przyjęcia ani ustawy o związkach partnerskich, ani nowelizacji Kodeksu karnego w zakresie mowy nienawiści, ani ustawy o korekcie płci. Wszystkie projekty, które zahaczają o to, co jest kontrowersyjne ideologicznie, są przez rząd, z czystego oportunizmu politycznego blokowane.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.