Ta historia zaczyna się w Domu Kultury na ulicy Hożej, w samym centrum stolicy, choć tak naprawdę mogłaby znaleźć swój początek gdziekolwiek indziej. Pracujących w V9 artystów prawie dziesięć lat temu połączyła idea street artu – tekst Aleksandra Hudzika to kolejny reportaż z cyklu Inw(eS)torzy Społeczni na łamach portalu Ekonomiaspoleczna.pl.
V9 – galeria, dom kultury i jednocześnie świetlica, to miejsce niespotykane na artystycznej mapie Warszawy.
– Wszystko zaczęło się w 2003 roku, gdy nieformalną vlepkarską grupę założyli Goro, Zrazik i Kwiatek, a po kilku tygodniach dołączył do nich Ludzik – opowiada Ixi.
Chłopaki używają pseudonimów, które tu, w V9, znaczą tyle co imiona. Ixi, z wykształcenia historyk sztuki, formalnie dołączył dwa lata po zawiązaniu się grupy. W kolejnych latach ekipę uzupełniali między innymi Miesto, Bufu i – najmłodszy w składzie – Mrufig. Od 2009 r. do grona dołączyła jedyna jak dotychczas kobieta, Justyna.
Galeria jest otwarta dla wszystkich. Bufu i Mrufig za stołem grają muzykę, ktoś wycina, ktoś fotografuje. Zabawa i praca, choć nie są dewizą tego miejsca, mogłyby z powodzeniem za taką uchodzić. Ixi i Zrazik zaczynają opowiadać historię, w miarę jak się rozwija, przyłączają się kolejne osoby.
– Naszą historię dzielę na cztery okresy – mówi Ixi. – Sam na początku chciałem chłonąć street art. Wydawało mi się, że bycie graficiarzem (writerem) trzeba wynieść z osiedla, a przynajmniej funkcjonować w jakimś osiedlowym klanie. Odkryłem wtedy street art i zrozumiałem, że ten rodzaj twórczości jest chyba jednym z najbardziej otwartych na integrację, chłonnym działaniem kulturalnym.
Jego vlepki (czyli artystyczne naklejki, które można odnaleźć w najbardziej niespodziewanych miejscach miasta: na znakach, murach, środkach transportu publicznego) dostrzegli Zrazik i Goro. Odezwali się do Ixiego, a ich spotkanie zaowocowało długoletnią współpracą. Po okresie niczym nieograniczonej twórczości, zabawy formą na ulicy przyszły pierwsze działania, bardziej już sformalizowane.
– Jednym z pierwszych wydarzeń, zainicjowanych już pod szyldem Vlep[v]netu, które zorganizowaliśmy, były Laktacje w 2005 r. Ta wystawa była jak kula śniegowa, chcieliśmy, żeby wciągała coraz więcej i więcej ludzi. Żeby każdy, kto czuje się artystą, mógł działać wspólnie z nami – komentuje Ixi.
Zrazik dodaje: – Dzięki Laktacjom przekonałem się jak duże i prężne jednostki już działają na tym polu. A trzeba dodać, że jednostki te nie tworzyły jeszcze wtedy żadnej sceny, nie mówiąc już o popularnych dziś formach, takich jak masowy wysyp murali.
Okazało się, że wielu artystów biorących udział w Laktacjach (które rozmnożyły się do siedmiu edycji, w tym dwóch zagranicznych) pozostawiło swoje prace Vlep[v]netowi. Dzięki temu młoda wówczas instytucja, jeszcze bez siedziby, obrosła w dziesiątki prac, a przede wszystkim zdobyła praktykę i doświadczenie w organizacji wystaw i współpracy z artystami. Ta ostatnia działalność stała się znakiem rozpoznawczym instytucji. – Nie było na co czekać. Pod koniec 2007 roku otworzyliśmy Viuro, galerię na ulicy 11 listopada. Cały Vlep[v]net skupił się wtedy w jednym miejscu. Zebraliśmy zgromadzone po domach prace, które wcześniej artyści bunkrowali w pokojach i piwnicach swoich mieszkań. Właśnie z tej potrzeby rozwoju i własnego miejsca powstała jedna – i prawdopodobnie jedyna – galeria street artowa w Polsce. A tym, co odróżniało ją od wszystkich innych instytucji kultury naszych czasów, były całkowity luz i wolna ręką, którą organizatorzy wystaw dawali zaproszonym przez siebie artystom.
Z czasem inicjatywa zaczęła nabierać rumieńców, a przede wszystkim popularności. Kiedy sięgniemy po magazyn „Exklusiv” z 2008 roku, znajdziemy reportaż prezentujący ekipę Vlep[v]netu. Niewiele później duży artykuł w artystycznym magazynie „Arteon” opowiadał o ich działaniach vlepkarskich. Z jednej strony zatem lifestyle zafascynował się działaniami rebeliantów kultury, z drugiej – środowiska artystyczne doceniły wartość street artu.
Skąd ta popularność? Z prostej przyczyny: Vlep[v]net nie był nastawiony wyłącznie na promocję artystów współtworzących grupę.
– W pewnym momencie zaczęliśmy działać bardziej animacyjnie, kulturowo, pokazując szerszą, rodzącą się scenę uliczną. Stąd też potrzeba biura-Viura – kontynuuje opowieść Ixi.
Brak autorytarnej kontroli i lokalizacja w pobliżu Hydrozagadki i Saturatora – najbardziej wtedy popularnych klubów na Pradze – sprawiły, że Viuro, a za nim street art, stały się gorącym tematem, o którym dyskutowała cała kulturalna stolica. Dzięki temu kriokomora (bo pomieszczenie nieogrzewane w zimie stwarzało iście arktyczne warunki dla wystaw) przyjęła artystów takich jak Krik, Homer czy Pikaso, uznanych na scenie ulicznej. Niezwykły talent kuratorów i ich świetne oko wyłapało też artystów dziś nie kojarzonych ze sceną street artową: Jaremę Drogowskiego czy Rafała Czajkę. Ta siła drzemiąca we Vlep[v]necie sprawiła, że w ciągu bez mała dziesięciu lat stał się on katalizatorem wielu rozwojowych działań kulturalnych i wykroczył znacznie poza szeroko rozumiany street art.
Skład Vlep[v]netu postanowił otworzyć galerię na ulicy Hożej, zmienić profil i rozszerzyć działalność o prowadzenie świetlicy, warsztatów z prawdziwego zdarzenia. Wraz z otwarciem nowej galerii, Vlep[v]net wkroczył w kolejny – zdaniem Ixiego czwarty – okres swojego istnienia: postvandalizm. – Postvandalizm to wszystkie akty niszczenia, które nas fascynują. Zaczęliśmy o tym rozmyślać, gdy street art wkroczył w czas prosperity, zaczął być kartą przetargową w urzędach kultury, które chciały mieć mural na każdą okazję. Postvandalizm to wszystkie formy dewastacji: od zupełnie spontanicznej nienawiści po wykalkulowane działania, niszczące i ukazujące piękno zniszczenia – wyjaśnia Ixi. – Zwłaszcza w Warszawie, która dba o swój wyidealizowany wizerunek, ważne jest takie krytyczne spojrzenie na to, co rozsypane, niechciane i pokruszone.
2011 rok. Galeria na Hożej odchodzi od standardowego rozumienia sztuki ulicznej jako puszki z farbą i napisów na ścianie. Goro z fascynacją oprowadza mnie po najnowszej wystawie, komentując:
– Hyde Park to nasz najnowszy projekt. Dzięki niemu cała galeria jest wielką demokratyczną wystawą. Możesz przyjść i bazgrać do woli, tworzysz wystawę.
Zrazik zachwyca się duetem Brakay, który gościł w V9 jesienią 2012 roku. Artyści zamienili przystanek autobusowy w dom, stworzyli cykl antykonsumpcyjnych murali w pobliżu największych warszawskich centrów handlowych. Była to zdecydowanie jedna z najlepszych wystaw i akcji, którą udało się zorganizować w V9. Dzięki temu kuratorzy z Vlep[v]netu obrośli w kolejne doświadczenia, kształtując kolejne wzorce kultury. Tymczasem okazało się, że pozwolenia na murale, o które kiedyś tak trudno było się doprosić, i zezwolenie na działanie, którego zupełnie nie rozumieli miejscy urzędnicy, zaczęły zyskiwać sympatię.
–- Na początku naszej działalności urzędnicy chwytali się za głowę, pytając: „Po co?”. Dziś patrzenie na nas zmieniło się całkowicie, urzędnicy nas rozpoznają – komentuje z satysfakcją Zrazik.
