„Społeczności lokalne nie potrzebują lidera, który będzie za nich decydować, ale organizatora, który znajdzie pretekst, by razem działać”, przekonuje Przemek Kluz, socjolog, organizator społeczności lokalnej w rozmowie z Oliwią Wróblewską. Od 2009 roku związany z Gdańską Fundacją Innowacji Społecznej, jest menedżerem Domu Sąsiedzkiego „Gościnna Przystań” na Oruni i redaktorem naczelnym lokalnego portalu MojaOrunia.pl.
Partycypacja społeczna
Oliwia Wróblewska: – Jaka jest rola organizatora społeczności lokalnej? Czy jest to zawód?
Przemk Kluz: – Organizator społeczności lokalnej to ktoś, kto pracuje z ludźmi w ich najbliższym otoczeniu tam, gdzie ludzie naprawdę tego potrzebują – w sąsiedztwach, gdzie pojawiają się problemy, samotność, poczucie bezsilności. Nie rozdaje gotowych rozwiązań, tylko wspiera mieszkańców, żeby sami mogli działać, odzyskać sprawczość i budować silniejsze więzi w swojej okolicy. To osoba, która potrafi słuchać, widzi potencjał tam, gdzie inni widzą tylko trudności, i łączy ludzi wokół wspólnego celu.
To zdecydowanie zawód – i to taki, który naprawdę zmienia rzeczywistość. Choć jeszcze dość nowy, coraz bardziej potrzebny, zwłaszcza tam, gdzie klasyczna pomoc społeczna już nie wystarcza.
Organizator pracuje według konkretnych zasad i sprawdzonych metod, ale przede wszystkim: nie działa dla ludzi, tylko z nimi – ramię w ramię.
Lokalny duch Oruni
W tym roku mija 16 lat działania Domu Sąsiedzkiego Gościnna Przystań. Jak wyglądała Twoja droga kierowania tym miejscem?
– Moja motywacja? Zawsze była dość prosta, choć może zabrzmi ostro – złość. Złość na to, jak rzeczy są zorganizowane, na brak sprawiedliwości, na to, że ludzie w dzielnicy, w której się wychowałem, mają często mniej szans, mniej przestrzeni do rozwoju. Dużo podróżowałem, widziałem różne miejsca, i za każdym razem wracało pytanie: „Dlaczego nie u nas? Mam w sobie silne zakorzenienie w tej dzielnicy. To nie jest dla mnie „teren pracy”, to jest moje miejsce, moja historia. Zawsze chciałem działać i Gdańska Fundacja Innowacji Społecznej (GFIS) dawała mi tę możliwość poprzez zaufanie i wzmocnienie.
To, że zakorzeniłem się w Domu Sąsiedzkim, to była mieszanka przypadku, lokalnego ducha Oruni i własnej niezgody na zastaną rzeczywistość. Wszystko zaczęło się od krótkiego wolontariatu w GFIS, a później przerodziło w pracę. Zaczynałem od wsparcia biurowego. Potem pojawił się pomysł stworzenia lokalnego portalu MojaOrunia.pl, a później przestrzeni społecznej w ramach współpracy z duńską Fundacją Velux. Myślę, że na start mojej drogi w organizacji pozarządowej złożył się splot pozytywnych okoliczności, wielka otwartość Piotra i Marianny Wróblewskich tworzących GFIS, i moja własna gotowość do działania. Wszedłem w ten świat 16 lat temu. I zostałem do dziś.
Gronowość naszych działań
Nasza praca w Domu Sąsiedzkim „Gościnna Przystań” od początku była odpowiedzią na potrzeby ludzi, którzy do nas przychodzili. Zaczynaliśmy od działań z dziećmi i młodzieżą – dla nich powstała świetlica. Z czasem dzieci dorastały, więc naturalnie pojawił się pomysł stworzenia Klubu Młodych Wataha – miejsca, które odpowiadało na potrzeby starszych, bardziej samodzielnych uczestników.
Zbudowaliśmy plac zabaw – otwartą, przyjazną przestrzeń. I wtedy zaczęły do nas przychodzić mamy z maluchami. Mówiły: „Super, że jest piaskownica, ale robi się zimno, nie mamy się gdzie podziać, nie mamy z kim porozmawiać”. Tak narodził się Klub Rodzica. Z niego wyrósł Klub Malucha, a później – dzisiejsze przedszkole.
Myślę, że najlepiej opisuje nas metafora kiści winogron. Tworzymy jeden organizm – Dom Sąsiedzki – ale z ogromną otwartością na to, że mogą z niego wyrastać różne pomysły, inicjatywy, potrzeby. Każda z tych idei jest jak grono – rozwija się, dojrzewa, czasem dzieli się na kilka mniejszych. Niektóre nie przetrwają – i to też jest okej. Mamy w sobie zgodę na to, że nie wszystko musi być trwałe. Dla nas liczy się proces, wspólnota i to, że wszystko, co powstaje, rodzi się z rzeczywistych relacji i potrzeb. Dlatego współpracujemy z różnorodnymi grupami i organizacjami. W Domu Sąsiedzkim od lat spotykają się osoby z AA, Kluby Seniora, lokalni liderzy i liderki. Działamy z ludźmi i dla ludzi.
To najważniejsza dla nas idea: tworzenie miejsca spotkań – przestrzeni, w której ludzie mogą się poznać, dostać wsparcie, zbudować coś wspólnie. Miejsca, gdzie lokalna społeczność naprawdę może zaistnieć i mieć wpływ.
Z taką myślą tworzyliśmy w GFIS model Domu Sąsiedzkiego, jako serca społeczności lokalnej. To właśnie jest nasz Dom Sąsiedzki „Gościnna Przystań” - jedno z pierwszych tego typu miejsc w Polsce, a dziś część sieci Domów i Klubów Sąsiedzkich wspieranych przez Miasto Gdańsk.
Historia o facecie z okna
Dom Sąsiedzki, to miejsce i ludzie. Za ludźmi idą historie. Czy są takie, które szczególnie zapadły Ci w pamięć?
– Było wiele historii. Pamiętam jedną z nich, historię z sąsiedzkiej rewitalizacji podwórka z mieszkańcami, w ramach naszego projektu „Podwórkowe Rewolucje”. Na podwórka najpierw wychodzą dzieci, potem kobiety, ale najtrudniej jest z mężczyznami – trudno ich namówić do wspólnego działania.
Zaczęliśmy planować: gdzie będzie strefa dla dzieci, gdzie miejsce do odpoczynku, gdzie posadzimy kwiaty. Tamto podwórko było często zalewane deszczem. W miejscu, gdzie powinien być chodnik, było tylko błoto. Nie mieliśmy pieniędzy na ekipę budowlaną, która by zrobiła taką inwestycję. I do dziś to dla mnie ważna lekcja – że właśnie braki, deficyty, często nas rozwijają najbardziej. Musieliśmy kombinować: jak zrobić chodnik, skoro nie mamy ani kasy, ani umiejętności? Udało się nam zdobyć materiały – płytki z odzysku. Ale nie było nikogo, kto by to ułożył. Więc zaczęliśmy sami. Ja też próbowałem. Radziłem się, ale w pojedynkę nie dawałem rady. Aż któregoś dnia, jeden z mężczyzn, który od dłuższego czasu tylko obserwował nas przez okno, w końcu wyszedł.
Wiedziałem, że miał za sobą ciężką przeszłość – siedział wiele lat w więzieniu. Ludzie z osiedla mieli do niego dystans. I wtedy powiedział: „Wiecie co? To nie do końca tak się robi. Ja wam mogę pomóc, bo to się inaczej nie uda.” I zaczął. Przez następne dni pracował po 8–10 godzin dziennie. Zrobił ten chodnik – z rynienką, profesjonalnie, tak że służył przez długie lata. To mnie poruszyło. Bo chociaż mieszkańcy mieli wobec niego opory, on, kiedy już się zaangażował, włożył w to więcej niż ktokolwiek inny. Potrzebował tylko czasu, żeby nas poznać. Potrzebował cierpliwości – naszej i swojej. I to mi dało nadzieję – że nigdy nie wiesz, skąd przyjdzie pomoc. I że w ludziach drzemie ogromny potencjał.
Historia o pretekście do działania
Inna historia, też z „Podwórkowych rewolucji”, ale ale z innego podwórka. Na jedno ze spotkań przyszło sporo mieszkańców, wspólnie sprzątaliśmy teren. Potem sadziliśmy kwiaty. Dołączyli wtedy także przedstawiciele społeczności romskiej, którzy wcześniej się nie udzielali. Razem kopaliśmy dołki pod drzewka. Z jednym z mężczyzn – który przyszedł z dziećmi – zaczęliśmy rozmawiać. Mówiłem mu: „Fajnie, że przyszliście, korzystacie z tego miejsca…” A on na to: „No wiesz, o nas często źle mówią. Ja chciałem pokazać, że też coś wkładamy, że pracujemy, że dbamy o to miejsce, o społeczność. Żeby dzieciaki widziały, że to też jest nasze”. To było dla mnie ważne – takie społeczne „przyzwolenie”, pretekst, by ludzie mogli się pokazać z innej strony. Żeby mogli wnieść coś od siebie, pokazać swoją energię. I właśnie dzięki temu tworzyła się prawdziwa sąsiedzka więź.
Ludzie potem mówili, że najważniejsze nie są ławki czy drzewka, ale to, że sąsiadka, która przez dwadzieścia lat tylko mówiła „dzień dobry” na schodach, teraz mówi po imieniu. Współpracują. I nigdy się nie spodziewała, że coś takiego może się wydarzyć. Bo wcześniej nie miała do tego okazji.
I właśnie te okazje, preteksty – te wspólne działania – tworzą prawdziwą społeczność.
Rola organizatora społecznego
Jakie umiejętności powinien mieć dobry organizator społeczności lokalnej?
– Po pierwsze – każdy potrzebuje jakiegoś źródła energii. Dla mnie to jest pewna niezgoda na to, jak jest. Czuję, że chciałbym coś zmienić. I właśnie z tego biorę swój „prąd”. Bo bez wewnętrznej energii ludzie za Tobą nie pójdą. Jak jej nie masz – szybciej się wypalasz, nic się nie zaczyna dziać. Każdy czerpie z innego źródła, ale dla mnie to jest ta niezgoda i jednocześnie wiara, że da się coś razem z ludźmi zmienić, że to ma sens.
Druga rzecz to umiejętność słuchania. Bez tego zostajemy samotnymi liderami – nie organizatorami. Możemy działać, ale pójdą z nami tylko ci, którzy się z nami zgadzają albo nie pójdzie nikt.
Warto umieć „grać na różnych fortepianach”. Mnie pomaga to, że potrafię zrobić proste rzeczy budowlane, nie boję się pracy fizycznej. I właśnie – nie można się bać pracy. Uważam, że organizator to ktoś, kto nie tylko koordynuje i ogarnia logistykę, ale też pokazuje, że sam nie boi się wziąć grabi czy łopaty jako pierwszy. Nie każesz starszej pani kopać dołka – sam bierzesz się do roboty. I wtedy ludzie to widzą i mówią: „Pomogę ci, bo widzę, że naprawdę się starasz”.
Myślę też, że bardzo ważna jest szczerość intencji. Zawsze staram się mówić ludziom otwarcie, jak jest. Jak mamy projekt – mówię jasno: „Mamy tyle pieniędzy, możemy zrobić tyle. Jeśli zorganizujemy się lepiej – zrobimy więcej. Jeśli mniej – to mniej”. Chodzi o wzbudzanie wspólnej odpowiedzialności.
No i cierpliwość. Tego mi często brakowało, wciąż się tego uczę. Bo są momenty bardzo trudne. Szczególnie pamiętam jeden taki moment. Mieliśmy już za sobą spotkania na którym ustaliliśmy, że o 17:00 sprzątamy podwórko. Przygotowałem taczkę ze szpadlami, grabiami – cały sprzęt. Wychodzę na to podwórko… i totalna pustka. Nikogo. Stoję sam i myślę: „Po co to wszystko”. Widziałem tylko poruszające się firanki w oknach – ktoś patrzył, ale nikt nie wyszedł.
W takich chwilach jest naprawdę trudno. Ale potem myślałem sobie: „Dobra, jakoś to będzie”. Poszedłem do jednej sąsiadki, powiedziała: „Już kończę obiad, zaraz zawołam koleżankę”. Poszedłem dalej – ktoś inny mówi: „A tak, rzeczywiście, miało być”. I tak – nie obrażając się, krok po kroku – ostatecznie zebrało się ponad 20 osób i razem pracowaliśmy.
Więc oprócz wszystkiego – ważna jest też ta iskra optymizmu, wiara, że warto próbować. Jak nie drzwiami, to oknem.
Wiara i ciężka praca to ważne lekcje. Za Wami dużo zmian. A co przed Wami? Jak wygląda Twoja wymarzona Orunia?
– Jednym z moich największych marzeń, które już udało się częściowo zrealizować, było stworzenie w dzielnicy przestrzeni sportowej – klubu walki i siłowni. Przez wiele lat, młodzi ludzie przychodzili do Domu Sąsiedzkiego i mówili, że brakuje miejsca, gdzie mogliby potrenować, poboksować, poćwiczyć. Wtedy nie było takiej możliwości – brakowało nam odpowiedniej przestrzeni, ale nie zrezygnowaliśmy. Długo to trwało, w końcu udało się znaleźć sposób, żeby to marzenie zrealizować. Dzięki wieloletniej partnerskiej współpracy z samorządem, od 2023 roku jesteśmy w nowej lokalizacji na Oruni. Miasto Gdańsk wybudowało z programu rewitalizacji budynek dla Domu Sąsiedzkiego, którego częścią jest przestrzeń sportowa. W strukturze GFIS powołaliśmy firmę społeczną i klub sportowy Granda 77. I choć Granda 77już działa, czuję, że nadal jest to projekt w trakcie spełniania. – Ciągle nad nim pracujemy i rozwijamy razem z mieszkańcami.
Inna ważna dla mnie kwestia, to stworzenie w Domu Sąsiedzkim przestrzeni tylko dla mężczyzn. W wielu działaniach społecznych brakuje dorosłych mężczyzn, często trudno jest im znaleźć miejsce dla siebie. Granda 77 jest krokiem w tym kierunku, ale chciałbym pójść dalej. Marzy mi się „męska drewutnia” – miejsce, gdzie można razem działać i przy okazji rozmawiać, bez presji formalności.
Bo często mężczyznom łatwiej rozmawiać przy jakiejś pracy, w ruchu – na przykład rąbiąc drewno. To okazja do nieformalnej, wspierającej rozmowy, nawet z elementami terapeutycznymi, ale na własnych zasadach. Wierzę, że taki mały, oddolny projekt mógłby wiele zmienić.
Wielkie zmiany zaczynają się od najmniejszych kroków
Na zakończenie – co powiedziałbyś osobie, która dopiero zaczyna myśleć o zaangażowaniu się w działania na rzecz swojej lokalnej społeczności? Komuś, kto stoi dziś tam, gdzie ty byłeś 16 lat temu?
– Powiedziałbym: zacznij od małej rzeczy. Od czegoś prostego, co możesz zrobić i co sprawi Ci radość. Coś, co pozwoli Ci poczuć, że to ma sens. A potem rozejrzyj się za ludźmi albo organizacjami, które już działają – znajdź miejsce, gdzie możesz się włączyć, nauczyć czegoś nowego, skorzystać ze wsparcia, ale też je dawać.
Dobrze jest nie być w tym samemu – wspólnota, nawet mała, to ogromna siła. Więc jeśli jeszcze nie masz swojej drużyny, poszukaj jej. I pamiętaj, że wielkie zmiany zaczynają się od najmniejszych kroków.