W dobie spadku zaangażowania społecznego, w Jastrzębiu Zdroju wymyślono, jak w niecodzienny sposób zaktywizować mieszkańców miasta – poprzez… pasję do lodowatych kąpieli.
Intensywna rozgrzewka, ćwiczenia rozciągające, krótki bieg i – hop do basenu! Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że woda w nim jest lodowata, a ziemia wokół przykryta śniegiem. Dla śmiałków z Jastrzębskiego Klubu Morsów „Biały Miś” to jednak żaden problem. Śląska pozarządówka uważa ich za „prawdziwy fenomen”.
Prawdziwy pozarządowy fenomen
Co druga polska organizacja jest niewielka – liczy nie więcej niż 40 członków, zaledwie połowa z nich jest rzeczywiście aktywna, a co trzecia osoba w ogóle nie włącza się w jej działania. Tak wynika z badań Stowarzyszenia Klon/Jawor z 2008 r. W Jastrzębiu Zdroju pokazano, że wcale nie musi to być regułą. Powołany do życia w listopadzie 2009 r. Jastrzębski Klub Morsów „Biały Miś” zaczynał od piętnastu członków, a dziś, po pięciu miesiącach funkcjonowania zrzesza blisko 90 osób, czyli aż sześć razy więcej. W każdą niedzielę, na lokalnym kąpielisku „Zdrój” spotykają się na trzy kwadranse całe rodziny wraz z dziećmi, by zażywać lodowatych kąpieli. Na początku ludzie patrzyli na nich trochę z przymrużeniem oka. Dziś, w „morsowaniu” bierze średnio udział od 60 do 100 osób! Na czym polega fenomen „Białego Misia”?
– U nas jest po prostu świetna atmosfera. Najmłodszy mors, a raczej foczka, bo tak nazywamy kilkuletnie dzieci, ma zaledwie pięć lat. Najstarszy – 75 lat. Do kąpieliska „Zdrój” przychodzą mężczyźni, kobiety i całe rodziny. Można spotkać przedstawicieli niemal wszystkich zawodów. Po każdym „lodowatym” spotkaniu idziemy razem na gorącą herbatę i ciastko. To jak spotkanie rodzinne. Jeśli w takim tempie będzie przybywać nowych osób, to wkrótce zabraknie miejsca w szatni – śmieje się Piłat.
Siła tradycji
Choć Jastrzębski Klub Morsów „Biały Miś” powstał we wrześniu 2009 r., to tradycje „morsowania” w mieście są znacznie starsze. Ich geneza sięga przełomu lat 70. i 80., i wyjazdów pracowników dawnej Kopalni Węgla Kamiennego „Manifest Lipcowy” (obecnie „Zofiówka”) na turnusy wypoczynkowo-szkoleniowe do Gdyni. Wówczas na Pomorzu działał tam jedyny w Polsce klub morsów i wtedy to jastrzębianie zetknęli się po raz pierwszy z kąpielami w zimnej wodzie.
– To był przypadek. Spotkaliśmy tam dr. Orłowskiego, ówczesnego lidera gdyńskich morsów, który przekonał nas do tej idei. Nikt nie przypuszczał, że przywieziemy stamtąd zwyczaj „morsowania” na południe Polski, do miasta słynącego z górnictwa. Ludzie byli zachwyceni kąpielami w zimnej wodzie. W Jastrzębiu szybko uformowało się środowisko miłośników zimowych kąpieli. „Biały Miś” jest spadkobiercą tych górniczych tradycji – wspomina Jan Piłat, weteran „morsowania” i prezes Jastrzębskiego Klubu Morsów „Biały Miś”.
Sposób na bierność
Robią to dla zdrowia, żeby nie siedzieć w niedzielę przed telewizorem i by móc spotkać się ze znajomymi, którzy podobnie, jak oni, potrafią docenić magię zimnych kąpieli. To trochę jak uzależnienie. O czym rozmawiają? O wszystkim. O pracy, rodzinie, zakupach, kopalni, codzienności.
– Traktujemy to rekreacyjnie. Nikt z nas nie jest sportowcem wyczynowym. „Morsować” może praktycznie każdy, z wyjątkiem osób z nadciśnieniem. Każdy nowy klubowicz może liczyć na indywidualną opiekę instruktora. Po każdym zanurzeniu trzeba się ponownie rozgrzać. Odkąd zacząłem „morsować”, prawie w ogóle nie choruję. Nawet nie wiem, gdzie są w mieście apteki – dodaje z uśmiechem.
Pobili rekord
W lutym 2010 r. 51 osób z „Białego Misia” brało udział w biciu rekordu Guinessa podczas VII Międzynarodowego Zlotu Morsów w Mielnie Jastrzębianie przejechali całą Polskę specjalnie wynajętym autokarem, by wraz z innymi „morsami” równocześnie zanurzyć się w Bałtyku. W sumie w morzu znalazło się prawie 1500 „morsów” z Polski, Niemiec, Danii, Szwecji oraz Czech. Przedstawiciele „Białego Misia” wśród grup, które przyjechały na Pomorze, stanowili jedną z najliczniejszych!
– Dla nas to była przede wszystkim dobra zabawa. Nowy rekord Guinessa jeszcze bardziej umocnił nasz klub. Pokazaliśmy się z dobrej strony. Ludzie nie mogli się nadziwić, gdy widzieli nas w akcji. Wielu gratulowało nam odwagi i determinacji. Teraz mamy jeszcze większy zapał – cieszy się Jan Piłat.