Grupa artystów zdecydowała się zatem zrobić krok dalej i założyć fundację.
– Zawsze mieliśmy ochotę na konkretne działania w przestrzeni publicznej, na które po prostu nie było nas stać. Nie jesteśmy jednak nastawieni wyłącznie na własną twórczość, chcemy otwierać się także na innych. Społeczna strona naszego działania jest zawsze widoczna, a przynajmniej chcielibyśmy, żeby tak było – wyjaśnia Goro.
Justyna, jedyna kobieta w składzie i spec od funduszy, dodaje:
– Fundacja powstała po to, żeby stworzyć miejsce pracy i pozyskiwać fundusze na realizację działań artystycznych, animujących społeczność lokalną, angażujących pełną twórczej energii młodzież, mówiących o ważnych społecznych problemach i sposobach wyrażania siebie i swojego zdania poprzez różne działania artystyczne i te z pogranicza sztuki.
Vlep[v]net od samego początku widział konieczność zarabiania na siebie – jednym z pomysłów było sprzedawanie swoich prac. I tak, jako fundacja, sprzedaje artystyczne nowalijki, na przykład na targach rękodzieła Przetwory oraz na okazjonalnych (świątecznych) wyprzedażach w siedzibie, kiedyś Viurze, dziś w V9. A patrząc z perspektywy kilku lat, można zauważyć, że dzisiejsza moda na kupowanie taniej sztuki zakorzeniła się w galerii już kilka lat temu, kiedy artyści wyprzedawali rysunki wykonane mazakiem na wieczkach po farbie i niewielkie grafiki w doskonałych cenach. Fundacja umożliwiła im wreszcie całkowite poświęcenie się pracy, stając się głównym źródłem utrzymania .
– Nie wyobrażam sobie, że przychodzę tu po pracy. Dzięki temu, że utrzymujemy się z pracy fundacji, możemy mieć spokojną głowę i całkowicie poświęcić się działaniu naszej organizacji. Harmonogram wydarzeń pęka w szwach. Efekty pracy widać gołym okiem, wśród tych najbardziej spektakularnych są murale takich zagranicznych gwiazd street artu, jak Eltono, Roa, czy Blu, którego olbrzymi mural wielu z nas mija co dzień jadąc przez aleje Jana Pawła 2 w okolicach Ronda ONZ.
O działaniach, które dla wielu z nas mogą wydawać się najciekawsze artyści zaczynają opowiadać dopiero na koniec. Zanim jeszcze Vlep[v]net sformalizował swoje struktury w ramach fundacji, prowadził warsztaty z praskimi dziećmi.
– Już na samym początku naszych działań w mieście poznaliśmy animatorów, street workerów z Pragi, z którymi wspólnie zaczęliśmy interakcję z młodzieżą i dzieciakami z podwórka. Jest taka opinia, że jeśli street art, to warsztaty. To doskonałe pole działań z dla rozwijania i dzielenia się umiejętnościami technicznymi – opowiada Goro.
Elevtory , jeden z projektów rozpoczęty w 2011 r., to trwająca dwa miesiące eksploatacja różnych poziomów miasta: od tych najniższych, chodników i murków, przestrzeni niczyjej po wysokie płaszczyzny, najczęściej wykorzystywane jako przestrzeń reklamowa. Do współpracy zaproszono znakomitych przedstawicieli sceny street artowej, między innymi Vove Vorotniowa, który docierał do najdziwniejszych zakamarków dzielnicy, poddając je artystycznej obróbce. Vlep[v]netowcy podkreślają, że to sztuka ma wartość nadrzędną, a angażowanie w nią społeczeństwa, docieranie do odpowiednich grup przychodzi później. Mimo – a może właśnie dzięki – tej szczerości warsztaty Vlep[v]netu cieszą się tak dużą popularnością.
Zrazik opowiada o – nierzadko trudnej – współpracy z młodzieżą:
– Jest w nas jakaś siła, której sami nie umiemy chyba zidentyfikować, dzięki której dzieciaki na co dzień gwiżdżące na nauczycieli potrafią nas słuchać. Nie zawsze udaje się do nich dotrzeć, ale generalnie kusi je łatka nielegalności, kojarzą i utożsamiają się z kulturą, którą już trochę znają, która jest im bliska. My nie udajemy kogoś innego, niczego nie wymuszamy.
– Dziś na Hożej pracujemy z dzieciakami w szkole naprzeciwko nas. One ciągle do nas przychodzą, po szkole czy podczas wakacji. Nikt na nie nie krzyczy, świetnie się tu bawią, korzystając z galerii w sposób, który nam nigdy nie przyszedłby do głowy.
Dlatego galeria często służy za kulturalną świetlicę, gdzie stoi konsola i gdzie można za darmo wymieniać książki. Dzieciaki mogą tu także wyklejać, rysować i – jak się okazuje – taka metoda je przyciąga. Jeszcze lepszą interakcję z publicznością umożliwił Massmix, warsztatowy samograj.
Czym jest Massmix? Chociaż pojęcie to występuje często jako osobny byt, a czasem jest mylnie używane jako nazwa instytucji, to Massmix jest po prostu konkretnym narzędziem Vlep[v]netu, zbiorem kolorowych elementów, wyklejanek, które służą do gier, układanek, interakcji. Jedną z nich z 2008 roku w możemy zobaczyć w internecie. W ramach festiwalu Rewizje główna ściana galerii na ulicy Inżynierskiej stała się polem eksperymentu, płótnem dla wielkiej zbiorowej wyklejanki. Ludzie wyklejali z małych różnobarwnych modułów wspólne prace, tworząc olbrzymią kompozycję, a przede wszystkim świetnie się przy tym bawiąc i rozmawiając, bo taka zabawa służy integracji lepiej niż paintball na wyjazdach zorganizowanych.
Praca z młodzieżą zaprocentowała, a wyniesioną z niej wiedzę artyści dziś przenoszą na komercyjne zlecenia i odpłatne warsztaty. Dzięki temu co jakiś czas w domu kultury V9 organizowane są zajęcia z sitodruku czy vlepkarstwa.
– Sito spotyka się z największym zainteresowaniem, to jest konkretna, manualna umiejętność. Wychodzisz z zajęć i potrafisz już zrobić sobie koszulkę – opowiada Ixi.
I jest to jeden ze sposobów finansowania Vlep[v]netu, który obok sprzedaży prac sprzedaje także to, co często ceni się najbardziej – umiejętności. A proces nadrukowania napisu na koszulkę przyciąga jak lekcje alchemii, co można sprawdzić w prosty sposób – samemu wziąć udział w warsztatach.
Ostatnio artyści z Vlep[v]netu rozwijają swoją działalność na kolejnych polach. Zalegające w ich magazynach prace postanowili opisać i skatalogować, tworząc profesjonalną kolekcję. Ixi opowiada o pomyśle:
– Od dwóch lat segregujemy street art z pełną świadomością, że faktycznie wcale nie da się go kolekcjonować. Fascynuje mnie kwestia tego, co reprezentują i do czego odnoszą się pozostałości, śmieci i odpadki po powstających realizacjach. Kolekcja to zatem nie tylko prace, lecz także wszelkie obiekty, z których dotychczas skatalogowaliśmy trzydzieści. W kolejce czeka ich jeszcze ponad sto. I tak od zbieraniny ludzi z innych światów, w której równie dobrze odnalazł się historyk sztuki, jak i prawnik, powstał kolektyw. Jak dodaje Justyna, kiedyś biegali ze skrzynkami piwa, a dziś potrafią biegać z papierkami do urzędów (choć tego pierwszego wcale nie porzucili). Kwiatek odszedł, bo miał pomysł na własne działania, Miesto, cóż historia jego odejścia to osobny temat. Jednak od czasu gdy nie ma Kwiatka, w V9 panuje całkowita demokracja.
– Lider nie jest nam potrzebny – podkreśla Zrazik. – My ciągle dyskutujemy – dodają już wspólnie. – Projektów mamy tyle, że trzeba wybierać te, z którymi startujemy po granty. Mamy zwarte szeregi.
I nawet jeśli po wejściu do V9 pomyślicie, że to miejsce niekończącej się imprezy, wiedzcie, że właśnie jesteście świadkami improwizacji wynikającej z olbrzymiej pracy i starań. I właśnie Vlep[v]net udowadnia, że aby improwizować, trzeba najpierw świetnie opanować zasady gry!
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl