Trzeba wrócić do dyskusji o ekonomii społecznej i jej przyszłości w polskim modelu rozwoju – pisze Piotr Frączak w kolejnym felietonie dla ekonomiaspoleczna.pl. Jednak z kim wejść w alians i kto odegra najważniejszą rolę w tej dyskusji?
Dyskutanci
Sprawa wydaje się prosta. Jest strona rządowa (ma pieniądze, ma narzędzia w postaci prawa czy polityk publicznych) i jest strona społeczna, ekonomiczno-społeczna rzecz jasna. I niech się dogadają.
Stroną rządowa jednak bym się nie przejmował. Jeśli w sprawie przyszłości ekonomii społecznej uda się nam uzyskać konsensus po stronie społecznej, w negocjacjach z rządem też się dogadamy - jestem pewien.
Niebezpieczeństwo jest raczej po naszej stronie. To tu czają się ci, których możemy nie przekonać do wspólnej wizji, a których zdanie może być znaczące.
Po pierwsze podmioty ekonomii społecznej
Nie potrafię - mimo dużego zaangażowania - ustalić, który z nurtów ekonomii społecznej jest w Polsce najsilniejszy, na którym można by się oprzeć, by stworzyć jasne stanowisko. Pod względem liczby pracowników najsilniejszy jest sektor spółdzielczy. To potencjał, który powinien stawiać na baczność tak władzę centralna, jak i lokalną. Ale nic takiego się nie dzieje. Spółdzielcy w zasadzie rok po roku coraz bardziej oddają pole. Aby stać się liderem ruchu ekonomii społecznej, muszą uporać się z własnymi problemami.
Z kolei pod względem liczby inicjatyw liderem są organizacje pozarządowe. Co więcej – jest to siła, którą już teraz biorą pod uwagę i politycy, i administracja. Trzeci sektor potrafi odnosić sukcesy. Jednak ekonomią społeczną zainteresowani są tylko nieliczne organizacje. Ekonomizacja dla większości to nie tylko ścieżka nieekonomiczna (podkreślam to słowo, bo w tym tkwi zabawne qui pro quo - organizacjom nie opłaca się ekonomizować), ale także „zdrada ideałów”.
Głównym graczem pozostaje więc „nowa ekonomia społeczna”, w tym przede wszystkim spółdzielnie socjalne, a także różnego typu ZAZ-y, CIS-y, WTZ-ty. Cóż z tego, jeśli siła tego sektora to – poza kilkoma dobrymi praktykami – nieliczne i niezbyt mocne ekonomicznie inicjatywy, które więcej mogą wygrać na słuchaniu rządu, niż na jego pouczaniu.
Wygląda więc na to, że – wbrew intuicji – to nie podmioty ekonomii społecznej są faworytem w tej dyskusji.
Partnerzy społeczni
Ważnym graczem przy stoliku są partnerzy społeczni. Teoretycznie związki zawodowe powinny być za ekonomią społeczną a pracodawcy przeciw. Ci pierwsi, bo ekonomia społeczna pozwala usamodzielnić się pracownikom. Ci drudzy, bo wiele wskazuje na to, że bezwzględnie wolna konkurencja może ucierpieć na rozwoju sektora przedsiębiorczości społecznej.
Jednak nie przejmowałbym się teorią. I związkowcy, i pracodawcy będą dystansować się od przedsiębiorstw społecznych, bo równowaga w dialogu społecznym opiera się na równowadze sił. Nowy znaczący podmiot, jakim okazać się może gospodarka społeczna (pracownicy jako właściciele i właściciele jako pracownicy), to zachwianie równowagi. Nie do końca wiadomo, w jakim kierunku.
Samorząd terytorialny
Graczem sprzyjającym ekonomii społecznej może być samorząd lokalny. Jednak tylko wtedy, gdy nie będzie rozgrywającym. Jeśli bowiem to samorząd przejmie kontrolę nad dyskusją, ekonomia społeczna wzmocni się tylko o tyle, o ile uzależni się od administracji lokalnej.
Czwarty do brydża
Czwartym graczem jest oczywiście rząd, ale jego rozgrywka jest uzależniona od tego, jak zagrają inni oraz od tego, kogo zdecyduje się wziąć na partnera. Czy zagramy z rządem impasując trochę samorząd, czy będziemy musieli z partnerami społecznymi walczyć przeciw administracji? Nie wiem. Zależy to od tego, czy my przygotujemy się do gry i czy zgodzimy się na losowanie, czy sami, skutecznie wybierzemy partnera.
Piotr Frączak dla ekonomiaspoleczna.pl
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl