29 kwietnia, tuż po wykładzie o pozaludzkim wymiarze wojny w Ukrainie (o którym następnym razem), odbyło się spotkanie KKKW i dyskusja, dla której punktem wyjścia była książka Dariusza Gzyry. Nie, to nie będzie relacja sensu stricto z dyskusji. To będzie, być może nieco chaotyczne, zaznaczenie kilku poruszonych wątków.
W czasie spotkanie w Księgarni i Kawiarni Podróżniczej Bonobo przy Małym Rynku zebrane osoby dyskutowały o książce Dariusza Gzyry "Dziękuję za świńskie oczy. Jak krzywdzimy zwierzęta" (wydanej w 2018 r. przez Krytykę Polityczną). Gościem specjalnym był sam Autor książki, który - żartobliwie, rzecz jasna - na początku zapowiedział, że jeśli "zamierzacie tylko chwalić, to ja wychodzę". Dość ciężko jednak nie chwalić książki, która po prostu jest bardzo dobra. Poniżej opiszę kilka wątków, nad którymi się skupiono (chciałoby się rzec, iż momentami dywagowano, jednakże - wbrew pozorom - żaden z nich nie był nie na temat). Jak to bywało i na poprzednich spotkaniach KKKW książka była punktem wyjścia do dyskusji. Dyskusji krążącej wokół centralnego tematu książki – tragicznego losu zwierząt pozaludzkich różnych (wszystkich?) gatunków.
Czy forma książki "Dziękuję za świńskie oczy" (zbiór różnorodnych artykułów o umiarkowanej długości) to jej zaleta czy wada? Dla kogo była (i jest) przeznaczona? Te pytania padły na samym początku. A potem poszłoooo.
"Czy kiedykolwiek wydawało ci się, że z tym światem jest coś nie w porządku?" - te słowa w posłowiu zadał Tomasz Stawiszyński. Jeśli nie, to po przeczytaniu książki musicie zacząć je zadawać. "Dziękuję za świńskie oczy" to książka cholernie smutna, bo obnaża totalność przemocy wobec zwierząt pozaludzkich. Prowokuje do zadawania pytań, przede wszystkim sobie, swoim bliskim. Do zastanowienia się, o ilu jeszcze formach okrucieństwa nie wiem, nie pomyślałem czy pomyślałam. I dlaczego, skoro teoretycznie wiedza jest na wyciągnięcie ręki. Dlaczego wcześniej nie kopnięto mnie/nas w strefę komfortu.
Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym, co konkretnie jest w różnych muzeach? Z czego wytworzono różne precjoza czy broń? Czy zastanawiałyście się, kto musiał zostać okaleczony lub zabity, by pewne rzeczy powstały? Wspomnijmy chociażby o kości słoniowej, która jest w zbiorach np. krakowskiego Muzeum Czartoryskich. Czy dzieła sztuki (a przynajmniej za takowe powszechnie uważane) powstałe dzięki skrzywdzeniu zwierząt pozaludzkich powinny być eksponowane w muzeach? Czy powinny być podziwiane, pożądane? A może – tak jak eksponaty z ludzi, tych „dziwnych”, nietypowych, wystawianych i występujących w bardziej i mniej zamierzchłej przeszłości w różnych cyrkach i muzeach osobliwości – powinno się na nie spuścić zasłonę milczenia, a właściwie kotarę wstydu?
Czy może wręcz przeciwnie? Niech te artefakty pełnią rolę edukacyjną, uświadamiającą. Niech będą eksponowane, ale z odpowiednim komentarzem. Niech tworzą swego rodzaju muzeum ludzkiego okrucieństwa wobec zwierząt pozaludzkich – zapis historii (zbyt wolno) zmieniających się norm społecznych. Muzeum ZOOCAUSTU.
A może jednak nie? Może powinny zostać zniszczone, poniekąd wymazane ze zbiorowej pamięci, jako coś niegodnego, makabrycznego, obrzydliwego. Bo takie właśnie jest zwierzobójstwo. Taki właśnie jest gatunkowizm. Chociaż… czy śmierć słonia zabitego po to, by z jego siekaczy zrobić wymyślną inkrustację, jest lepsza od śmierci świni zabitej po to, by ktoś zjadł jej ciało lub lisa zabitego, by z jego futra ktoś zrobił wytworne wdzianko? Ale to nie koniec pytań. Czy niszczenie dziedzictwa historycznego, "dorobku" naszych przodków i przodkiń, jakkolwiek według obecnego stanu wiedzy by go nie oceniać, nie jest po prostu złe? Czy nie stawiamy się wówczas w roli fanatyków (jak talibowie niszczący posągi Buddy lub hitlerowcy palący książki)? Czy gdybyśmy dokonali aktu zniszczenia w jakikolwiek sposób pomogłoby to już zamordowanym zwierzętom? A może wówczas śmierć tych istot byłaby niejako unieważniona, nieuszanowana? Mnóstwo pytań, a to tylko jeden wątek.
Zastanawialiśmy się nad rzeczami, których przeciętny człowiek nie będzie posiadał (no bo ile znacie osób mających w domu coś z kości słoniowej?), ale niejedna osoba wciąż ma w swojej szafie chociażby skórzane buty czy pasek. Nie! Buty lub pasek zrobione ze skóry zdartej z zamordowanej czującej istoty. Czy w porządku jest nosić na sobie coś takiego? W opinii niejednego zwolennika zero waste - wszystko jest ok. Jest eko, bo produkt (to już nie fragment ciała zwierzęcia - ono jest tu nieobecne - i nie jest to przypadkowy zabieg) jest trwały, a to lepiej dla planety. Opinię taką miewają także weganki i weganie. "Skoro mam już coś w szafie to już donoszę, do naturalnego zdarcia". Tylko to wciąż czyjaś skóra. Skóra innej istoty, które nie oddała jej dobrowolnie. Została z jej powodu zamordowana. I rodzi się kolejne pytanie (tak, wiem jest ich tu zatrzęsienie - sorry not sorry) - co zrobić z takimi butami czy paskiem? Wyrzucić na śmietnik, oddać komuś (wtedy ktoś inny promuje noszenie czyichś ciał), a może… pochować? Ciężki temat. Chociaż nie, ciężkie to mają życie zwierzęta w obozach koncentracyjnych zwanych fermami, hodowlami, gospodarstwami.
A filmy? Czy tekst pojawiający się zazwyczaj na końcu filmu, iż "żadne zwierzę nie ucierpiało w czasie kręcenia filmu" nie jest zwyczajną blagą? Zwierzę zapewne nie umarło (w żadnym wypadku zdechło) w momencie kręcenia filmu, ale czy ten napis i certyfikat jakiejś reformistycznej organizacji tzw. prozwierzęcej mówi nam coś o tym, czy nie narażano zwierzęcia na niepotrzebny stres, czy pozwolono mu zaspokajać potrzeby gatunkowe (występowanie w filmach raczej nie jest potrzebą gatunkową zwierząt innych niż Homo sapiens), w jakich warunkach były przetrzymywane, czy poddawano je tresurze, czy odseparowano od rodziny, od innych przedstawicieli swojego gatunku, czy nie zmarło już po zakończeniu zdjęć do filmu? Nie. I właśnie dlatego ideałem byłoby wzbogacenie filmowych baz danych (takich jak np. IMDb) o informacje, czy w danej produkcji wykorzystano zwierzęta pozaludzkie. Bo sam fakt wykorzystywania zwierząt jest nie w porządku.
