100-lecie niepodległości. Włochy tańczyły, Ursynów puszczał latawce
– Dla nas priorytetem było, żeby wnioskodawcy się udało. Wychodziliśmy z założenia, że na tym polega cały projekt: „100 działań na 100-lecie niepodległości”, czyli angażujemy jak największą liczbę osób, która realizuje 100 projektów w różnych punktach Warszawy – o tym, jak mieszkańcy stolicy włączyli się w obchody 100-lecia niepodległości Polski rozmawiamy z Magdaleną Zadrożną i Krzysztofem Komornikiem z Fundacji Hereditas, koordynatorami projektu "100 działań na 100-lecie niepodległości".
Magda Dobranowska-Wittels: – Miasto stołeczne Warszawa w ramach obchodów 100-lecia niepodległości postanowiło częściowo przekazać inicjatywę mieszkańcom i zaproponowało im udział w projekcie „100 działań na 100-lecie Niepodległości”. Operatorem tego projektu była Fundacja Hereditas. Jaki był budżet przeznaczony na te działania? Ile działań udało się przeprowadzić? Można się już pokusić o podsumowania?
Magdalena Zadrożna, koordynatorka projektu: – Mamy sto działań, tak jak zaplanowaliśmy. Łącznie wpłynęło prawie 130 wniosków, z czego sto uzyskało wsparcie. Budżet zadania wynosił 230 tys. złotych.
Krzysztof Komornik, koordynator projektu: – Część działań jest jeszcze realizowana. Większość realizacji projektów przypada na okres pobliski 11 listopada. Taka zresztą była idea projektowa.
Program miał trzy komponenty: lokalne działania na 100-lecie niepodległości – na jego realizację można było otrzymać do 2 tys. złotych; kina podwórkowe – w ramach którego można było zaprosić kino na swoje podwórko i zorganizować seans plenerowy jednego z 10 filmów oraz podwórka świętują niepodległość – czyli warsztaty i wspólne dekorowanie przestrzeni. Który z tych sposobów świętowania cieszył się największym wzięciem?
M.Z.: – Zrealizowaliśmy 61 wydarzeń w ramach komponentu pierwszego, 22 projekcje filmowe i 17 warsztatów dekorujących podwórka lub inne miejsca przyjazne mieszkańcom.
Jaka była frekwencja na pokazach filmów?
M.Z.: – Różna. Od kilku do kilkudziesięciu osób. Spodziewaliśmy się, że będzie więcej.
K.K.: – Komisja konkursowa naciskała, aby te projekcje odbywały się w terenie. Ale z perspektywy już zrealizowanych działań widzimy, że większą frekwencją cieszyły się te, które były organizowane w miejscach zamkniętych. Może dlatego, że te miejsca miały już swoją grupę odbiorców, np. w miejscach aktywności lokalnej, domach kultury czy szkołach, gdzie społeczność gromadziła się dosyć licznie.
M.Z.: – Nawet osoby, które wnioskowały o organizację takiej projekcji zwracały uwagę, że jeżeli są to miejsca chociażby zadaszone, to przychodzi większa liczba osób. To faktycznie widać w sprawozdaniach: w takich miejscach było kilkudziesięciu odbiorców, a w plenerowych – gdzie były leżaki, duży ekran, wszystko przygotowane – przychodziło niewiele osób.
Do komponentu pierwszego, na organizację wydarzenia związanego ze 100-leciem niepodległości mogły się zgłaszać i organizacje, i mieszkańcy.
M.Z.: – Tak. W większości były to osoby fizyczne, ale zgłosiło się także około 15 organizacji, stowarzyszeń bądź fundacji.
K.K.: – Najczęstszy przypadek to jednak osoby fizyczne, które łączyły siły z jakąś instytucją lokalną. Głównie były to biblioteki, domy kultury lub miejsca aktywności lokalnej (MAL-e).
Czy były propozycje, wydarzenia, które Państwu szczególnie zapadły w pamięć?
M.Z.: – Jedno mi zapadło, dlatego, że gdy czytaliśmy ten wniosek, to nie dowierzaliśmy: była tam zaprogramowana grupa 2 tys. odbiorców, młodzieży. Bardzo ambitnie. Projekt „Włochy tańczą dla Niepodległej” miał być realizowany w dwóch miejscach jednocześnie. Grupa młodzieży miała odtańczyć poloneza.
