Żeńskie formy. Nie zmuszać kobiet - mówi dr hab. Katarzyna Kłosińska z UW
(PAP) Nie możemy zmuszać kobiet do używania żeńskich form zawodów czy funkcji, język nie znosi sterowania i może to przynieść odwrotne skutki - mówi w rozmowie z PAP językoznawca dr hab. Katarzyna Kłosińska z Uniwersytetu Warszawskiego. Choć uważa, że stosowanie żeńskich form ułatwia komunikację.
PAP: Dwa lata temu, w okolicach marca, kiedy ówczesna minister sportu Joanna Mucha powiedziała o sobie, że jest "ministrą", rozpoczęła się dyskusja wokół żeńskich form zawodów i tytułów. Dyskusja wyszła poza grono feministek i językoznawców.
K.K.: Dyskusję tę można rozpatrywać na dwóch płaszczyznach: czy chcemy używać formy żeńskiej i jak te formy mają wyglądać.
Dyskusja o używaniu żeńskich form wciąż trwa, choć nie przebija się do mediów. Taka dyskusja toczyła się już na początku XX wieku. To był czas, kiedy kobiety poszły na uniwersytety. Językoznawcy chcąc uporządkować nazwy zawodów, proponowali by rozróżnić męskie i żeńskie formy.
Uważano wtedy, że gwałtem na języku jest sytuacja, gdy kobieta nazywa się "doktorem" a nie "doktorką". A wtedy kobiety nie chciały tych form stosować. Uważały, że używanie żeńskich form je dyskryminuje, chciały być nazywane jak mężczyźni.
PAP: A jak mają wyglądać żeńskie formy? Użyte przez minister Muchę słowo "ministra" jest przecież niepoprawne.
K.K.: Język polski stwarza możliwości tworzenia form żeńskich, lecz nie każdy chce używać żeńskich odpowiedników niektórych nazw zawodów czy funkcji. Nie możemy kobiet zmusić, żeby mówiły o sobie "ministerka" czy "psycholożka", jeśli uważają, że jest to dla nich w jakiś sposób uwłaczające.
Wkraczamy tu w sprawy światopoglądowe. To właśnie światopogląd chciała wyrazić minister Mucha, mówiąc "ministra". Jednak forma, którą wybrała, nie jest poprawna.
Zawsze będę powtarzać, że "ministra" jest koszmarkiem językowym – nie mówimy przecież "lekara" czy "reportera". Jeśli chciała użyć żeńskiej formy, powinna powiedzieć "ministerka", co jest zgodne z zasadami języka polskiego.
Wydaje mi się, że gdyby wtedy Mucha nazwała się "ministerką", a nie kontrowersyjnie "ministrą", byłaby większa szansa, że ludzie osłuchaliby się z formą "ministerka" i słowo byłoby teraz popularniejsze.
PAP: Jednak żeńskie formy nie są popularne, wciąż bardzo mało kobiet ich używa.
K.K.: Niektóre żeńskie formy nazw zawodów są odbierane jako mniej prestiżowe. Na przykład "fizyczką" nazwalibyśmy raczej nauczycielkę w szkole, a "fizykiem" - poważną panią profesor. Jednak mnóstwo nazw zadomowiło się w języku – nie mówimy przecież "Lekarz mnie zbadała", tylko "Lekarka mnie zbadała".
Wiele nazw, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu było nie do pomyślenia, już się zaczyna zadomowiać w języku – dziś często czytamy o "socjolożkach" czy "psycholożkach", a jeszcze 20 lat temu to bardzo raziło.
PAP: Czy zatem powinniśmy zabiegać o używanie żeńskich form?
K.K.: Zabiegać oczywiście możemy, ale język nie znosi sterowania, to się nam źle kojarzy. Może przynieść odwrotne skutki. Wszystkie procesy językowe powinny się dziać naturalnie. Jeśli w jakiejś gazecie czytamy o "krytyczkach" czy "psycholożkach", to z czasem się z takimi formami oswajamy.
Ja, jeśli namawiam lub zachęcam do używania form żeńskich, to z powodów czysto funkcjonalnych. Łatwiej jest powiedzieć "fizyk zakochał się w chemiczce" niż "fizyk zakochał się w chemik", bo ta druga wersja brzmi dziwnie, choć jest poprawna językowo.
Jednak jest spora część kobiet, które nie akceptują żeńskich form, chcą być nazywane "prezes", "adwokat" czy "doktor" i to też jest naturalne i zrozumiałe.
PAP: A co z wyrazami jak sędzia - sędzina, wojewoda - wojewodzina, historycznie żeńskie formy określały żonę sędziego i wojewody. Dzisiaj mamy np. wojewodzinę lubelską, czy jest to poprawne?
K.K.: Wyrazy sędzia i wojewoda mają dwa rodzaje gramatyczne: "ten sędzia", "ten wojewoda" (o mężczyźnie) i "ta sędzia", "ta wojewoda" (o kobiecie). Natomiast "sędzina" to historycznie żona sędziego, tak jak "wojewodzina" czy "starościna" to żona wojewody czy starosty.
Dziś jednak kobiety nie są określane przez pryzmat zawodu czy funkcji ich mężów, a zatem nie mamy potrzeby posługiwania się pojęciem "czyjaś żona". Dlatego zaczęliśmy używać tych nazw w znaczeniach "kobieta sędzia", "kobieta wojewoda" itp. Do "sędziny" jako kobiety sędzi już się przyzwyczailiśmy, jednak "wojewodzina" to wciąż tylko żona wojewody.
PAP: Jednak niektóre nazwy zawodów, jak np. lekarka czy dentystka, używane są w języku oficjalnym, inne tylko w potocznym. Jaka jest droga, by dany wyraz był używany w języku oficjalnym?
K.K.: Słowo musi być najpierw przyjęte przez użytkowników języka, muszą go używać, wtedy staje się to normą językową i dopiero wtedy zaczyna być używany w języku oficjalnym.
PAP: A Panią jak tytułować?
K.K.: Jestem doktor habilitowaną, językoznawcą.