Większość z nas nie ma wykształcenia prawniczego, dlatego rejestrując organizację pozarządową, korzystamy z gotowych wzorów, np. statutu. Niektóre zapisy mogą okazać się pułapką – choćby zdanie o „upoważnionych” członkach zarządu.
Każdy, kto kiedykolwiek uczestniczył w tworzeniu organizacji,
wie jak to się odbywa. Jest dużo dobrej woli, pomysły na działanie,
potrzeba szybkiego przebrnięcia przez niezbędne formalności tak,
aby już przystąpić do realizacji planów.
Jedną z takich formalności jest zwykle opracowanie
statutu. Wiadomo, że stratą czasu byłoby wymyślanie wszystkiego
od początku, a zatem najprościej jest sięgnąć do gotowych wzorów –
przygotowanych przecież z myślą o tym, żeby tę pracę ułatwić. Nie
ma w tym nic złego – przecież nie wszyscy dysponują wystarczającą
wiedzą prawniczą, której wykorzystanie przy tworzeniu statutów jest
jednak niezwykle ważne. Tak więc zwykle mamy przed sobą
„gotowca” oraz kilka statutów organizacji zaprzyjaźnionych lub
takich, które znaleźliśmy np. w Internecie. Oczywiste jest, że
część zapisów musimy zmodyfikować do swoich potrzeb, zwłaszcza
tych, określających zakres działania czy cele, ale znaczna
większość wydaje się pasować do naszej specyfiki. A zatem
najprościej jest je wykorzystać . Tym bardziej, że mamy mocny
argument w ręku, że skoro inni tak działają, to znaczy, że tak jest
dobrze.
W tym procesie zdarzyć się zatem może, że w sposób nie do
końca przemyślany implementujemy zapisy, które na pierwszy
rzut oka wydają się zrozumiałe, ale już na drugi… mogą przysporzyć
nam licznych kłopotów. Włącznie z odrzuceniem wniosku o
dotację, który z takim trudem przygotowaliśmy. Kiedy tak stać
się może?
Otóż jedną z takich sytuacji jest niewinnie brzmiący zapis o
tym, że oświadczenia woli składa (tu pojawiają się różne warianty)
np. dwóch członków zarządu upoważnionych przez ten zarząd. Kluczowy
w tym przypadku jest zapis „upoważnionych”. Na ogół
traktujemy go bardzo praktycznie: upoważnionych znaczy
wyznaczonych, wskazanych przez pozostały skład zarządu. Bo przecież
normalna praktyka działania organizacji zakłada choćby minimalną
komunikację członków zarządu, świadomość podejmowanych działań oraz
podstawowe przynajmniej zaufanie do siebie nawzajem. A zatem nie ma
potrzeby zwoływania posiedzenia zarządu, aby formalnie i oficjalnie
upoważnić któregokolwiek z nich do podpisania wniosku o
dotację! Te, a nie inne osoby są akurat dostępne, a więc są
upoważnione przez pozostałych.
Tak wydawałoby się logicznie i prosto. Ale nie jest! Otóż to
samo niewinne słowo „upoważnionych” przez przynajmniej część
prawników interpretowane będzie jako upoważnionych odpowiednią
uchwałą (a zatem bardzo formalnie). Wystarczy więc , że składając
wniosek o dotację podpisuje go np. dwóch członków zarządu
przekonanych, że działają zgodnie z prawem i statutem a wniosek
jest odrzucony ze względów formalnych (przy założeniu , że nasz
statut zawiera to magiczne słowo „upoważnionych”). Nasze
zdziwienie wówczas (nie mówiąc o rozczarowaniu!) nie ma granic.
Można dyskutować na ile zasadne jest takie stanowisko –
część organizacji, której to dotyka stara się przedstawiać opinie
swoich prawników, z których wynikać ma, że taki powód formalny
odrzucenia wniosku nie ma racji bytu. Taka argumentacja wskazuje,
że brak lub nie załączenie uchwały zarządu upoważniającej jego
członków nie ma żadnych prawnych konsekwencji dla skuteczności
(ważności) wniosku. Brak takiej uchwały może co najwyżej powodować
konsekwencje wewnątrz organizacji, ale dla samego wniosku nie mają
znaczenia. Po drugiej stronie znajdą się prawnicy, którzy będą
dowodzić, że skoro organizacja sama zdecydowała się na zapis
„upoważnionych”, to miała na myśli upoważnienie formalne a nie
poinformowanie pozostałych członków zarządu i bez tego upoważnienia
wniosek nie może zostać uznany za podpisany zgodnie z własnym
statutem (czy zapisami w KRS) a zatem powinien zostać
odrzucony.
Prawnicy mają oczywiście prawo przedstawiać swoje argumenty i
walczyć na interpretacje. Koniec końców na placu boju zostaje
jednak nasz wniosek, który – co bardzo prawdopodobne – padnie
ofiarą tej walki. I pozostanie pytanie: po co nam to
było?
Można zgadywać, że gdzieś kiedyś takie zapisy pojawiły się –
jak najbardziej celowo – w odniesieniu do np. dużych zarządów,
liczących kilkanaście osób. Potem zostały bezrefleksyjnie
przekopiowane do innych statutów, organizacji, którym wcale nie
chodziło o formalne upoważnianie swoich członków, rozumiejących to
upoważnienie tak zwyczajnie, po prostu „to wy podpiszcie, bo
jesteście na miejscu”. Konsekwencje jednak mogą być poważne –
utrata szansy na otrzymanie dotacji co najmniej.
A zatem, żeby uniknąć nieporozumień, ryzyka odrzucenia naszego
wniosku ze względów formalnych, brnięcia w długie i trudne spory
prawnicze, w których jako beneficjent jesteśmy – co tu ukrywać – na
straconej pozycji, można zrobić jedną z dwóch prostych
rzeczy:
Dobrze byłoby powyższe rozważania potraktować poważnie. Nie
stanowią one bowiem teoretycznych rozważań, ale stanowią
przykład konkretnych sytuacji, odnoszących się do jednego z
ostatnich konkursów o dotacje. Ci, których wniosek znajdował się na
granicy odrzucenia wiedzą, jak bolesne to doświadczenie i ile
emocji się z tym wiązało. Niepotrzebnie.
A zatem pozostaje zaapelować: zajrzyjmy do naszego statutu i
wyciągu z KRS, zobaczmy na jakie zapisy w kwestii składania
oświadczeń woli i zaciągania zobowiązań finansowych się
zdecydowaliśmy i albo je zmieńmy, jeśli naszą intencją było
coś innego, albo – na Boga! – stosujmy się do własnych
zapisów, bez uciekania się do zawiłych argumentacji
prawnych.
Źródło: inf. własna