Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
– Wkroczyliśmy na drogę wyborów i będziemy się po prostu tego uczyć, doskonalić – z Jakubem Wygnańskim, członkiem Rady Działalności Pożytku Publicznego rozmawiamy o wyborach przedstawicieli organizacji pozarządowych do komitetów monitorujących programy operacyjne.
Magda Dobranowska-Wittels: – Na stronie Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych opublikowany został Twój tekst, w którym dzielisz się pierwszymi refleksjami o procedurze wyborów przedstawicieli organizacji pozarządowych do komitetów monitorujących (KM). Chcę z Tobą porozmawiać o atmosferze wokół tych wyborów. I o tym, co z nich wynika.
Jakub Wygnański: – Na początek trzeba powiedzieć, że cała ta procedura była wielkim eksperymentem i jej wynik można uznać za rodzaj nauczki. Nie wszystko w niej jest perfekcyjne, ale generalnie działa. Patrzę na jakość kandydatów, którzy się zgłosili i uważam, że są to w większości ciekawi ludzie. Ważne też, że pojawił się jakiś ruch w sektorze. Możemy oczywiście dyskutować, w którym momencie ów ruch był wynikiem manipulacji, a w którym autentycznej mobilizacji, ale na pewno część środowiska zaangażowała się w ten proces. Łącznie w wyborach do KM na poziomie krajowym wzięło udział ponad 2 tysiące organizacji. Warto też pamiętać, że w całym przedsięwzięciu chodzi o coś więcej niż tylko wyłonienie członków komitetu monitorującego, ponieważ można by ich w końcu nawet losować... Ważniejsze wydaje mi się to, że jeśli członkowie KM pochodzą z wyborów, to ich pozycja i autorytet w tych komitetach powinny być większe. Warto przypomnieć, że pozostali członkowie są wskazywani przez instytucje, które mają z góry zagwarantowane miejsca. Nie chcę powiedzieć przez to, że te osoby są mniej ważne, czy mniej kompetentne, ale że to jest po prostu inne umocowanie.
Reklama
W części komitetów, w niektórych obszarach zgłoszono wielu kandydatów, w innych – żadnego.
J.W.: – To po części jest wynik przyjętej ordynacji. Kandydaci muszą podjąć decyzję, na które miejsce kandydują, a nie wiedzą, jaka będzie konkurencja, dopóki nie upłynie termin zgłoszeń. Czasem okazuje się, że jest tłok, a czasem – że nie zgłosił się nikt.
Jak oceniasz mobilizację organizacji podczas samego głosowania?
J.W.: – Są komitety, w których liczba organizacji głosujących jest na poziomie dwu-, trzycyfrowym. To sporo. Oczywiście, można zawsze powiedzieć, że nawet, gdy głosuje kilkaset organizacji, to i tak jesteśmy na jakimś mini poziomie, bo sektor – wedle różnych szacunków – liczy ponad 100 tys. organizacji. Gdybyśmy to traktowali tak, jak się traktuje frekwencję w wyborach do parlamentu czy samorządów, to są to kwoty nic nie znaczące. To trzeba przyjąć do wiadomości. Ale myślę, że tu nie można stosować pełnej analogii. W wyborach do sejmu i senatu rzeczywiście możemy mieć poczucie, że powinniśmy, a nawet musimy głosować. Wybory do komitetów monitorujących są dla chętnych. Osobiście nie miałem specjalnie większych oczekiwań, więc gdy widzę trzycyfrowe liczby oddanych głosów, to takie wyniki wydają mi się satysfakcjonujące.
W ten sposób dotykamy trudnej kwestii: w jaki sposób uzyskuje się takie trzycyfrowe wyniki?
J.W.: – To jest rzeczywiście trudna, ale niezwykle istotna sprawa. Mówimy w tym momencie szczególnie o wynikach wyborów do komitetu monitorującego Program Operacyjny Wiedza Edukacja Rozwój (PO WER).
Osobiście, podkreślam – osobiście, uważam za skrajnie naganne sytuacje, w których organizacjom uprawnionym do głosowania dostarcza się gotowe, „zakreślone” karty do głosowania. Kampania wyborcza jest zrozumiała, ale tu korzystano z czegoś więcej. Podtykanie ludziom wypełnionych już kart, wskazujących kandydatów na wszystkie miejsca w KM, jest moim zdaniem naganne. Z tej perspektywy uważam, że błędem była możliwość głosowania na wszystkie miejsca.
Bardzo wyraźnie problem ten zaistniał w przypadku komitetu monitorującego PO WER. Karty do głosowania z nazwiskami wszystkich par, które zebrały najwięcej głosów, były wydrukowane w siedzibie jednej organizacji. Potem zostały rozdystrybuowane między organizacje i w ten sposób zebrano podpisy. Bardzo mi się to nie podoba. Możemy dyskutować, czy to łamie literę prawa. Nie mam jednak wątpliwości, że naruszony został duch ordynacji wyborczej. To jest gorszące. W tej sprawie RDPP przyjęła nawet uchwałę. Członkowie Rady uznali, chociaż mój pogląd był odmienny, że ta praktyka nie daje podstaw do wykluczenia części kandydatów, bo może to podważyć wiarygodność całej procedury, ale wszyscy mieliśmy poczucie niesmaku.
Jedni mówią o „desancie podlaskim”, inni o tym, że wybory wygrały Ochotnicze Straże Pożarne.
J.W.: – Nie wiem, czy można mówić o „desancie podlaskim”, ponieważ chodzi o jedną organizację z Białegostoku. Nie chcę też wchodzić w dyskusję o roli organizacji typu OSP, chociaż to ich głosy miały charakter decydujący. Jest dla mnie jasne, że są to ważne organizacje i dobrze, że zmobilizowały się do wyborów. I jest dla mnie jasne, że OSP powinny głosować na swoich kandydatów. I tak też było. Natomiast nie uważam za stosowne, aby OSP czy jakieś inne organizacje traktować jak maszynę do głosowania. Gdy dostajesz kartę, na której, obok twoich, są też wskazani wszyscy inni kandydaci, to głosujesz z troską o swojego – trudno, aby było inaczej. Przy okazji jednak wciągasz i zapewniasz sukces osobom, których w znakomitej większości nawet nie znasz, nie widziałeś, nie masz pojęcia, kto to w ogóle jest. Wydaje się, że to jest temat do rozmowy także wewnątrz samego środowiska. Uważam, że część organizacji została instrumentalnie wykorzystana w tej grze.
Ktoś może powiedzieć, że się obrażasz na demokrację…
J.W.: – Zdaję sobie z tego sprawę. Chciałbym tu jednak podkreślić, że jako Rada Działalności Pożytku Publicznego świadomie zrezygnowaliśmy z możliwości nominowania osób do tych komitetów. Tak było w poprzednim okresie programowania. Mam świadomość, że system nominacyjny mógłby doprowadzić do tego, że merytoryczne walory osób w komitetach byłyby lepsze, jednocześnie jednak ich mandat byłby słabszy.
Wśród kandydatów, którzy nie zdobyli największej liczby głosów widzę fajnych i kompetentnych ludzi. Żałuję, że nie znaleźli się w KM, tym bardziej, że mówimy naprawdę o poważnej roli. Nie chcę tu użyć za dużych słów, ale to jest nasza ostatnia szansa, jeśli chodzi o roztropne używanie pieniędzy unijnych, a KM mogą w tej sprawie odegrać zasadniczą rolę.
A nie można było się przed takimi zachowaniami ustrzec? Przewidzieć to i zapobiec poprzez odpowiednie zapisy w ordynacji wyborczej?
J.W.: – Oczywiście, można było napisać ordynację wyborczą, która by to wykluczyła. Tylko, że ona byłaby grubości dobrego słownika, ponieważ trzeba by przewidzieć i wykluczyć wiele sposobów na obchodzenie ordynacji. A pomysłowość niektórych organizacji okazała się olbrzymia. Weźmy pod uwagę konkretną sytuację, w której wybory są „zagarnięte” przez trzy osoby, jak to miało miejsce w przypadku PO WER. Formalnie zostały one zgłoszone przez inne organizacje, ale wystarczy zajrzeć do KRS-u i wiadomo, że są to organizacje, w których władzach zasiadają na zmianę ci kandydaci i ich rodziny. Ordynacja mówi, że jedna organizacja zgłasza kandydata na jedno miejsce i w tym wypadku istotnie warunek ten został spełniony. Z mojego punktu widzenia, te trzy pary są z jednej organizacji. To są członkowie zarządu jednej organizacji – Fundacji Rozwiązania HR z Białegostoku. Sama fundacja, oprócz formy prawnej, nie ma na pierwszy rzut oka wiele wspólnego z sektorem pozarządowym. Mam wrażenie, że to jest rodzaj organizacji wyspecjalizowanej w konsumpcji pieniędzy z EFS-u, między innymi jako Ośrodek Wspierania Ekonomii Społecznej. Ich obecność w komitetach monitorujących może grozić tym, że będą bronić interesów tego rodzaju firm. Tego się obawiam. Zresztą raz sprawdzona metoda „wygrywania” wyborów została także z sukcesem użyta przez te same osoby w wyborach do KM Programu Operacyjnego Polska Wschodnia.
Czy zatem sprawdziło się założenie z ordynacji wyborczej, że ta procedura będzie maksymalnie przejrzysta i kontrolowana przez samych wyborców lub kandydatów, przez organizacje?
J.W.: – Są tacy, którzy uważają, że jest to wynik małej mobilizacji organizacji. Płynie z tego lekcja, że trzeba takie wydarzenia traktować poważnie, bo jeśli nie, to łatwo „ukraść” takie wybory. Gdyby frekwencja była większa, to nie dałoby się tego zrobić za pomocą prostej operacji rozdawania gotowych list. Tak jest z demokracją. W tej sytuacji są dwie możliwe opcje. Jedna, odwrócić się i powiedzieć: „zawsze tak będzie, ludzie są niemądrzy”. I druga: jedynym lekarstwem na to jest więcej demokracji. Trudno, muszę mu dać szansę, muszę się angażować, więcej z nas musi chodzić na wybory właśnie po to, żeby nie dało się ich „przechwytywać” tak łatwo.
Ordynacja była tworzona także z myślą o tym, aby ją wykorzystać przy innych, podobnych okazjach. Na przykład do ustalania składu pozarządowej części Rady Działalności Pożytku Publicznego…
J.W.: – Tak, zastanawialiśmy się, czy ten sektor jest „wybieralny”. Czy to w ogóle jest możliwe? Podczas prac nad ordynacją był moment, kiedy trochę histeryzowałem, przeczuwając, to co się stało. Było jednak kilka osób z sektora, które zdecydowanie apelowały „Nie bójmy się demokracji”. Stało się – musimy iść dalej. Wybraliśmy model demokratyczny. On w kilku miejscach zawiódł, ale to nie znaczy, że nie da się tego poprawić. Wrócić do poprzedniego mechanizmu nominowania będzie już bardzo trudno. Wkroczyliśmy na drogę wyborów i będziemy się po prostu tego uczyć, doskonalić. Jeżeli taki tryb zostanie przyjęty do wyborów regionalnych rad pożytku, gminnych, dla dużych miast, to może mieć sens. Swoje uwagi i propozycje zmian ordynacji wyborczej opisałem w tekście przygotowanym dla OFOP.
Wygnański: Cała ta procedura była wielkim eksperymentem i jej wynik można uznać za rodzaj nauczki…
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.