„Wszystko zaczyna się od rozmowy”. 35 lat telefonu zaufania Jana Arczewskiego
„W nocy zadzwonił do mnie człowiek, który zmagał się z myślami samobójczymi. Miał też przygotowany, brzydko mówiąc, cały „warsztat” do odebrania sobie życia. Okazało się, że był wtedy w miejscu pracy i zdążył kupić sobie alkohol, żeby przed śmiercią jeszcze się upić. Musiałem wymyślić coś, żeby nie odłożył słuchawki. Dlatego powiedziałem mu, że skoro ma już ten alkohol, to niech postawi obok swojej jeszcze szklankę dla mnie i jak będzie nalewał sobie, to też i mnie. Wtedy zaczęła się długa dyskusja, wyrzucił z siebie wszystkie emocje i w końcu usnął. Tym sposobem przeżył” – opowiada Jan Arczewski. Jego Telefon Zaufania dla Osób Niepełnosprawnych kończy w maju 35 lat.
Mateusz Różański, niepelnosprawni.pl: – W tym roku mija 35 lat, odkąd uruchomił Pan swój telefon zaufania. Czy pamięta Pan pierwszą rozmowę?
Jan Arczewski: – Niestety nie. Pamiętam wiele telefonów, ale nie jestem w stanie powiedzieć, który był pierwszy.
Czego dotyczyły pierwsze telefony?
– Najczęściej dotyczyły czterech spraw. Pierwsza z nich, to pomoc psychologiczna. Podkreślam, że nie poradnictwo psychologiczne, ale pomoc. Ponadto udzielałem informacji na temat rozwiązywania problemów socjalno-bytowych. Pełniłem też rolę towarzysza w samotności, kogoś, z kim można porozmawiać w trudnych chwilach. Zdarzało mi się też interweniować w różnych sprawach.
Z czasem ten dobór tematów się zmieniał. Muszę podkreślić, że kiedy telefon zaufania powstawał, w Polsce osoba z niepełnosprawnością nie miała zbyt wielu miejsc, do których mogła zgłosić się po pomoc. Istniało jedynie Towarzystwo Walki z Kalectwem albo Polski Związek Niewidomych lub Polski Związek Głuchych. Przez ostatnie lata powstało wiele organizacji świadczących różne formy pomocy – w tym psychologiczną – lub organizowały się grupy samopomocy. Z drugiej jednak strony, liczba telefonów, które odbieram, stale rośnie.
Wyobrażam sobie, że zwłaszcza w czasie pandemii wzrosła liczba osób chcących skorzystać z Pańskiej pomocy.
– Mimo wszystko, nie aż tak bardzo. Za to zmieniły się problemy, z którymi ludzie do mnie dzwonią. Dużo więcej jest osób zmagających się ze stanami depresyjnymi, lękowymi. Ogólnie w ostatnich latach telefon zaufania funkcjonuje głównie jako pomoc psychologiczna. Podkreślam, że pomoc, a nie poradnictwo. Bo bardziej niż udzielaniem konkretnych porad, zajmuję się wspieraniem rozmówców, by sami znaleźli rozwiązanie swoich problemów. Dzięki temu uczą się oni samodzielnego radzenia sobie z różnymi przeciwnościami losu.
Jakie problemy mają w takim razie Pańscy rozmówcy?
– Te problemy wcale nie różnią się aż tak bardzo od tych, które mają ludzie sprawni. Może z tą tylko różnicą, że ich niepełnosprawność wpływa na to, jak mogą sobie z nimi radzić.
Ciekawe… Z czym w takim razie ludzie dzwonią?
– Począwszy od problemów z akceptacją samego siebie po utratę sensu życia, myśli samobójcze. Rozmawiam też z ludźmi o ich problemach małżeńskich albo o decyzjach związanych z macierzyństwem i podjęciem decyzji o urodzeniu dziecka, gdy się jest osobą z niepełnosprawnością.
Jak wygląda taka rozmowa z człowiekiem myślącym o samobójstwie?
– Najpierw pozwalam tej osobie wyrzucić z siebie emocje. Bo wiadomo, że jeżeli są myśli samobójcze i połączą się one z negatywnymi emocjami, to niewiele brakuje, by podjąć próbę samobójczą. Dlatego staram się, by – mówiąc kolokwialnie – mój rozmówca „wygadał się”. Dopiero później zaczynam szukać plusów w jego życiu, takich punktów zaczepienia, które mogłyby go odciągnąć od myśli o odebraniu sobie życia.
