Zabiegasz o regulacje korzystne dla jakiego środowiska biznesowego, czy innej grupy interesów i musisz zbudować argumentację, że to jest w interesie społecznym. Jak to najłatwiej zrobić? Zaprosić organizacje pozarządowe.
NGO-sy to specyficzne struktury organizacyjne. W grze różnych podmiotów na społecznej scenie mają stosunkowo niewiele przewag. W większości przypadków finansują się wykonując zamówienia władz publicznych, nieraz w formie grantów, innym razem świadcząc usługi. Dysponują wyjątkowym zasobem jakim jest zaangażowanie osób gotowych wykonywać nieodpłatną pracę z samej chęci działania lub ze względu na idee, które im przyświecają. Ale największym ich atutem jest co innego. Są mianowicie postrzegane jako reprezentacja społeczeństwa obywatelskiego. Zostawmy na razie na boku pytanie, czy zasłużenie i czy każdy, kto prowadzi działalność zarejestrowawszy się jako fundacja, czy stowarzyszenie, ma coś wspólnego z obywatelskością.
Faktem jest, że zwłaszcza duże ogólnopolskie organizacje pozarządowe często w tej roli występują i wbrew pozorom nie jest to marginalna rola. Warto sobie zdać sprawę, że pełnienie jej to rodzaj zastępstwa. Wobec słabości innych kanałów artykulacji interesu ogólnospołecznego przyjęło się w społeczeństwach demokratycznych powierzać tę rolę „organizacjom społeczeństwa obywatelskiego”.
Czy dobrze to zadanie realizujemy? Jedni lepiej, inni gorzej. Niebezpieczne zjawisko, które przy tej okazji daje o sobie znać, to nastawienie podmiotów, które z takich „usług” NGO-sów korzystają.
Największe zapotrzebowanie na udowadnianie, że działa się w interesie społecznym jest w obszarze polityki, zarówno tej ogólnokrajowej jak i lokalnej. Na poziomie miast i gmin narzędziem, po które sięga się najczęściej są praktyki partycypacyjne, czyli głównie konsultacje. Jak wynika z naszych badań ( https://kongresruchowmiejskich.pl/images/poradniki/pustynia-samorzadnosci.pdf) można przyjąć, że 66% z nich to działania fasadowe, czyli nawet jeśli perfekcyjnie przeprowadzone, nie wpływają na proces decyzyjny. W tych praktykach ochoczo wykorzystuje się NGO-sy, a te skwapliwie korzystają z szansy podreperowania budżetu.
Nie lepiej jest w polityce krajowej. Duże konferencje, które często coś mają załatwić, zwykle zawierają komponent pozarządowy. Jeśli ten głos jest zbieżny z intencją organizatorów, można go nagłośnić, jeśli zdarzy się, że jest z nią sprzeczny, wystarczy go pominąć. Przykładem tej drugiej sytuacji niech będzie wystąpienie prezesa FRDL Cezarego Trutkowskiego na konferencji zorganizowanej w Senacie RP na temat wielokadencyjności.
To instrumentalne wykorzystywanie NGO-sów opiera się nazbyt często na przekonaniu, że są one od władz publicznych całkowicie zależne, że wystarczy skinąć i grzecznie zjawią się do dyspozycji.
Wśród zainteresowanych organizacji coraz wyraźniej widać świadomość tego niebezpieczeństwa. Przykładem niech będzie sprawa dwukadencyjności. Środowisko „włodarzy” podejmuje wysiłki na rzecz usunięcia przepisów godzących w ich interes. Jak zwykle jego przedstawiciele oczekują, że poprze ich zamówiony naprędce głos „społeczeństwa obywatelskiego”. Tak się jednak nie dzieje. Konkurujące niejednokrotnie ze sobą organizacje podjęły w tym zakresie współpracę, uzgodniły stanowiska. Zabiegają o prawdziwą reformę samorządności a nie realizację wycinkowych interesów „włodarzy”.
Rola „sumienia społeczeństwa” jaką mogli byśmy odgrywać nie jest prosta. Łatwo popełnić błąd, ulec pokusie poświęcenia jednych celów na rzecz innych. Łatwo też stracić z pola widzenia najcenniejszy zasób jakim dysponujemy, a więc postrzeganie nas jako wyrazicieli ogólnospołecznego interesu wolnego od partykularyzmów i prywaty.
Nie jest łatwo, ale wierzę, że damy radę.
Źródło: Dialog - Fundacja Inicjatyw Obywatelskich