Kolejny temat. Czy każdy i każda może być weganinem lub weganką? Jednym osobom wystarczy sama "świadomość, że nasze zachowania zawsze pociągają za sobą konsekwencje (zamierzone lub nie), zaś to, że mamy ochotę na krwistego steka, herbatę z miodem, sweter z angory lub buty ze skóry nie stanowi żadnego usprawiedliwienia dla faktu, że dokonamy tego kosztem innej, czującej istoty. Do tego prawa zwyczajnie nie mamy" (to słowa Olgi Łabendowicz), by przejść na weganizm. Innym - nie. Chociażby z powodu barier psychologicznych. Czy my, weganie i weganki, mamy prawo wymagać od nich więcej niż teoretycznie są w stanie zrobić? Czy od nas wymagano? I jak się ma do tego nastawienie wegańskich neofitów? Pełnych energii i zapału, doskonale pamiętających, że jeszcze niedawno byli po tej drugiej stronie.
Czy weganizm, jako ludzki światopogląd, "jedyny, w pełni etyczny, wybór szanujący status moralny, życie i cierpienie zwierząt" powinien być chroniony prawem? Jakie narzędzia prawne mogą wykorzystać weganie i weganki dyskryminowane z powodu swoich etycznych przekonań? Także nad tym przez dłuższą chwilę dyskutowano.
A dzikość? Czy określenie dzikie zwierzęta to dobre określenie czy wręcz przeciwnie, niosące negatywne skojarzenie (vide używane w stosunku do człowieka epitet dzikus lub dzikie – w domyśle gorsze, bardziej prymitywne – ludy itd.)? Jeśli jest negatywne, to czy powinno się je odczarować? A może jednak powinno się je zastąpić, np. przymiotnikiem wolnożyjące lub po prostu żyjące w lesie? To jak mówimy o innych ma ogromne znaczenie, tylko czy wiemy jakich słów używać? Czy jesteśmy tego świadome i świadomi? Jeśli nie - gdzie możemy znaleźć podpowiedź, ściągę, wytyczne? No właśnie, gdzie?
We wstępie książki Dariusz Gzyra pisze: "To nie jest książka o weganizmie. Jest w niej obecny, ponieważ jest to książka o zwierzętach, w tym o ludziach. Zwierzęta są znacznie ważniejsze niż weganizm". Poruszając temat dzieł sztuki, filmów, języka lub ludzkich możliwości dokonania fundamentalnych zmian w swoim życiu, chodziło nam o zwierzęta właśnie, bo weganizm jest środkiem, nie celem. Celem jest wyzwolenie zwierząt. Wszystkich.
A może coś więcej?
Poniżej kilka książek/tekstów/dzieł/słów-kluczy, dzięki którym łatwiej będzie drążyć tematy poruszane w czasie spotkania:
- książka "Wegetarianizm - zmierzch świadomości łowcy" Marii Grodeckiej
- książka "Polityka seksualna mięsa. Feministyczno-wegetariańska teoria krytyczna" Carol J. Adams (wydawnictwo Oficyna 21), pojęcie nieobecnego desygnatu (lub w innym tłumaczeniu: nieobecnego referenta)
- film "IO" w reżyserii Jerzego Skolimowskiego
- książka "Architektura i zwierzęta" Joanny Gellner i Mateusza Boczara (wydawnictwo EMG)
- tekst Dariusza Gzyry "Odmiany abolicjonizmu. Zarys nowej klasyfikacji" z książki "Ludzkie, nie-ludzkie, arcyzwierzęce. Animalocentryzm?" pod red. Joanny Roś i Kamila M. Wieczorka
- tekst Dariusza Gzyry "W poszukiwaniu niewinnego języka" opublikowany na stronie Krytyki Politycznej
- pojęcie złostanu (wymyślone przez Dariusza Gzyrę)
- tekst Dariusza Gzyry "Drogowskazy, pogłębiarki i niewybuchy. Książki okołozwierzęce z ostatnich lat" opublikowany na stronie Krytyki Politycznej
Źródło: Wegańska Inicjatywa Obywatelska