29 kwietnia osoby zebrane w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego miały okazję uczestniczyć w wykładzie Dariusza Gzyry o pozaludzkim wymiarze wojny w Ukrainie.
„Mówi się czasem o »zwierzęcym«) okrucieństwie ludzi, ale uważam, że wyrażając się w ten sposób, krzywdzi się niesprawiedliwie zwierzęta. Zwierzę nigdy nie potrafi być tak okrutne jak człowiek, tak artystycznie, tak po mistrzowsku, tak wyszukanie okrutne” – słowa te napisał Fiodor Dostojewski w „Braciach Karamazow”. I jest to bardzo adekwatny cytat, nie tylko dlatego, że Dostojewski był Rosjaninem.
Między innymi o tym „zezwierzęcaniu” wroga – w mniemaniu osób używających tego określenia, niezależnie od tego, czy słowa te padały z ust Rosjan czy Ukraińców, jest ono zdecydowanie negatywne, poniżające, uwłaczające – mówił Dariusz Gzyra w czasie wykładu, który odbył się w Instytucie Filozofii UJ w Krakowie.
„Zwierzętami”, jak napisał Gzyra w swojej świetnej książce „Dziękuję za świńskie oczy”, określa się „tylko tych ludzi, którym brakuje tak zwanego człowieczeństwa, rozumianego oczywiście jako zespół pozytywnych cech. (…) zezwierzęcenie ma być określeniem upadku człowieka. (…) Oczywiście, istnieje długa tradycja nazywania wrogów – a więc potencjalnych ofiar – w sposób ich deprecjonujący, w tym określanie ich mianem właśnie zwierząt. Robimy to dla wyrządzenia im krzywdy”. Czy zwróciliście uwagę na nader częste porównywanie wrogów (w czasie konfliktów zbrojnych czy wojen, ale nie tylko) do zwierząt, do których zazwyczaj ludzie nie pałają sympatią? Do szczurów, świń (tutaj dochodzi dodatkowo aspekt „nieczystości”, gdy w konflikcie biorą udział wyznawcy judaizmu lub islamu), psów, wszy, pluskiew, karaluchów lub innych gatunków, które nie są uważane za atrakcyjne w danej kulturze. To potraktowanie człowieka, jak zwierzę (którym de facto każda i każdy z nas jest) może być usprawiedliwieniem dla zabójstwa. Wróćmy ponownie do Dostojewskiego, gdzie w „Zbrodni i karze” Raskolnikow „nie ma poczucia winy z powodu popełnionego przez siebie morderstwa” (Mikiciuk), bo zabił tylko „nędzną, szkodliwą wesz” (to słowa z polskiego wydania z 1928 r.), albo – jak można przeczytać w wydaniu z 1984 r. – wesz „bezużyteczną, plugawą, szkodliwą”. Jak napisała o tym Elżbieta Mikiciuk w tekście poświęconym sposobowi widzenia tego, co „ludzkie”, „nieludzkie” i „zwierzęce” w twórczości Dostojewskiego (warto przeczytać cały tekst, który ukazał się w książce „Między empatią a okrucieństwem„; TA pozycja także jest warta uwagi): „zabijając, uwolnił społeczeństwo od pasożyta , od zła pojmowanego jako społeczna szkodliwość, zbrodnia nie tylko jest usprawiedliwiona, ale nawet potrzebna”. Brzmi znajomo?
Czy podkreślanie, że ktoś zjadł zwierzęta z zoo też nie jest próbą odhumanizowania ludzi? Przecież tzw. normalni ludzie nie zjedliby kangura lub wilka, o nie! W naszym kręgu kulturowym „normalni” ludzie zjadają świnie, kury lub krowy. Osoby przekraczające swego rodzaju tabu żywieniowe – to jakieś „dzikusy” (i znowu dzikość jako coś negatywnego), „prymitywne zwierzęta” kierujące się tylko instynktem. Źle się dzieje, gdy nienormalność staje się obowiązującą normą społeczną.
A może zastanawiałyście się kiedyś, czy imię nadane zwierzęciu może być narzędziem opresji? I – podobnie, jak wcześniej – przedstawiciel(k)om, których gatunków nadaje się deprecjonujące, obraźliwe imiona? Albo, czy słyszeliście o przypadkach zmiany imienia, gdy dotychczasowe zaczyna się źle kojarzyć (vide zmiana imienia dzika w Niemczech z Putina na mniej „gryzące” w uszy) lub wręcz przeciwnie – nadanie imienia nobilitującego, w opinii nadającego rzecz jasna (np. nazwanie lemura w kijowskim zoo na cześć drona bojowego Bayraktar).
W czasie wykładu punktem wyjścia analizy dyskursu wokół wojny i zwierząt pozaludzkich było ponad 200 slajdów (+ filmiki, ale o tym na końcu) – stanowiących zapis fragmentów przekazów medialnych pierwszego etapu wojny, kiedy wojna jeszcze przyciągała uwagę przeciętnego zjadacza chleba, teraz – niestety – spowszedniała, stała się czymś „normalnym”, zwyczajnym. Przyznać trzeba, że Gzyra nie miał łatwego zadania, wszak wojna w Ukrainie wciąż trwa i łatwo zostać posądzonym o takie a nie inne sympatie. Podszedł do tematu po prostu uczciwie, bez symetryzmu, na pierwszym miejscu stawiając te ciche (a właściwie systemowo uciszane i niesłuchane) ofiary wojny. W żadnym momencie wykładu nie odeszliśmy od głównego tematu – zwierząt pozaludzkich.
W czasie wykładu Dariusz Gzyra poruszył temat wykorzystywania zwierząt do walki, także medialnej, w tym na memy. Między innymi psa Patrona (jego imię oznacza Pocisk, Nabój), początkowo zmuszanego (nie bójmy się tego słowa) do pracy przy wykrywaniu min lądowych, później będącego symbolem, także medialnym. Swoją drogą, nawet część wegan i weganek, co można było zaobserwować w czasie rozpalających do czerwoności dyskusji internetowych, miała problem z nazwaniem pracą niewolniczą tego, co musiały i wciąż muszą robić np. psy w czasie poszukiwania zaginionych osób w gruzowiskach czy właśnie poszukiwaniu min (jest takie „magiczne” określenie, które warto sobie przyswoić: świadoma zgoda; nie powinno ono dotyczyć tylko kontaktów międzyludzkich).
W czasie wojny między Rosją a Ukrainą bodajże po raz pierwszy na tak dużą skalę wykorzystano… memy, w tym przedstawiające w różnych kontekstach zwierzęta. W Polsce o tej walce pisały duże opiniotwócze media, m.in. Polityka, OKO.PRESS, Gazeta Prawna, Gazeta Wyborcza. Wojna na memy prowadzona była i jest nie tylko na niszowych portalach czy w zakamarkach Discorda, ale w oficjalnych rządowych profilach społecznościowych (i to jest novum). Według jednej z definicji propaganda to „technika sterowania poglądami i zachowaniami ludzi polegająca na celowym, natarczywym, połączonym z manipulacją oddziaływaniu na zbiorowość”. Czyż nie pasuje ona idealnie do tego, co dzieje się na froncie walki informacyjnej?
Wiemy wszyscy (tak naprawdę to nie wszyscy, niestety), jaki jest los zwierząt zwanych gospodarskimi w czasie pokoju (a właściwie bezwojnia, jak słusznie zauważa Dariusz Gzyra). A czy zastanawiałyśmy się kiedyś, czy wojna między ludźmi może mieć jakieś korzyści właśnie dla tych zwierząt? Sam fakt, że mniej tych istot zostanie powołanych do życia po to, by je zamordować, że „przedsiębiorstwa nie odnowiły swojej działalności” (klik) – czy to nie jest korzyść, jakkolwiek źle może to zabrzmieć dla karnistów? A los zwierząt tzw. towarzyszących (psy i koty), o których zwykło się mówić, że w porównaniu do tych pierwszych mają lepiej. Jak się okazuje, zresztą nie tylko w czasie wojny, niekoniecznie jest tak, jak chcielibyśmy myśleć. Ile zwierząt pozostawiono w zamkniętych domach i mieszkaniach skazując je na powolną śmierć z głodu i odwodnienia? Ile zwierząt zostało wyrzuconych z miejsc, które były ich domem, bo utrudniałyby ucieczkę z miejsc zagrożonych rosyjskim atakiem? A ile zostało po prostu „humanitarnie” zabitych, by – kto wie, może były i takie przyczyny – uniknęły tortur lub jeszcze bardziej okrutnej śmierci z rąk nadchodzących wojsk wroga?
A ile zwierząt zostało porzuconych w ogrodach zoologicznych, skazanych na pewną śmierć (z głodu, w wyniku działań artyleryjskich)? Ile, podobnie jak psy czy koty, zostało zabitych, by „zaoszczędzić” im tego losu? No bo jak ewakuować nosorożca lub żyrafę?
