VIP-y debatowały o społeczeństwie obywatelskim gdzie indziej, niż społeczeństwo obywatelskie było. My w nagrzanych namiotach, oni w klimatyzowanej sali – przez trzy dni opowiadaliśmy nasze wizje Polski. Nawet jeśli po części są one zbieżne, trudno nie odnieść wrażenia, że aby zdobyć poważanie, trzeba czegoś innego niż praca u podstaw w lokalnych społecznościach.
Obchody 30 rocznicy wolnych wyborów 4 czerwca spędziłam w Gdańsku. Przez trzy dni można było spotkać Homo Faber w Strefie Społecznej, w namiocie „prawa człowieka”. Strefa, ulokowana tuż obok Europejskiego Centrum Solidarności i Sali BHP, była obok Centrum główną przestrzenią obchodów. Spotkaliśmy tu naszych znajomych i przyjaciół z NGO z całej Polski.
Pokoleniowa wyrwa
Tam też spotykaliśmy się z ludźmi – w 90% byli to rówieśnicy moich rodziców, czasem mojej babci. Nie miałam przyjemności pogadania z kimś, kto byłby młodszy ode mnie.
Odczułam to mocno na debacie w ECS o wspólnocie obywateli – jak zauważył Piotr, byłam najmłodsza na sali (poza siedzącą w panelu Kają Puto)! Straszne. Niech was nie zwiedzie zdjęcie dzieci z flagami – zrobiłam je, bo były to nieliczne dzieci, które przez te dni widziałam w trakcie całych obchodów. Większość publiki zdominowali 60- i 70-latkowie żywo reagujący na polityczne docinki i kpinki, na które niekiedy pozwalali sobie debatujący goście.
Dużo mówiono o bolesnych podziałach społecznych. Tymczasem schemat obchodów cementował jeszcze jeden. I o nim napiszę, bo ze wszystkich jest dla mnie szczególnie trudny. I pilnie wymaga renowacji.
Czemu nie mogę debatować z politykami?
VIP-y debatowały o społeczeństwie obywatelskim gdzie indziej, niż społeczeństwo obywatelskie było. Dzielił nas pas szutrowej drogi. My w nagrzanych namiotach, oni w klimatyzowanej sali – przez trzy dni opowiadaliśmy nasze wizje Polski. Nawet jeśli po części są one zbieżne, trudno nie odnieść wrażenia, że aby zdobyć poważanie (i fotel w klimatyzowanej sali), trzeba czegoś innego niż praca u podstaw w lokalnych społecznościach. Bo ona co prawda wzbudza szacunek, ale nie uprawnia do mówienia w ważnych gronach. Zawsze przegramy z politykami. Właściwie nie wiem, czemu nie mogę z nimi debatować?
Dla odwiedzających strefę społeczną VIP-ów (byli i tacy, których pojedynczo wyeksportowano do debat w dużym namiocie) byliśmy chyba głównie kołysaniem sumień – że spotkali się ze społeczeństwem. To nawet nie ich wina, to standard ustawień tego typu imprez – eksperci debatują w sali, a poza salą, na korytarzach ludzie z NGO spotykają się z widownią – ludem.
Warto dodać, że nie były to „jakieś” organizacje – po lewej od nas Fundacja Batorego, po prawej Helsińska Fundacja Praw Człowieka z szefową na czele, przed nami – Sieć Obywatelska WatchDog Polska, przy wejściu Stowarzyszenie Klon/Jawor, w namiocie integracja Fundacja Zustricz, Nasz Wybór i Fundacja Dla Somalii – niezwykle ważne, bo założone przez imigrantki i imigrantów; Interwencja Prawna, Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek, a poza tym Fundacja Akceptacja, Otwarte Klatki… Poważne, eksperckie grona – głównie kobiet, co ważne.
Deklaracja samorządowców? Nic w niej nie porywa
Pilnie trzeba nam innego formatu dużych imprez, które nie odsyłałyby do „oddzielnej strefy” organizacji społeczeństwa obywatelskiego. Wiem, że to III sektor musi podjąć trud wymyślania. Aby przestać być infantylizowanym na potrzeby tego niby targowiska, w którym zamiast opowieści o wizji, rozdajemy ulotki i wlepki, w upale i gwarze próbując przemycić jakieś głębsze treści. Formuła bycia stolikiem nie sprawdza się na targach idei.
4 czerwca nie pracowaliśmy. Postanowiliśmy poświętować. W samo południe na placu Solidarności pod trzema krzyżami odśpiewaliśmy hymn, a potem wysłuchaliśmy Deklaracji samorządowców.
Ten nowy, a już anachroniczny tekst, do „obywateli”, ale już nie „obywatelek”, pełen ładnych fraz, pozbawiony jest perspektywy społecznej, w której wspólnoty samorządowe obywateli zmieniają się we wspólnoty samorządowe mieszkańców i mieszkanek – w większości miast w Polsce, których prezydenci/tki podpisały się pod deklaracją mieszkają duże społeczności imigranckie.
Mówienie w tym kontekście o inkluzywności Deklaracji jest czystym nieporozumieniem.
Tekst nie zawiera żadnych konkretów, nie proponuje niczego nowego, żadnej nowej idei, myśli, propozycji, nic w nim nie porywa. Nie pomógł mu nawet symboliczny głos Krystyny Jandy, która go publicznie odczytała.
Wystarczyło przyjść
Wbrew deklaracjom, w umysłach samorządowców dominuje przekonanie, że samorząd to jednak oni, a nie my. Co by im szkodziło przyjść do Strefy Społecznej i pokazać tego gniota? Albo zaprosić nas na swoje debaty?
Pewnym jest, że tekst byłby lepszy, nawet jeśli nie w warstwie wielkich słów, to przynajmniej w warstwie procesu wspólnego namysłu. Tymczasem znów ktoś coś powiedział za mnie, wyłączając mnie ze wspólnoty (obywateli).
Anna Dąbrowska – aktywistka na rzecz praw człowieka, animatorka społeczna, prezeska lubelskiego Stowarzyszenia Homo Faber, na Wydziale Politologii UMCS pisze doktorat o ukraińskiej migracji po 1989 roku.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.