Maciej M., właściciel hodowli dzikich zwierząt z Pyszącej, usłyszał w Prokuraturze Okręgowej w Poznaniu zarzuty znęcania się nad zwierzętami. Skandaliczne warunki przetrzymywania niemal 300 zwierząt w większości gatunków chronionych ujawniono w wyniku wspólnej akcji wielkopolskiej policji i Fundacji Viva latem ubiegłego roku. Ostatnie zwierzęta, 3 tygrysy i lampart, zostały wczoraj ewakuowane z Pyszącej do azylu dla dzikich zwierząt na Słowacji.
Po analizie zawiadomienia Fundacji Viva! i wyczerpującego materiału dowodowego oraz opinii biegłych sądowych Prokuratura Okręgowa w Poznaniu przedstawiła Maciejowi M., właścicielowi hodowli dzikich zwierząt w Pyszącej, zarzuty znęcania się nad zwierzętami. Maciej M. nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Na tym jednak nie koniec. Trwa również śledztwo dotyczące posiadania zwierząt gatunków chronionych bez odpowiednich dokumentów i analizowane są inne, liczne wątki tej bulwersującej sprawy.
– Co tym bardziej w tej sprawie bulwersuje to fakt, że ów "cyrk", który de facto nigdy cyrkiem nie był, ale nielegalną hodowlą dzikich i niebezpiecznych zwierząt, podlegał nadzorowi Powiatowego Lekarza Weterynarii, który nie miał zastrzeżeń do formy prowadzenia działalności, stanowiącej obejście obowiązującego prawa – mówi pełnomocnik Fundacji Viva!, mecenas Katarzyna Topczewska. – W mojej ocenie Prokuratura powinna wszcząć także postępowanie w sprawie niedopełnienia obowiązków przez Powiatowego Lekarza Weterynarii, który jest funkcjonariuszem publicznym – dodaje.
Przypomnijmy: to pierwsza tak duża i trudna interwencja, dotycząca zwierząt chronionych, na terenie Polski. W hodowli, zarejetrowanej jako cyrk, w skrajnie trudnych warunkach żyło prawie 300 zwierząt ponad 80 gatunków, w tym tygrysy, lamparty, pumy i liczne antylopy. Wydział do Walki z Przestępczością Gospodarczą Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu o pomoc przy tej interwencji poprosił między innymi Fundację Viva!
– Tego cierpienia, które zobaczyłam w Pyszącej, w żaden sposób nie można opisać słowami – mówi Anna Plaszczyk z Fundacji Viva!. – Dwa tygrysy, przebywające na wybiegu o wielkości 40 metrów kwadratowych, którego ogromną część stanowiła stojąca woda wymieszana z odchodami zwierząt. Tymczasem zgodnie z przepisami minimalna powierzchnia wybiegu dla dwóch tygrysów to 100m2. Pomieszczenie wewnętrzne tych zwierząt miało powierzchnię niecałych 8 metrów, choć przepisy mówią o 20 metrach. Na podłodze błoto i kałuże odchodów, brak wentylacji, więc w środku ogromny smród szczypiący w oczy. Spora dziura w górnym ogrodzeniu wybiegu, przez którą zwierzęta już wkrótce mogły uciec. Tygrysy wykazywały objawy stereotypii, czyli zaburzenia zachowania wynikającego z braku możliwości realizacji naturalnych potrzeb – tłumaczy aktywistka.
Na wybiegu lamparta znajdowała się taka ilość odchodów, że przykrywała niemal całą jego powierzchnię, która była dodatkowo mniejsza, niż minimalna określona przepisami. Marabut przetrzymywany był w pomieszczeniu, w którym nie mógł nawet rozprostować skrzydeł i nie miał dostępu do wybiegu zewnętrznego. Również lemury, małpki sajmiri, pekari obrożny czy niale grzywiaste były przetrzymywane bez dostępu do jakiegokolwiek wybiegu zewnętrznego. W przypadku zwierząt niebezpiecznych, takich jak duże koty czy antylopy, konstrukcja wybiegów i pomieszczeń wewnętrznych nie spełniała minimalnych norm bezpieczeństwa. Ale jak mówią aktywiści – lista nieprawidłowości jest tak długa, jak lista zwierząt przetrzymywanych w hodowli.
– Same protokoły kontroli hodowli to 170 stron, na których spisaliśmy wszystkie nieprawidłowości – mówi Anna Plaszczyk. – Do tego dokumentacja fotograficzna, video, opinie biegłych sądowych, dokumenty zwierząt. I lista zwierząt, które w hodowli przebywały, ale zniknęły w tajemniczych okolicznościach. Jak na przykład dwa młode lamparty perskie, na które Ministerstwo nie wydało dokumentów ze względu na nieprawidłowości i w związku z tym nie można ich było sprzedać, dorosła tygrysica, która miała umrzeć na krótko przed interwencją czy pawiany, które z ośrodka podobno uciekły i biegały po wsi – wylicza.
Prawie 300 zwierzętami w hodowli opiekowało się tylko dwóch pracowników. Stan sanitarny pomieszczeń i wybiegów był skandaliczny i zagrażał bezpośrednio życiu i zdrowiu wszystkich zwierząt.
Latem 2016 roku teren hodowli zabezpieczono i zapadła decyzja o ewakuacji wszystkich zwierząt. Część z nich trafiła do polskich ogrodów zoologicznych: w Poznaniu, Warszawie, Bydgoszczy i Chorzowie. Część, głównie małpy i duże koty, przyjęły europejskie azyle dla dzikich zwierząt. W hodowli wciąż pozostawały jednak 4 tygrysy i jeden lampart. Ich przyjęciem były zainteresowane azyle spoza Polski, ale na ich wyjazd nie chciał się zgodzić Powiatowy Lekarz Weterynarii w Śremie.
– W końcu wszystkie ośrodki, które miały miejsce dla tych zwierząt, przyjęły inne potrzebujące pomocy drapieżniki – tłumaczy Anna Plaszczyk. – W obliczu muru urzędniczej obojętności na cierpienie tych kotów byliśmy bezsilni. Niestety brak zgody na wyjazd tych zwierząt doprowadził do tragedii. W Pyszącej kilka tygodni temu zmarła dorosła tygrysica. Zwierzętami na zlecenie burmistrza Śremu opiekowało się wówczas prywatne ZOO z Dolnego Śląska. Pozostałe 3 tygrysy i lampart musiały przetrwać mroźną zimę w tych skandalicznych warunkach – mówi.
W końcu na przyjęcie zwierząt zdecydował się azyl dla dzikich zwierząt ze Słowacji. Tygrysy i lampart będą tam miały ogromne wybiegi i doskonałą opiekę weterynaryjną. Polskie i słowackie Ministerstwa Środowiska przez kilka miesięcy prowadziły negocjacje dotyczące transferu zwierząt. Były one konieczne, ponieważ koty nie posiadają żadnych dokumentów wymaganych Konwencją Waszyngtońską i przepisami unijnymi.
– W chwili, kiedy już wszystko było zapięte na ostatni guzik, a transport przygotowany, Powiatowy Lekarz Weterynarii w Śremie odmówił wydania zgody na wyjazd zwierząt – mówi Anna Plaszczyk. – Dla mnie jest to decyzja niezrozumiała i godząca w same zwierzęta. Bo to one przebywają na małych wybiegach zalanych wodą, w za małych i zbyt niskich pomieszczeniach, bez możliwości realizacji naturalnych potrzeb. Powiatowy tymczasem siedzi sobie w biurze i w mojej opinii nie robi nic, by pomóc uratować te zwierzęta. A można odnieść wrażenie, że wręcz przeszkadza… – dodaje.
Jednak po analizie przepisów przez Główny Inspektorat Weterynarii okazało się, że decyzja PLW w Śremie nie jest wiążąca i zwierzęta bezpiecznie opuściły hodowlę. Nad ranem pod opieką lekarza weterynarii dotarły na Słowację, gdzie będą oczekiwały na wyrok sądu.
Dopiero sąd, prawomocnym wyrokiem, może zadecydować o przepadku zwierząt z interwencji w Pyszącej na rzecz skarbu państwa. Do tego czasu wszystkie pozostają własnością Macieja M., a miejsca w których przebywają są tymczasowe. Fundacja Viva! w tym postępowaniu będzie wykonywała prawa pokrzywdzonego.
Źródło: Międzynarodowy Ruch na rzecz Zwierząt – Viva