Jeżeli to się uda, to już można nakłaniać taką osobę, by zgłosiła się do psychiatry. Wszystko jednak zaczyna się od takiej rozmowy, gdzie człowiek może wyrzucić z siebie emocje, bo często nawet we własnych rodzinach ludzie zmagający się z takimi problemami spotykają się z odrzuceniem i niezrozumieniem.
Czy zdarzyło się Panu rozmawiać z osobą, która wahała się, czy urodzić dziecko z niepełnosprawnością lub dokonać aborcji?
– Oczywiście! Przy takich rozmowach osobie, która do mnie dzwoni, zadaję pytanie – zakładając, że dzwoni do mnie osoba z niepełnosprawnością.
Jakie to pytanie?
– Czy rodzice kochali ją mniej niż jej pełnosprawne rodzeństwo? Czy okazywali, że jej nie kochali? Zawsze mówię, że decyzja o urodzeniu dziecka należy do tej osoby, ale zawsze pytam, czy boją się samego urodzenia dziecka, czy tego, że może ono być niepełnosprawne. Zawsze kładę nacisk na samo dziecko i to, że ono zawsze będzie dzieckiem, niezależnie od tego, czy sprawne, czy z niepełnosprawnością.
A z problemami miłosnymi ludzie dzwonią?
– Jasne, że tak! Na przykład tacy, którzy zastanawiają się, czy wejść w związek z osobą z niepełnosprawnością – i pytają o to zarówno osoby sprawne, jak i te z niepełnosprawnością. Dzwonią też rodzice osób niepełnosprawnych, którzy często miewają więcej obaw niż rodzice osób sprawnych, chcących związać się z osobą niepełnosprawną. Ci rodzice często boją się, że ich dziecko zostanie porzucone, że jego partner lub partnerka się znudzi lub że wcale go nie kocha etc.
Czy mógłby Pan podzielić się historią człowieka, któremu Pan pomógł wyjść na prostą?
– Takich historii mam mnóstwo. Bo to nie jest tak, że ludzie po skończonej rozmowie ze mną odkładają telefon i już więcej nie mam z nimi kontaktu.
Mnóstwo ludzi wraca do mnie, by powiedzieć, że udało im się pokonać swoje życiowe problemy, że ich życie zmieniło się na plus i sami nabrali chęci do życia.
Tu muszę powiedzieć, że moja działalność nie kończy się na rozmowach telefonicznych. Można też porozmawiać ze mną osobiście, po wcześniejszym umówieniu się. Do osób, które mieszkają niedaleko ode mnie, mogę też dojechać i porozmawiać na miejscu. Dostaję też listy, kartki, e-maile, a czasem nawet kwiaty na imieniny. Ludzie przekazują sobie też kontakt do mnie, bo wiedzą, że można ode mnie otrzymać pomoc. To jest chyba najlepszy wyznacznik tego, że ta pomoc jest skuteczna.
A przytoczy Pan historie takiej pomocy?
– Kiedyś, w czasach, gdy byłem dużo sprawniejszy i odbierałem telefony również w nocy, zadzwonił do mnie człowiek, który zmagał się z myślami samobójczymi. Miał też przygotowany, brzydko mówiąc, cały „warsztat” do odebrania sobie życia. Okazało się, że był wtedy w miejscu pracy i zdążył kupić sobie alkohol, żeby przed śmiercią jeszcze się upić. Musiałem wymyślić coś, żeby nie odłożył słuchawki. Dlatego powiedziałem mu, żeby skoro ma już ten alkohol, to niech postawi obok swojej jeszcze szklankę dla mnie i jak będzie nalewał sobie, to też i mnie.
Wtedy zaczęła się długa dyskusja, wyrzucił z siebie wszystkie emocje i w końcu usnął. Tym sposobem przeżył. Bo na drugi dzień ponownie do mnie zadzwonił. Te nasze rozmowy trwały jeszcze długo, a gdy się skończyły, wszystko było już dobrze.
Jakiś czas później, gdy czekałem przed sklepem na ekspedientkę, podjechał samochód. Wyszedł z niego mężczyzna i powiedział mi: „pan mnie nie poznaje, ale to ja jestem mężczyzną, który do pana dzwonił, gdy chciał popełnić samobójstwo”. Takie historie są dla mnie dowodem, że 35 lat mojej pracy nie poszło na marne.
Na pewno nie!
– W sumie przez te 35 lat przeprowadziłem 90 tysięcy rozmów. Prowadzony przeze mnie telefon zaufania był pierwszym i jak na razie pozostaje jedynym takim telefonem. Wymaga to oczywiście wiele pracy – choćby włożonej w informowanie ludzi o jego istnieniu. Ale to się opłaca. Dzwonią do mnie ludzie z całej Polski i z zagranicy, niektórzy nawet od 20 lat. Z niektórymi ludźmi mam bardzo dobre relacje, spotykamy się przy różnych okazjach.
Pamiętam jednego swojego rozmówcę z Warszawy, który zmagał się z problemami psychicznymi. Gdy przyjechałem go odwiedzić, okazało się, że mieszka na ósmym piętrze. Choć w budynku była winda, to nie mogłem dostać się do niej na wózku. Dlatego też osoba, która mi towarzyszyła, musiała pojechać na górę po krzesło dla mnie, potem mnie przesadzić, a po rozmowie pojechać po mnie na to ósme piętro i pomóc mi wyjść z bloku.
Taki mobilny telefon zaufania…
– Tu chciałbym wspomnieć o pewnej mojej inicjatywie sprzed lat. Razem ze swoim przyjacielem postanowiłem wybrać się w pieszą wędrówkę po kraju. Przy jej okazji przyglądałem się temu, jak żyją osoby z niepełnosprawnością, jak funkcjonują instytucje, które mają im pomagać, i jak wygląda kwestia barier architektonicznych w różnych miejscach: sklepach, urzędach, kościołach etc. W jednym z urzędów gminy okazało się, że punkt, w którym osoby z niepełnosprawnością miały otrzymywać pomoc, znajdował się na ostatnim piętrze, a w budynku nie było windy.
Wiem, że Pańska działalność nie ogranicza się tylko do prowadzenia telefonu zaufania.
– W razie potrzeby służę także pomocą mieszkańcom domu pomocy społecznej, w którym mieszkam. Pracowałem też kiedyś w środowiskowym domu samopomocy dla ludzi z zaburzeniami pamięci. To doświadczenie bardzo wiele mnie nauczyło i dało mi wielką satysfakcję.
Za to, co robi Pan dla osób z niepełnosprawnością, jest Pan też nagradzany – choćby w 2004 roku został Pan wyróżniony w konkursie „Człowiek bez barier”, a w 2016 roku otrzymał Pan prezydencką nagrodę „Dla Dobra Wspólnego”.
– Te nagrody to także potwierdzenie mojej skuteczności. Gdyby moja pomoc nie była skuteczna, to nikt by do nich mnie nie zgłaszał. Ponadto to dobra okazja, by poinformować za pośrednictwem mediów jeszcze więcej ludzi o istnieniu Telefonu Zaufania dla Osób Niepełnosprawnych.
Prowadzony przez Jana Arczewskiego Telefon Zaufania dla Osób Niepełnosprawnych – 81 747 98 21 – jest czynny od poniedziałku do piątku w godz. 9:00-15:30, e-mail: telejan@wp.pl.
Jan Arczewski – społecznik, psycholog, poeta, twórca pierwszego w Polsce Telefonu Zaufania dla Osób Niepełnosprawnych. Wielokrotnie wyróżniany, m.in. Srebrnym Krzyżem Zasługi, nagrodą Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej „Dla Dobra Wspólnego” – w I edycji konkursu w 2016 r., wyróżnieniem w konkursie „Człowiek bez barier 2004”, „Społecznik Roku”, nagrodami „Serce dla serc”, „Angelus”, medalem z okazji 700-lecia Lublina.
Autor trzech tomików poezji, książki „Widzę Cię, człowieku” i albumu „Życzenia Ojca Świętego do rodaków. 25 lat pontyfikatu”.
Więcej o Janie Arczewskim można dowiedzieć się z wydanej w 2017 roku przez Integrację „Listy Mocy”.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl