Moje plany są takie – uszyć jeden worek (zaczęłam uczyć się szyć na maszynie), w którym zmieszczą się dzieci i dorośli, ludzie i zwierzęta i będzie im w tym worku dobrze – zwierza się Magda Kremer-Sochacka, bibliotekarka Zielonej Góry, przyjaciółka dzieci i zwierząt, pomysłodawczyni Pracowni Kreatywne i Pożyteczne.
Marta Zabłocka: – Pamiętasz swoje pierwsze działania?
Jak udała się tamto przedsięwzięcie?
Paczkę podrzuciłyśmy, dosłownie: podrzuciłyśmy, nie chciałyśmy, by obdarowywana rodzina wiedział, że to my. Teraz, kiedy upłynęło wiele lat, myślę sobie, że zabrakło przy nas dorosłego, który zauważyłby, co zrobiłyśmy i uśmiechnął się do tego…
Wiem, że działając w swojej rodzinnej Zielonej Górze masz do pomocy ambasadorki, które są w podobnym wieku, co ty wtedy. Opowiedz coś o nich. Skąd pomysł, aby angażować dzieciaki?
Przykład? Dominika – dwunastolatka, która większość czasu spędza w bibliotece. Powtarzała trzecią klasę, bo nie opanowała czytania! Jeszcze do niedawna zajmowałyśmy się zwierzętami, ale odkąd wiem, że kiepsko czyta i nie lubi tego robić, skupiamy się na działaniach właśnie związanych z czytaniem. Dominika wystąpiła m.in. w filmie reklamującym Dyskusyjne Kluby Książkowe, które działają w bibliotekach całej Polski.
Jak poznajesz osoby, z którymi potem działasz?
Z niektórymi współpracuję długie lata, z niektórymi przez chwilę. Nic na siłę. W końcu ja się zmieniam, inni się zmieniają, zwłaszcza dzieci – niezauważalnie stają się dorosłe!
Pierwsze osoby, z którymi działałam, to były dzieci. A one, uogólniając, podlegają nieustannej ocenie. Spotykając się z dziećmi, wysyłam im milczące: fajnie jest być z tobą, właśnie z tobą! A potem zapraszam ustnie: zróbmy to razem.
Pięknie napisał o tym Dilts, definiując pojęcie sponsora w coachingu. Sponsor to osoba, która chce i bierze odpowiedzialność za duchowe dobro drugiej osoby: akceptuje ją, taką, jaka ona jest. Zaprasza do bycia potrzebnym i odniesienia sukcesu. Dominika, o której wcześniej wspominałam, doświadcza w domu i szkole skromnej uwagi dorosłych i jednocześnie podważania własnych kompetencji. Kiedy zapraszam ją do wspólnego czytania, które sprawia jej trudność, zgadza się, ponieważ wie, że ma wybór i że to nie jest na ocenę i że w końcu oprócz czytania będziemy robiły coś jeszcze.
Dla mnie takie czytanie jest dużym wyzwaniem, nigdy nie zajmowałam się tym tematem. Wymyśliłam np. czytanie w terenie – polega ono na tym, że spacerujemy sobie po mieście i odczytujemy wszystko, co jest do odczytania, nazwy ulic, sklepów, urzędów, ogłoszenia na słupach. Czytamy na zmianę, raz ona, raz ja. Dla Dominiki to fajna zabawa i ruch.
Czy współpracujesz z dorosłymi, z instytucjami?
Z dorosłymi, tak naprawdę dopiero uczę się być. Współpracując z nimi, stale ćwiczę dyplomację. Ważę, co jest ważniejsze: mój komfort czy załatwienie sprawy. Dorośli potrafią tak bardzo różnić się w widzeniu, zdawałoby się tego samego. To uczy mnie pokory, nieprzywiązywania się do swojej racji, ale też tupnięcia, kiedy uważam, że trzeba. Czasami tupię, nie zgadzam się na coś i jednocześnie płaczę, bo ponad wszystko kocham współpracę, zasłuchanie się w siebie i zrozumienie czyjejś racji, nawet jeśli się z nią nie zgadzam.
Ostatnio na zajęciach teatralnych próbowałam opowiedzieć przedszkolakom historię olbrzyma, który chciał zjeść na obiad dzieci. Część przedszkolaków od razu zaprotestowała na taki rozwój wypadków, grożąc, że zabiją olbrzyma mieczem, pistoletem i innymi narzędziami. Poprosiłam, byśmy wymyślili jakieś bardziej pokojowe rozwiązanie. Pięcioletni Filip zaproponował: powiedzmy mu „Panie Olgrzymie (olgrzym – oryginalna wymowa Filipa), niech pan będzie dla nas miły i nas nie zjada. Po prostu, poprośmy, by nas nie zjadł”.
Moja działalność zawsze była kameralna. Nie lubię pytań o liczbę osób na imprezie czy spotkaniu. Czy im więcej, tym lepiej? Kiedy ruszyłam z Ogródkowymi Czytankami, na jedno z pierwszych spotkań przyszła jedna rodzina, w składzie mama, tata, córka i synek. W czasie spotkania wszyscy mieliśmy okazję m.in. podglądać życie w gołębniku (zaprosił nas hodowca gołębi – działkowicz z sąsiedniego ogródka). Najmłodsi mogli potrzymać gołębie jajka i niedawno wyklute maluszki! Gdyby dzieci było więcej, Ninka i Borys mogliby wszystko jedynie obejrzeć z daleka. Nie zapomnę zaskoczonego tamtą chwilą rodzeństwa! Na kolejnych Ogródkowych Czytankach, Nina i Borys nie byli już jedynymi dziećmi. Przyprowadzili ze sobą rówieśników.
Czym zajmujesz się obecnie?
Od zawsze koncentrowałam się na działaniach z dziećmi. Prawie dziesięć lat pracowałam w osiedlowej bibliotece dziecięcej w Zielonej Górze i to było coś więcej, niż praca. Dzieciaki mówiły na bibliotekę – świetlica, okupowały ją. Mnie obrywało się od przełożonych, dla których byłam za mało oficjalna.
Jakieś pięć lat temu, w moim domu zamieszkały na chwilę dwa koty, zostały na dłużej i mocno namieszały. Zaczęłam interesować się prawami zwierząt i działać na ich rzecz. Poznałam miejscowe, prozwierzęce organizacje. Współpracuję z nimi.
W ramach Pracowni przede wszystkim inicjuję działania edukacyjne. Myślę sobie, że jak ludzie będą mieli wiedzę w tematach związanych ze zwierzętami, to jednym i drugim będzie żyło się lepiej, nasze relacje będą lepsze. To oczywiście niecała prawda, oprócz wiedzy potrzebna jest empatia. A może jeszcze inaczej – cytując Toma Regana: "to sprawiedliwość, a nie dobre serce, wymaga traktowania zwierzą z szacunkiem". Od jakiegoś czasu poznaję i zachwycam się ideą porozumienia bez przemocy Marschalla Rosenberga. Chciałabym, żeby Rosenberg rozgościł się w Pracowni na dobre.
Moje plany są takie – uszyć jeden worek (zaczęłam uczyć się szyć na maszynie), w którym zmieszczą się dzieci i dorośli, ludzie i zwierzęta i będzie im w tym worku dobrze.
Dowiedz się, co ciekawego wydarzyło się w III sektorze. Śledź wydarzenia ważne dla NGO, przeczytaj wiadomości dla organizacji pozarządowych.
Odwiedź serwis wiadomosci.ngo.pl.
Źródło: inf. nadesłana