– Czasami mówię o nich „tekstylanki”. Pierwsze lalki były postrzelone: oczy w spirale, szalone włosy, obcisłe fioletowe spodnie. Ani dziewczyna ani chłopak – wspomina Milena. Ma 29 lat, mieszka w Garwolinie, 60 km od Warszawy i zakłada właśnie swoją pierwszą firmę. Będzie szyła lalki. Swoje przedsiębiorstwo zamierza prowadzić w zgodzie z zasadami ekonomii społecznej. Wcześniej Milena pracowała w kafejce internetowej, zajmowała się starszymi kobietami w warszawskim domu opieki, przygotowywała duże, zagraniczne zamówienia w firmie kosmetycznej.
– Moje życie zawodowe mnie frustrowało – przyznaje. Pewnego dnia, w lipcu zeszłego roku weszła do księgarni w warszawskiej galerii sztuki Zachęta i zobaczyła tam lalki. Uszyte w pojedynczych egzemplarzach z naturalnych materiałów w niczym nie przypominały chudych, plastikowych lolit z chińskiej fabryki, których pełno w sklepach z zabawkami.
– Wróciłam do domu i uszyłam własną lalkę – opowiada Milena. – Pomyślałam, że chciałabym mieć takich dużo. Z dzieciństwa pamiętam zabawkowy sklep z plastikowymi warzywami, a lalki żadnej.
Kolejne dwie szmaciane figurki: chłopak w złotych spodniach i dziewczyna z grubym warkoczem powstały na potrzeby konkursu fundacji „Cepelia” na produkt promujący Polskę.
– Nie zostałam wyróżniona, ale ważne, że się odważyłam – komentuje autorka. Dziś stadko liczy sobie 40 lalek. A jeszcze kilka miesięcy temu Milena w ogóle nie szyła.
– Tylko raz uszyłam sobie na maszynie spódnicę. Beżowo-szarą, do kostek. Ale w niej nie chodziłam – śmieje się. – Potem robiłam takie niby-rzeźby, ze starych łyżek, puszek. Nawet z gumowej rękawiczki. Chodziłam też do kółka teatralnego. Pod koniec liceum zainteresowałam się Rosją, zaczęłam czytać rosyjskich autorów. Chciałam zdawać na slawistykę. Ale się nie dostałam. Tak naprawdę nie mam zdolności językowych.
Być jak Walt Disney
Przełom w życiu Mileny Jaworskiej nastąpił w pierwszych dniach 2010 roku.
Milena wybrała się do siedziby FISE i zapytała o „Spadochron”. Okazało się, że nie zdąży już wziąć w nim udziału, ale jest inne szkolenie: „Wirtualne Przedsiębiorstwo Społeczne”.
Zajęcia w FISE trwały piętnaście dni, od poniedziałku do piątku w godz. 8–16.
– Zawsze na początku mówiliśmy, z czym przychodzimy, a na końcu, z czym wychodzimy – opowiada Milena.
Zaczynała szkolenie zdezorientowana, zagubiona. Nie mogła spać w nocy. A pod koniec opowiadała z dumą, jak to pokazała lalki w księgarni Centrum Sztuki Współczesnej. Współpraca nie wypaliła, nie szkodzi. Na szkoleniu były też ćwiczenia, jak badać rynek, jak docierać do klientów. Uczestnicy dowiadywali się, jak od strony prawnej funkcjonują fundacje i stowarzyszenia, czym jest podmiot ekonomii społecznej. I najważniejsze: jak tę wiedzę teoretyczną zastosować kreatywnie w praktyce.
– Spodobała mi się metoda Walta Disney‘a, który zawsze pracował w trzech miejscach. W pierwszym wymyślał, w drugim krytykował pomysł, a w trzecim rozważał wszystko zdroworozsądkowo – mówi Milena. Na koniec powstały biznesplany, które na ostatnich zajęciach konsultował specjalista.
– Jeśli ktoś pilnie pracował na szkoleniu, od razu wiedział, co wpisać do biznesplanu – mówi świeżo upieczona przedsiębiorczyni. W biznesplanie założyła, że firmę otworzy na jesieni 2010 roku.
Przeciwko Barbie i chińskim wyrobom
– Moja cena jest wysoka, 200–300 zł, bo wiem, ile pracy i czasu kosztuje taka lalka. Poza tym przywiązuję się do nich – tłumaczy autorka. – Sprzedałam już kilka lalek, ale ktoś mi powiedział, że polski rynek jeszcze nie jest na nie gotowy.
Swoich klientów Milena charakteryzuje tak: „osoby, które nie mogą patrzeć na Barbie i chińskie wyroby powstające wbrew zasadom fair trade, świadomi rodzice, ludzie zamożni, z wyższym wykształceniem, z dużych miast, otaczający się luksusowymi rzeczami”.
Jedna lalka powstaje w ciągu dnia, ale jeśli ma bardziej skomplikowaną naturę, np. szyte ręcznie mankiety, czas jej produkcji przedłuża się. Najpierw na maszynie zszywa się samą postać. Potem twarz, włosy, ubranie. Najbardziej czasochłonne jest wypychanie anilaną.
– Kupuję materiały w ciuchlandach, wygrzebuję z szafy swojej, mamy, babci, dostaję od znajomych – mówi Milena. – Ale teraz bardziej skłaniam się ku nowym materiałom dobrej jakości, żeby ten produkt był jeszcze bardziej profesjonalny. Żeby lalki można było sprzedawać nie tylko w galeriach i kawiarniach, ale także sklepach. Właśnie powstają prototypy.
Próbowała zainteresować swoimi wyrobami lalkowy Teatr Guliwer. Nie udało się. Za to 21 kwietnia w Cafe Próżna odbył się wernisaż jej pierwszej wystawy Guzik prawda. Przyszedł Paweł Althamer z Grupą Nowolipie. Althamer to znany na całym świecie rzeźbiarz, performer, akcjoner. Grupę Nowolipie tworzą osoby chore na stwardnienie rozsiane, z którymi artysta od czternastu lat prowadzi warsztaty ceramiczne w Państwowym Ognisku Artystycznym przy ul. Nowolipki w Warszawie. Milena poznała Pawła Althamera na wystawie Grupy Nowolipie Marzyciel. Spytała, czy artysta rzuciłby okiem na jej lalki, ocenił, doradził.
– Przyjechałam na zajęcia. Althamer zaproponował, żebym częściej przychodziła – cieszy się Milena. To właśnie w czasie warsztatów z Grupą Nowolipie powstali Epimeteusz i Pandora. Są bardziej abstrakcyjni od innych tekstylanek Mileny. Ona sama mówi o nich „rzeźbo-lalki”. Wkrótce będzie pomagać Althamerowi w jego kolejnej warszawskiej akcji, tym razem związanej z lalkami.
Nieśmiała? Guzik prawda!
Po wernisażu do autorki zgłosiła się Marzena Maksym, która prowadzi zajęcia fotograficzne dla dzieci w świetlicy na Mokotowie. Zaproponowała jej prowadzenie zajęć plastycznych. Milena się zgodziła.
– Lubię pracować z dziećmi, jestem cierpliwa – mówi. Do świetlicy przychodzi raz w tygodniu.
– Pokazuję, jak zrobić saszetkę na aparat, ramkę na zdjęcia, zeszyt do zapisywania marzeń. Chciałabym bardziej udomowić to miejsce, więc uszyjemy wspólnie zasłony, obrusy.
– Wczoraj zadzwonił do mnie nieznajomy chłopak. Powiedział, że widział moje lalki w Maglu, że jest zachwycony ich osobowością – cieszy się Milena. – Ta przygoda z szyciem niewyobrażalnie się rozrosła.
– Na początku myślałam, że sama będę wszystko szyła i jeszcze robiła opakowania, ale kiedy się przygotowywałam do pierwszej wystawy, stwierdziłam, że to za trudne – mówi. – Jestem pracowita, ale gdybym tylko siedziała w domu i szyła, szybko bym się wypaliła. Skończyłyby mi się pomysły i siła.
Wpadła na pomysł, że może zlecać szycie lalek osobom z zakładów aktywizacji zawodowej, np. tym z orzeczeniem niepełnosprawności, które mogą wykonywać czynności manualne. Czyli wykluczonym z rynku pracy.
– Chcę, żeby mój biznes był odpowiedzialny społecznie, przede wszystkim zgodny z zasadami sprawiedliwego handlu – deklaruje Milena. Jeśli kupujemy towar z certyfikatem fair trade, możemy być pewni, że podczas produkcji nie łamano praw pracowników, że otrzymali należyte wynagrodzenie itp. Firma Mileny będzie działać na zasadzie partnerstwa z przedsiębiorstwem społecznym.
– Płyną z tego dodatkowe korzyści, np. wizerunek biznesu społecznie zaangażowanego czy możliwość ubiegania się o fundusze unijne – wylicza Milena. Jej oferta też się rozrasta: oprócz lalek powstają piórniki, breloki.
– Pomyślałam o klientach instytucjonalnych, np. firmach, które zakupiłyby taki estetyczny, ekologiczny gadżet dla swoich pracowników oraz o turystach, dla których taki produkt to nietypowa pamiątka – mówi.
Do rejestracji przedsiębiorstwa zostało niewiele czasu. Milena intensywnie pracuje: pisze wniosek o dofinansowanie z UE, zakłada stronę internetową. Planuje przeprowadzkę do Warszawy. Bo tu jest więcej możliwości.
Magdalena Dubrowska
foto: Marta Pruska
Źródło: Informacja własna