Jednak to tylko część zwierzęcej rzeczywistości czasu wojny. Były osoby, które narażając własne życie ratowały członków i członkinie swoich rodzin – wydawałoby się, że to coś oczywistego, ale takie nie jest, gdy dodamy, że chodzi o rodziny międzygatunkowe. Wiele kilometrów pokonanych pieszo z dużym psem na rękach, setki kilometrów przejechanych pociągiem lub autobusem z kotem w reklamówce albo transporterze zrobionym z tego, co akurat było pod ręką (jak na zdjęciu autorstwa Molly Condit ilustrującym mój tekst), robienie wszystkiego, by zapewnić swojej rodzinie względny komfort i bezpieczeństwo. Ludzcy uchodźcy i zwierzęcy uchodźcy. A może po prostu uchodźcy?
Na szczęście byli i są także ludzie pomagający zwierzętom pozaludzkim w strefie wojny, np. kijowski ZooPatrol, którego zasadniczą misją „jest uchronienie zamkniętych w mieszkaniach zwierzaków od śmierci głodowej” lub Aleksiej Surowcew. Także polskie organizacje i prywatne osoby pomagały na granicy polsko-ukraińskiej lub na terenie Ukrainy – część po prostu z chęci bezinteresownej pomocy zwierzętom, część niestety nie. Do tej pierwszej grupy należy chociażby Ewa Zgrabczyńska (dyrektorka poznańskiego zoo), dzięki której udało się zabezpieczyć część dużych drapieżników – bez tej pomocy czekałaby je niechybna śmierć.
Wracając do pozaludzkich uchodźców i uchodźczyń, ważną kwestią było to, kto jako pierwszy zadbał o zwierzęta, które miał pod „opieką” – hodowcy i hodowczynie. Dość szybko, także współpracując z hodowcami w Polsce, przewozili zwierzęta, by móc je w dalszym ciągu eksploatować. Czy wojna, czy bezwojnie – interes ma się kręcić, a zwierzęta po to – w ich mniemaniu – są, by na nich zarabiać.
Zwierzęta pozaludzkie generalnie nie mają z nami łatwo. Choć raczej nie na miejscu jest ten eufemizm. Zwierzęta pozaludzkie – niezależnie od tego, czy w ich otoczeniu panuje stan wojny czy bezwojnia – są przez nas niewolone, eksploatowane, gwałcone, okaleczane, mordowane. Każdego dnia robimy to my, istoty chcące uchodzić za rozumne, za crème de la crème tej planety. Nie potrzebujemy do tego wojny. Wojna jednak uwypukla pewne sytuacje, zdarza się, iż doprowadza je do ekstremum.
Powiedzieć, że wykład Dariusza Gzyry był interesujący to nie powiedzieć nic. Poruszał tak wiele kwestii, o których po prostu człowiek nie zdaje sobie na co dzień sprawy, że można teraz długo pogłębiać poszczególne tematy (chociażby nadawanie sprzętowi wojskowemu nazw odzwierzęcych – te wszystkie orły, rosomaki, langusty, leopardy, kobry – fascynujące to jest), czytać książki i artykuły (a jest ich trochę nawet na naszym ubogim polskim podwórku – pochwalę się swoim ostatnim zakupem), słuchać debat itd. Zastanawiam się, czy była chociaż jedna osoba, która nie była ukontentowana wykładem.
Szkoda tylko, że ze względu na ograniczenia czasowe (tuż po wykładzie było spotkanie Krakowskiego Klubu Książki Wegańskiej, o którym co nieco przeczytacie tutaj), nie udało się omówić kwestii ekocydu, więcej czasu poświęcić na wegan uczestniczących w wojnie oraz zaprezentować zebranych filmików. No i nie było czasu na dyskusję… Cóż, idealna okazja, żeby zorganizować kolejne spotkanie – wykład-suplement.
Więcej na temat zwierzat w czasie wojny
- Magazyn Kontakt – Śladami zwierząt czasu wojny (tekst Dariusza Gzyry)
- Fundacja Olgi Tokarczuk – Debata #Zezwierzęcej: Zwierzęta i wojna
- Big Book Cafe – dyskusja Zwierzęta na wojnie ludzi
- Krytyka Polityczna – Wojna jest też piekłem dla zwierząt (rozmowa z Karoliną Kuszlewicz)
- Gazeta Wyborcza – Podczas wojny ludzi cierpią też inne zwierzęta (artykuł Tomasza Ulanowskiego)
- Global Research Network Think Tank – Animals in Wars: Panel 1, Panel 2, Panel 3
Źródło: W.I.O. - Wegańska Inicjatywa Obywatelska