Od 18 lat obchodzony jest w Polsce Dzień Ludzi Bezdomnych. W Kokotku i w Zopowych wstaniemy tuż przed szóstą, by spojrzeć w oczy szarej rzeczywistości, której nawet do głowy nie przyjdzie jakieś świętowanie.
Będzie okazja do bardziej uroczystego obiadu, który nie wygeneruje dodatkowego kosztu, bo z tymi, które już są, trzeba się borykać przez cały nieodświętny rok…
Dobrze się stało, że świętej pamięci Marek Kotański postanowił proklamować taki dzień, który wbrew powszechnemu przeświadczeniu ze świętowaniem nie ma raczej nic wspólnego.
A jeżeli będzie jakaś uroczystość, to tylko wtedy, gdy zechcemy uhonorować kogoś, kto jest z nami nie tylko od święta.
Będzie jakiś dyplom, jakieś kwiaty i bardzo dużo niewzwykle ciepłych słów, od których zrobi się nam raźniej, bo weselej to już chyba nie.
Polska bezdomność niejedno ma imię. Polskiej bezdomności uczę się już ładnych parę lat i każdego niemal dnia poznaję ją na nowo, a wtedy ogarnia mnie zdziwienie, że w języku młodzieży, mam jeszcze tyle do ogarnięcia.
Polska bezdomność ma status bytu dynamicznego. Zmienia się nie tylko baza pomocowa i jej coraz bogatsza oferta zarówno pod względem socjalnym, ale także cała sfera działań na rzecz inkluzji, o kórej bogactwie trudno było nawet marzyć w czasie pierwszej edycji Dnia Ludzi Bezdomnych (1996r).
Zmienia się także Człowiek Bezdomny, który przychodzi po pomoc do naszych "markotowskich" placówek.
Z reguły mamy do czynienia z ludźmi, dla których pobyt pod dachem schronisk i noclegowni, jest w ich założeniu czymś bardzo epizodycznym i w czasie określonym.
I tylko proza życia sprawia, iż owa tymczasowość staje się ładnym kawałkiem życia, bo okres pięciu lat rezydowania w ośrodku dla bezdomnych, to dla większości podopiecznych całkiem znaczący etap w dotychczasowym życiorysie.
Przed trzema laty, w tym samym miejscu i przy tej samej, uroczystej okazji, pisałem o swoich marzeniach.
Część z nich się spełnia niemałym nakładem sił, bo o środkach wolałbym dziś milczeć. Część musi poczekać na swój czas. Ale nie będzie to czekanie na mannę, bo nie mam takowego zwyczaju. Ani w Kokotku koło Lublińca, ani w uroczych Zopowych pod Głubczycami.
Każdego dnia uczymy się czegoś nowego. Ja, moja kadra i moi podopieczni. Uczymy się siebie nawzajem. Uczymy się prostej zależności, której istota czyni nasze relacje bogatym strumieniem informacji zwrotnych, w których tak znaczy tak, nie jest zawsze nie.
W naszych relacjach posługujemy się retoryką jasnych komunikatów, których transparentność nie budzi żadnych niedomówień. Cytując dialog z klasyki polskiego kina, musimy sobie odpowiadać na bardzo ważne pytanie, a mianowicie, co jest najważniejsze w życiu. Tu i teraz.
Cieszę się wtedy, gdy w odpowiedzi słyszę, że najważniejsze jest zdrowie i rodzina, ale kiedy to zestawię ze smutną statystyką, że większość tak odpowiadających ma ogromne zasługi w rujnowaniu własnego zdrowia i dziele degradacji więzi rodzinnych, to jakby przestaje być wesoło.
Nasze mocne (mocne, nie nocne, tu nie ma pomyłki) rodaków rozmowy, to pierwsze zajęcia z akademii postaw, przyspieszonego kursu odbudowy motywacji i rekonstrukcji osobowości. Jokkolwiek to brzmi.
Ludzi, którzy opuszczają nasze placówki z zamiarem usamodzielnienia się wyposażamy w dobre słowo i w to, czego najbardziej potrzebuje w uwiciu gniazdka w realiach świata zewnętrznego. Są to meble, garnki, talerze. I kolorowa pościel. A bywai tak, że czas jakiś aprowizujemy żywnościowo w wielkości, od których nie zachwieje się w posadach nasza spiżarnia domu bezdomnych.
Nasi podopieczni pracują. W ośrodkach i poza nimi. Na lokalnych rynkach pracy funkcjonujemy jako solidni kandydaci, którzy z reguły nie bumelują i nie miewają szewskich poniedziałków. Ani wtorków. Ci, którzy z racji wieku i stanu zdrowia na zarobkowe zajęcie nie mają szans, uzyskują świadczenia, o które starają się przy merytorycznym wsparciu pracowników ośrodków pomocy społecznej. To o nich myślałem wtedy, gdy snułem plany tworzenia osiedli Słonecznej Sadyby. Bóg da, że do koncepcji wrócimy, bowiem bardzo powoli krystalizuje się idea strategicznego partnerstwa, do którego namawiać będziemy szereg agencji rządowych.
Nasi podopieczni wiedzą, że bez pracy nie ma ko laczy. Że liczy się każdy pomysł, każda inicjatywa, której podjęcie pozwaoli na otwarcie "przewodu (re)habilitacyjnego" w ich doktoratach z dziedziny odzyskiwania ludzi dla życia. Sama świadomość odpowiedzialności za dokonywane wybory życiowe, to połowa sukcesu.
Potem jest już tylko z górki. Potem pozostaje proza, w której nie ma miejsca na buchalteryjne pojęcie opłacalności, bo czas ucieka. A wraz z nim kolejne zaprzepaszczone szanse na odnalezienie się we właściwych rolach społecznych w tak zwanym świecie zewnętrznym w pełni podmiotowości prawnej i społecznej. Jakkolwiek to brzmi.
Przy tak uroczystej okazji Dnia Ludzi Bezdomnych nie odniosę się do inicjatywy rządowej pod hasłem portal empatia. Ani kosztów jego stworzenia. A gdyby ktoś mnie pytał, na co z sensem wydać 50 milionów złotych polskich w gotówce, informuję, że nie będę miał kłpotów z ich wydatkowaniem. Mam także parę innych pomysłów, w tym jeden bardzo rewolucyjny, kóry pozwoliłby oszacować skalę polskiej bezdomności bez marginesu błędu statystycznego. Całość mieści się na jednej kartce znormalizowanego tekstu maszynopisu…
Dzisiejszy Dzień Ludzi Bezdomnych zapowiada się bardziej radośnie niż w zeszłym roku. Mamy powody przypuszczać, że nadchodzącą Wielkanoc spędzimy w świątecznym nastroju przy umiarkowanie obfitych stołach pod nieprzeciekjącym dachem. Spodziewamy się w Wielkim Tygodniu gości, którzy przyjadą z Opola, Staniszcz Wielkich i Małych, z Kolonowskiego i Lublińca, że wymienię tylko kilka ze znamienitych kierunków i szlaków ludzkiej życzliwości.
Korzystając z okazji proszę z okazji naszego święta o przyjęcie wyrazów serdecznej widzięczności wszystkich, którzy nam pomagają, lub pomagają nam w pomaganiu innym.
Bo zawsze jesteśmy komuś potrzebni, a w miłowaniu bliźniego tak bardzo nam do twarzy…
Roman Kulej
koordynator domów "Markot" - Zopowy k. Głubczyc i Kokotek k. Lublińca, terapeuta w ośrodku "Monar" w Zbicu k. Opola
Źródło: Informacja nadesłana