Co wspólnego ma graffiti z ogrodnictwem, czy istnieją przyjazne bomby, a cmentarz może być parkiem? Jak możemy kreować przestrzeń wokół siebie, by Warszawa była bardziej zielona? To tylko część pytań na jakie odpowiadali uczestnicy kolejnej debaty z cyklu „Śniadanie na trawie”.
Tym razem Centrum Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta St. Warszawy przy wsparciu Biura Ochrony Środowiska zaprosiło warszawiaków na wspólne śniadanie w urokliwym otoczeniu Kępy Potockiej. W sobotnim menu zaserwowano temat: „Mniej niż park, więcej niż trawnik. Czy cmentarz może być parkiem, a targ kwiatowy ogrodem? Zieleń poza parkami: dachy, ogródki piwne, balkony…”. Chętnych do konsumpcji zielonej debaty po raz kolejny nie zabrakło, a dyskusja o tym, jaka jest alternatywa dla tradycyjnych terenów zieleni miejskiej oraz ich znaczenie w postrzeganiu estetyki miasta znowu wywołała wiele emocji i sporo przeciągnęła się w czasie, co uznać można oczywiście za pozytywny przejaw obywatelskiego zaangażowania.
Na fotele prelegentów zaproszono tym razem Edytę Rosłoń-Szeryńską, dr. inż. architektury krajobrazu, która jako pracownik naukowy w Katedrze SGGW specjalizuje się w zakresie budowy i pielęgnowania obiektów architektury krajobrazu, Pawła Lisieckiego – zastępcę dyrektora Biura Ochrony Środowiska Urzędu m.st. Warszawy – Miejskiego Architekta Krajobrazu oraz Krzysztofa Hermana, doktoranta w Katedrze Sztuki Krajobrazu SGGW, stypendystę Fundacji Fulbrighta na Harvard Graduade School of Design, który ostatnio tworzył m.in. zielone instalacje w galerii Heppen Transfer i „Teren Publiczny” w Gdyńskim Parku Kolibki.
Renesans ogródków działkowych
Czy ogródki działkowe szpecą miasto, są po prostu przeżytkiem minionej epoki, a może odwrotnie: są doskonałym miejscem do kształtowania stref wypoczynku i alternatywą dla tradycyjnych obiektów zieleni miejskiej? Dr Edyta Rosłoń-Szeryńska przypomniała przede wszystkim, że stanowią one dość istotny procent warszawskiej przestrzeni zielonej, a pokazując slajdy i podając przykład chociażby ogródka na Nowoursynowskiej udowodniła, że mogą być bardzo atrakcyjnym elementem warszawskiego krajobrazu.
– Ogródki działkowe niejednokrotnie stanowią perełki w miejskiej przestrzeni, są to miasteczka-ogrody rządzące się własnymi prawami, gdzie panują zasady humanizmu. Na szczęście zaczynamy zwracać się ku temu i przykładać wagę do życia w harmonii z naturą. Niemniej jednak wiele zależy od zarządców tych terenów, lokalnych uchwał i tego, czy są wśród nas osoby potrafiące integrować lokalną społeczność – mówiła. – Jedynym problemem ogródków działkowych jest bowiem to, że dostęp do nich jest ograniczony i nie możemy ich podziwiać. Wynika to oczywiście z obaw właścicieli przed dewastacją, ale na pewno przestrzeń z odzyskanych ogródków działkowych jest doskonałym sposobem na tworzenie terenów zielonych w stolicy. Niewątpliwie, zorganizowana przestrzeń publiczna, którą stanowią parki, czy skwery nie zaspokaja w pełni naszych potrzeb do kontaktu z naturą. Powstałe już przestrzenie publiczne i prywatne kreowane są indywidualnie, przez posiadaczy tych terenów, a ich estetyka może odbiegać od kanonów projektowania miejskiej przestrzeni. Rodzą się jednak pytania, czy decyzje o wyglądzie tych terenów pozostawić w rękach mieszkańców, czy też całkowicie lub częściowo opracować pewne wytyczne do ich aranżacji? A być może postawić na to by ta indywidualność była atrybutem danego miasta, a nie jego wadą? – podsumowała Rosłoń-Szeryńska.
W późniejszej dyskusji Paweł Lisiecki zapewnił, że miasto prowadzi już rozmowy ze Polskim Związkiem Działkowców, by udostępnić część z tych terenów mieszkańcom.
Na co może wpłynąć miasto, a gdzie ma związane ręce?
Podczas swojego wykładu Paweł Lisiecki przybliżył uczestnikom debaty, które instytucje miejskie za co są odpowiedzialne i gdzie zgłaszać potencjalne pomysły na zagospodarowanie przestrzeni miejskiej lub przypadki różnego typu naruszeń. Podkreślił, że Biuro Ochrony Środowiska nie ma w swym bezpośrednim zarządzie żadnych terenów zieleni i choć możemy być dumni że stanowią one aż 23% powierzchni Warszawy, to jednak tak ogromna przestrzeń implikuje pewne trudności.
– Pierwszą sprawą jest zarządzanie taką powierzchnią, drugą jej utrzymanie – mówił. – Jest to zarówno problem logistyczny jak i finansowy.
Zwrócił jednak uwagę na ciekawą sprawę, że Warszawa jest absolutnym fenomenem, jeśli chodzi o formy ochrony przyrody, bowiem objęta jest nimi aż 1/3 miasta. Okazuje się, że mamy aż dwanaście rezerwatów i prawie 500 pomników przyrody.