I faktycznie, w obydwu miejscach było ok. 2 tys. odbiorców! Mamy na to dowód w postaci dokumentacji zdjęciowej. Rewelacyjny projekt. Dwie mieszkanki dzielnicy Włochy miały taki pomysł. My mieliśmy wątpliwości, czy to się uda zgrać. Ale efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania.
W wydarzeniu udział wzięły przedszkolaki, dzieci i młodzież ze szkół podstawowych i ponadpodstawowych. Naprawdę wszechstronnie. Uczestnicy śpiewali pieśni patriotyczne, odtańczyli poloneza. Były też dodatkowe atrakcje: bańki mydlane, konfetti, wspólne zdjęcia.
K.K.: – Spektakularne efekty przynosiły projekty – nazywamy to roboczo – łączone. To znaczy komponent pierwszy z komponentem drugim czy nawet trzecim, np. „Niepodległa Magnacka”, gdzie – po całym dniu atrakcji patriotycznych – jako kropka nad „i” wieczorem odbyła się projekcja filmowa. A w dzień pokaz artyleryjski i prezentacja eksponatów. Taka ogólnie akcja familijno-animacyjna.
M.Z.: – W Ursusie też był taki projekt, w którym podczas jednego wydarzenia były realizowane właściwie trzy komponenty: pokazy historyczne, projekcja filmowa i warsztaty dekoracyjne, w czasie których uczestnicy robili kotyliony. Bardzo dużo osób na nie przyszło.
K.K.: – Na pewno też dobrze działające instytucje lokalne pomagały osobom fizycznym w promocji. Program był ogólnie skierowany do „zwykłych” ludzi, ale jeżeli połączyli siły z jakąś instytucją działającą lokalnie, to dawało dobry efekt.
M.Z. – Tak, zresztą te projekty ewoluowały od momentu, gdy ludzie składali wnioski aż do momentu realizacji. Ktoś się dowiedział, a chciał się przyłączyć, mógł zaproponować jeszcze dodatkową atrakcję i ludzie w to wchodzili.
Mały projekt, który był nakreślony we wniosku bardzo się rozbudowywał i w momencie realizacji okazywało się, że to jest super wielkie wydarzenie i ludzie pytają „Jak to zrobiliście za 2 tys. złotych? Jak to jest możliwe w ogóle?”. Można! A projekty były różne – od spacerów poprzez prelekcje, spotkania z ciekawymi ludźmi, wystawy, wernisaże, pokazy historyczne, koncerty, gry miejskie i in.
K.K.: – Nawet filmy. Powstały dwie sondy uliczne dotyczące współczesnego postrzegania niepodległości i postaci marszałka Piłsudskiego.
M.Z.: – To wszystko zostanie udostępnione, gdy dostaniemy zmontowany materiał. Będzie można zobaczyć. Wywiady prowadziły dzieci pod okiem dorosłych.
Gdy zgłaszali się do Państwa mieszkańcy ze swoimi pomysłami, to mogli liczyć na pomoc w przygotowaniu wniosku? Jeżeli widzieliście, że tutaj jest jakiś potencjał, ale nie do końca jest to tak sformułowane jak być powinno?
K.K.: – Dziesiątki godzin spędziliśmy nad formularzami.
M.Z.: – Tak, mieszkańcy przychodzili do nas. Najczęściej był kontakt telefoniczny – dzwonili i mówili, że mają pomysł, ale nie wiedzą jak to ubrać, jak rozbudować, więc zapraszaliśmy ich do biura, gdzie razem nad tym pracowaliśmy. Wielokrotnie wnioski były napisane tu na roboczo, żeby myśl nie uciekła. Gdy wspólnie debatowaliśmy nad tymi projektami, to mieszkańcy wypełniali poszczególne pola w formularzu, a potem w domu dopracowywali i składali gotowe wnioski.
K.K.: – Takim przykładem, który potwierdza, że ta pomoc była wręcz konieczna, był wniosek, który wpłynął w ramach komponentu drugiego – wnioskodawcy chcieli zorganizować projekcję filmową dla drużyn harcerskich. Z otrzymanego wniosku właściwie nie za bardzo wynikała potrzeba realizacji takiego projektu, dlatego został przez komisję odrzucony. Dopiero po rozmowach z wnioskodawcami okazało się, że to naprawdę ciekawy pomysł, ponieważ oni chcieli zorganizować tę projekcję dla drużyn Nieprzetartego Szlaku. Drużyny Nieprzetartego Szlaku, skupione wokół Związku Harcerstwa Polskiego, to osoby z niepełnosprawnościami, uczęszczające do wielu placówek oświatowych m.st. Warszawy. Przyszedł więc do nas jeden z wnioskodawców, siedliśmy przed komputerem. On kreślił koncepcję wniosku, a ja zbierałem jego słowa i przenosiłem na formularz wniosku. Później projekt uzyskał rekomendację komisji, bo -był bardzo szczytny i ciekawy.
M.Z.: – Niektórzy mają fajne pomysły, ale nie potrafią tego przelać na papier. Dopiero w trakcie rozmowy wychodzi, że jeszcze będzie „to” i „to” – czego nie ma we wniosku. A przecież osoby czytające…
...nie wiedzą, co jest w głowie wnioskodawcy.
M.Z.: – Dokładnie. Było kilka takich przypadków, gdy te pierwotnie złożone wnioski zostały odrzucone, a potem w trakcie rozmów powstawały nowe, które już otrzymywały wsparcie. Nie każdy wnioskodawca się z nami kontaktuje. Było dużo osób, które dzwoniły, pisały maile, potem dochodziło do spotkań. Ale była też spora grupa, która składała wnioski bez wcześniejszego kontaktu. Większość z tych wniosków była poprawna. Ale zdarzały się takie, z których niewiele wynikało. Dopiero, gdy wniosek został odrzucony, a wnioskodawcy zostali o tym poinformowani, to dzwonili i pytali: „Ale jak to? Przecież to jest taki fajny projekt…”. Gdy do nas przychodzili i zaczynali opowiadać o swoim pomyśle, to się okazywało, że on niewiele miał wspólnego z tym, co widzieliśmy na papierze. Dopiero, gdy je przeformułowali, udoskonalili i złożyli ponownie, uzyskiwali wsparcie.
Jaki efekt przyniosły warsztaty podwórkowe ?
M.Z.: – Z tymi warsztatami mieliśmy taki problem, że zarówno organizacje, jak i osoby fizyczne nie do końca wiedziały, co to ma być, na czym ma polegać. Spędziliśmy wiele godzin na wyjaśnianiu co można, a czego nie można zrealizować w ramach komponentu III.
Sporo było takich projektów, które oprócz samych warsztatów miały w sobie coś jeszcze i kwalifikowały się bardziej pod komponent pierwszy niż trzeci. Ten trzeci cieszył się najmniejszą popularnością, ale – ku naszemu zaskoczeniu – już bliżej 11 listopada telefony w sprawie dekorowania miejsc były coraz liczniejsze. Wpłynęło kilka wniosków, gdzie faktycznie dekorowane były podwórka. Więcej jednak dotyczyło dekoracji sal w jakichś obiektach. W sumie zgłoszono 17 wniosków, więc 17 miejsc zostało udekorowanych.
Dla fundacji Hereditas to było pierwsze takie działanie o nieco animacyjnym charakterze. Jak Państwo się odnaleźli w takiej formule?
K.K.: – Na samym początku były konsultacje z grantodawcą, czyli z Centrum Komunikacji Społecznej, które dużo nam dały, nakreśliły bardziej formalno-prawny tor realizacji projektu. Nie obyło się też bez wsparcia zewnętrznych podmiotów. Byliśmy w Stołecznym Centrum Wsparcia Organizacji Pozarządowych, żeby uzyskać informacje w jaki sposób rozliczać pojedyncze projekty.
M.Z.: – Jak już przebrnęliśmy przez te wszelkie formalności to już było z górki. Nad napływem wniosków dosyć łatwo udało nam się zapanować.
Stworzyliśmy kilka baz, żeby nam to sprawnie szło, żeby żaden wniosek nam nie umknął. Najwięcej wniosków spływało pod koniec sierpnia i we wrześniu – to była kulminacja: było dużo telefonów, mnóstwo spotkań, konsultacji. Właściwie nie było dnia, żebyśmy się z kimś nie spotykali i nie analizowali jakiegoś wniosku.
Oprócz aspektów formalnoprawnych, na jakie inne wyzwania związane z tym projektem zwróciliby Państwo uwagę?
M.Z.: – To jest praca z ludźmi. Bardzo przyjemna praca, poznajemy nowych ludzi, mnóstwo charakterów, pomysłów. To jest zawsze inspirujące, zarówno dla nich, jak i dla nas. Ale to też rodzi problemy. Organizacje, realizujące swoje projekty, znają zasady. Dla nich promocja czy podpisywanie porozumienia i wynikające z niego obowiązki są jak najbardziej jasne, klarowne. Dla osób fizycznych jest to niejednokrotnie mocno skomplikowane. Dla nich liczy się idea. Oni mają pomysł, chcą go zrealizować, chcą zaangażować do tego jak najwięcej osób i to jest najważniejsze.
A dla nas priorytetem było, żeby im się ten projekt udał. Wychodziliśmy z założenia, że na tym polega cały projekt: „100 działań na 100-lecie niepodległości”, czyli angażujemy jak największą liczbę osób, która realizuje 100 projektów w różnych punktach Warszawy.
Było wiele jakichś drobnych komplikacji, jeżeli chodzi o promocję. Mimo zapisów w porozumieniu i regulaminie, spełnienie wszystkich wymagań formalnych dla wielu osób okazywało się problematyczne.
K.K.: – Dla mieszkańców liczy się przede wszystkim idea, misja, a część formalna i paragrafy stają się mniej istotne. Dlatego musimy tego pilnować, ale z uwagi na niezależne od nas okoliczności, bywa różnie.
M.Z.: – Często trzeba przypominać m.in. o fakcie zamieszczenia informacji o wydarzeniu na stronie Stolica Wolności, o konieczności zamieszczenia stosownych logotypów na materiałach promocyjnych, o zbliżającym się terminie rozliczenia, o przesłaniu materiałów dokumentujących realizację projektu.
Dla nas to jest pewna nowość. To jest pierwszy tego typu projekt realizowany przez Fundację Hereditas, ale nie będziemy go wspominać źle. Dlatego, że zrealizowaliśmy wspólnie z mieszkańcami bardzo dużo oddolnych inicjatyw. Nierzadko okazywało się, że oni tego typu pomysł nosili w sobie od wielu lat, ale brakowało środków, czy pomocy ze strony innych organizacji, aby go ziścić. Mamy dużo telefonów, maili z podziękowaniami za współpracę, że się udało, że w końcu spełnili swoje marzenia.
To jest dla nas najważniejsze. Jeżeli udało się im pomóc i oni są z tego zadowoleni, to niczego więcej nam nie potrzeba.
Przewidujecie Państwo dalszy rozwój tego typu działań czy kontynuację?
M.Z.: – Nie myśleliśmy jeszcze o tym, ale wydaje nam się, że jeżeli będzie tylko okazja, to czemu nie. Mając na uwadze reakcję mieszkańców na ten projekt, to jesteśmy bardzo zadowoleni.
K.K.: – Kilkakrotnie spotkałem się z sytuacją, że przychodził wnioskodawca z rozliczeniem i mówi „Zanotowałem sobie państwa fundację, będę śledził stronę, bo macie fajne programy”.
M.Z.: –Naszym zdaniem formuła regrantingu to jest niesamowity pomysł, bo to się sprawdza.
K.K.: – Sprawdza się i aktywizuje ludzi, a o to najbardziej chodzi.
M.Z.: – Wydaje mi się, że w tę stronę powinniśmy pójść – pomocy osobom fizycznym w realizacji ich pomysłów. Akurat teraz był temat na czasie – setna rocznica odzyskania niepodległości. Ale ludzie mówili, że mają dużo pomysłów niezwiązanych z tą tematyką, więc warto pomyśleć o projekcie, który byłby szerszy, w którym mogliby wykazać się jeszcze większą inicjatywą.
Źródło: inf. własna warszawa.ngo.pl
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23