Bomba w kolczyku
– Na całym świecie ogrody zaczynają wkradać się w najbardziej niespodziewane miejsca. Kwietniki i tymczasowe targi kwiatowe mogą bardzo znacząco poprawić jakość przestrzeni miejskiej – przekonywał Krzysztof Herman. – Mogą nawet upamiętniać wydarzenia historyczne, tak jak ma to miejsce na przykład w Wiedniu, gdzie ogród warzywny stanowi pomnik upamiętniający II wojnę światową – inspirował.
Przybliżył też ideę ruchu Guerilla Gardening, której zwolennicy noszą przy sobie na co dzień, tak zwane bomby nasion, które rozsadzają w szarych przestrzeniach miasta. – Ci żołnierze przyrody, chowają swoją amunicję nawet w kolczykach. Często rzucają takie bomby pod osłoną nocy. Podobnie jak grafficiarze uprawiają formę ekstremalnego sportu w mieście. Cieszę się, że zaczątki tych działań trafiają już do Polski.
Opowiadał także o niezwykle popularnych obecnie w Stanach Zjednoczonych akcjach zamieniania miejsc przeznaczonych do parkowania samochodów w samozwańcze ogrody. Jako dobry przykład działań miasta przytoczył zaś pomysł obsadzania przystanków komunikacji miejskiej kwiatami, by zachęcić w ten sposób warszawiaków do niepalenia tytoniu.
Happening na cmentarzu
Gorącym przedmiotem debaty stała się zapowiadana w temacie spotkania kwestia zagospodarowywania przestrzeni cmentarnych. Czy cmentarz musi być betonowo-kamienną pustynią? Czy może być alternatywą dla wypoczynku w przestrzeni miasta? Jak się okazuje już pod koniec XIX wieku w Stanach Zjednoczonych powstał pomysł, by cmentarze stały się okazją do spotkań ludzi, nie tylko odwiedzania zmarłych. Pojawiać zaczęły się pierwsze cmentarze – parki. Spotykano się tam organizując różnego typu happeningi, zachowując jednak oczywiście ich sakralny charakter.
– W Polsce mamy kilka takich miejsc, chociażby w Szczecinie, niemniej jednak w tej materii mamy jeszcze wiele do zrobienia – mówiła Rosłoń-Szeryńska. – Powstaje tutaj pytanie czy nasza mentalność pozwoli nam wykorzystać cmentarze w celach wypoczynkowych? Jedynym sposobem jest według mnie wprowadzenie edukacji, która uspokoiłaby mieszkańców. Nie możemy przecież dziwić się osobom pielęgnującym groby, że obawiają się, iż otwarcie cmentarzy w tych celach zwiększyłoby ilość rabunków i dewastacji grobów – podsumowała.
– A czy w Warszawie możemy znaleźć jakieś przykłady na zagospodarowanie ogrodów przykościelnych, które przytaczała pani w swojej prelekcji? – zapytała siedząca pośród publiczności prelegentka poprzedniej debaty – dr inż. Anna Różańska Jak się okazuje tak. Sakralny ogród znajdziemy na przykład przy ulicy Zwoleńskiej. – Niestety tereny przylegające do obiektów sakralnych są pozamykane dla mieszkańców, nad czym ubolewam – przyznała Rosłoń-Szeryńska.
Co jeszcze rośnie w mieście, o czym nie wiemy i kto naprawdę rządzi Warszawą?
Podczas dyskusji długo zastanawiano się nad zagospodarowaniem pasażu Wiecha na tyłach Domów Towarowych Centrum.
– Dlaczego rosną tam tylko sztuczne kwiaty? – padło pytanie z publiczności. – Czy naprawdę tylko na to stać miejskich architektów krajobrazu?
– Nie wiem. Być może jest to przyczyną sprzeciwu Domów Towarowych w obawie przed insektami z pnączy – zastanawiał się Krzysztof Herman. – A ja państwu powiem, że pnącza już są, tylko jeszcze są za małe by było je widać – zaskoczył odpowiedzią siedzący na leżaku uczestnik spotkania, rozwiewając tym samym spekulacje.
Paweł Lisiecki uspokoił natomiast, że miasto zacznie zastanawiać się nad, poruszanym podczas debaty, tematem zagospodarowaniem przestrzeni cmentarnych, wyjaśniając również, że sprawa wycinek drzew podczas okresów lęgowych ptaków, niestety bardzo często zależy nie od miasta, a prywatnych inwestorów, choć urzędnicy robią wszystko, by odwodzić ich od takich działań.
Najlepszym chyba podsumowaniem sobotniej debaty mogą być słowa jednego z uczestników: „Musimy zmieniać naszą mentalność i zrozumieć, że nie jesteśmy tylko mieszkańcami. Stanowimy przecież niejako zgromadzenie wspólników tego miasta. Co cztery lata wybieramy tymczasowych zarządców zatrudniających urzędników, którzy są naszą służbą cywilną. Pamiętajmy o tym, bo tylko to pomaga obu stronom we wzajemnych kontaktach. Nie będziemy traktowani jak natrętni petenci, jeśli uświadomimy sobie, że to my jesteśmy właścicielami miasta”. Nic dodać nic ująć. To chyba najlepszy dowód, że zielone debaty okazują się być dobrym przykładem budowania społeczeństwa obywatelskiego podczas sobotniego odpoczynku w parku.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)