Każdy chce mieć swój kawałek Warszawy. Jedni komentują istniejące już plany, inni wychodzą ze swoimi własnymi pomysłami na zagospodarowanie przestrzeni. Często na forach i podczas wielu toczących się debat o tym, jak ma wyglądać Warszawa, wśród mieszkańców, architektów i władz ścierają się inne i czasem sprzeczne pomysły na miasto. Jedno natomiast nie ulega wątpliwości: zainteresowanie przestrzenią publiczną i zmianami urbanistycznymi w Warszawie już dawno nie było tak wielkie i już dawno nie budziło tak wielkich emocji.
Gadanie o mieście
– Dla mnie jest to fenomen, w ilu miejscach i na ile sposobów rozmawia się dzisiaj o Warszawie – stwierdza antropolog, Michał Murawski. – Temat zmian w przestrzeni miejskiej pojawia się wszędzie, ludzie rozmawiają o tym w autobusach i na przystankach – dodaje. M. Murawski postanowił przyjrzeć się temu, co sprawia, że ludzie tak bardzo angażują się w kwestie dotyczące wyglądu swojego miasta. Postanowił zorganizować szereg spotkań poświęconych architekturze miejskiej pod hasłem „Archigadanina”. – Podczas pierwszego spotkania chciałem dowiedzieć się, co sprawia, że ludzi interesuje, jaki budynek stanie tu a jaki tam – mówi. – Wniosek jest taki, że chyba rozwija się w stolicy społeczeństwo obywatelskie, w związku z tym ludzie coraz bardziej interesują się tym, jak mogą zadziałać w swoim mieście.
Skąd to zainteresowanie? Zdaniem Murawskiego w mieszkańcach Warszawy pojawiło się zniecierpliwienie nieustającym marazmem, jeśli chodzi o zmiany w przestrzeni. – Ludzie mają dosyć odkładania decyzji na później, czekania na niewiadomo co. Dlatego spotykają się i sami rozmawiają na temat przestrzeni – mówi.
Łącznie odbyły się trzy „Archigadaniny”. Michał Murawski zaprosił na nie zarówno architektów, jak i urzędników, którzy opowiadali o różnych aspektach zagospodarowania terenu wokół Pałacu Kultury i Nauki, od wielkich budynków począwszy, na parkingach dla rowerów skończywszy. W każdej dyskusji wzięło też udział ponad stu warszawiaków, którzy przyszli na spotkanie po prostu posłuchać o różnych pomysłach na miasto i o różnych rozwiązaniach. Debaty pokazały jednak, że samo „gadanie” już mieszkańcom stolicy nie wystarczy. Jak podkreśla Murawski, przy okazji każdego spotkania warszawiacy domagają się konkretnego rozwiązania. – Urzędnicy i architekci chcą temu żądaniu sprostać, w związku z tym, wychodzą z różnymi propozycjami, te propozycje się mieszają i uzupełniają. To jest bardzo pożyteczne – mówi.
Coraz większą wagę warszawiacy przywiązują do konsultacji społecznych, które – choć są po prostu wymogiem ustawowym – już wielokrotnie okazały się pomocne dla planistów i architektów. – Gdyby nie wymóg prawny, być może konsultacje nie miałyby miejsca. Zdecydowanie mogłyby być jednak bardziej nagłaśniane. Dobrze byłoby, gdyby różne organizacje wpływały też na treść i skutki tych konsultacji – stwierdza M. Murawski.
Głos mieszkańców, a głos inwestorów
Jak mieszkańcy mogą przeforsować swoją wizję przestrzeni w mieście, które jest jednocześnie epicentrum biznesu?
To, czego chcą warszawiacy, niekoniecznie musi się podobać inwestorom i odwrotnie. O tym, że kompromis jest niełatwy, przekonaliśmy się przy okazji inwestycji na ulicy Złotej. Miał powstać tam wysoki, nowoczesny i ociekający luksusem wieżowiec, zaprojektowany przez Daniela Libeskinda. Stanęło już kilka pierwszych kondygnacji i… stop. Inwestycję wartą kilkadziesiąt milionów złotych zablokowała siedmioosobowa grupka mieszkańców pobliskiego bloku. Zaczęli przeglądać dokumenty inwestora, sprawdzać wydane pozwolenia i znaleźli niedopatrzenia. Udali się do sądu administracyjnego, który nie tylko przyznał im rację, ale wydał też orzeczenie, które w praktyce zablokowało budowę wieżowca na najbliższych kilka lat. Jest to demonstracja siły mieszkańców, którzy w Warszawie, zdaniem Michała Murawskiego, mają do powiedzenia tak wiele, jak niemal nigdzie indziej. – Mam wrażenie, że władze innych europejskich stolic nie komunikują się tak ze swoimi mieszkańcami, jak władze Warszawy. Związek warszawiaków z Ratuszem jest bardzo ścisły i w niektórych sprawach może okazywać się kluczowy – mówi.
Chociaż sprawa słynnego „Żagla” jest najbardziej znana, z całą pewnością nie jest jedyna. Nieco ponad rok temu mieszkańcy przeciwstawili się planom zabudowy Parku Świętokrzyskiego. Według jednego z bardziej popularnych projektów miał tam także stanąć wieżowiec. Mieszkańcy Śródmieścia bardzo głośno oprotestowali ten projekt. Znaleźli poparcie u władz Warszawy, które ostatecznie plan zdezawuowały.
Mimo wszystko władze stolicy potrafią być konsekwentne i bezkompromisowe, jeśli chodzi o zmiany w przestrzeni. Pokazały to podczas tegorocznej „wyprowadzki” kupców z hali KDT. Spektakularna akcja, opancerzeni funkcjonariusze policji, armaty wodne i gazy łzawiące sprawiły, że najpierw kupcy, a potem i kontrowersyjny blaszak ostatecznie zniknęli z Placu Defilad. Tak samo bezkompromisowo miasto postąpiło z kupcami przy Stadionie X-lecia i właścicielami sex-shopów między ulicą Świętokrzyską a Grzybowską. W ocenie Michała Murawskiego mieszkańcom Warszawy takie podejście władz jest potrzebne. – Warszawiacy są już zmęczeni mówieniem, obiecywaniem i tłumaczeniem się z niespełnionych obietnic – komentuje. – Potrzebują działania, chcą widzieć, że coś się zdecydowanie zmienia.
Rozwiązaniem problemu, jak pogodzić interesy mieszkańców z interesem samych władz i przedstawicieli biznesu, może być próba podjęcia dialogu i konsekwentne realizowanie długofalowych planów. Niespełna rok temu swoją dyskusję na temat ulicy Marszałkowskiej rozpoczęli młodzi architekci z Forum Rozwoju Warszawy. Na trwającym kilka godzin spotkaniu przedstawili okolicznym przedsiębiorcom swoją wizję tego, jak ta ulica ma wyglądać za kilka lat. Architekci w swoim planie zakładali przekształcenie Marszałkowskiej w deptak z małą ilością samochodów, a dużą ilością zieleni i przestrzenią do pieszych spacerów na kształt paryskich Champs Elysées. Chociaż burmistrzowie dzielnicy Śródmieście do projektu odnieśli się z dystansem, głos planistów z FRW był brany pod uwagę w wielu innych późniejszych dyskusjach na temat przestrzeni i planów jej zagospodarowania. Forma dialogu spodobała się również samym przedsiębiorcom, którzy przede wszystkim na spotkaniu po raz pierwszy mogli między sobą wymienić się poglądami, uwagami i spostrzeżeniami.
Jak niewiadomo co zrobić, to najlepiej wyburzyć
– Wyburzyć budynek jest dużo łatwiej niż wybudować coś nowego – stwierdza Michał Murawski i dodaje, że w przypadku KDT dla warszawiaków rozbiórka hali w gruncie rzeczy nie była niczym imponującym. – Wcześniej zniknął MarcPol. Chociaż KDT był pewnym przełomem, ruchy dotyczące tymczasowej architektury są już warszawiakom znane – stwierdza. Miasto nie ogranicza się jednak do unicestwiania tylko konstrukcji tymczasowych. Zdaniem przedstawicieli Towarzystwa Przyjaciół Warszawy decyzje o rozbiórkach podejmuje się coraz szybciej, byle tylko znalazł się inwestor i byle zagospodarował dane miejsce przed Euro 2012. Kilka dni temu wyburzony został popadający w ruinę, ale z drugiej strony unikalny budynek parowozowni na Pradze. Ta rozbiórka wywołała oburzenie wśród wielu warszawskich działaczy. Tak sprawę parowozowni skomentował Jacek Wachowicz, prezes jednego z oddziałów TPW, Towarzystwa Przyjaciół Pragi: – To przykład opieszałości konserwatora zabytków. Obecne władze Warszawy najchętniej wszystko by wyburzyły i postawiły Manhattan. To jest paranoja.
Zdaniem Wachowicza o takich niespodziewanych rozbiórkach jeszcze usłyszymy, bo rozpadających się budynków, z którymi władze nie wiedzą, co zrobić jest bardzo dużo. – My tworzymy strefy ochronne i cały czas lobbujemy za wpisaniem budynków do rejestru zabytków. To daje jakąś wstępną ochronę, ale z drugiej strony na inwestora nie ma siły – mówi. Jego zdaniem inwestorzy już ostrzą sobie zęby między innymi na teren na rogu ulic Sierakowskiego i Okrzei. Znajduje się tam obecnie budynek, który za czasów swojej świetności był pierwszą siedzibą króla Władysława IV. Z jego królewskiej okazałości nic już niemal nie zostało i teraz czeka prawdopodobnie w kolejce do wyburzenia. – Już są zakusy przyszłych inwestorów z Portu Praskiego, żeby go wyburzyć i widać wyraźnie, że działania w tym kierunku są już podejmowane – mówi Wachowicz.
Alternatywą dla powszechnych planów rozbiórkowych może być poradzenie się mieszkańców i zapytanie, jaki jest ich pomysł na wyprowadzenie zaniedbanych budynków z ruiny. Tak zrobił Michał Murawski z członkami grupy KNOT. – Zaprosiliśmy architektów i aktywistów praskich, żeby w jeden dzień zaproponowali jakąś wizję na Pałacyk Konopackiego, który jest najstarszym ceglanym budynkiem na Pradze, ale kompletnie nie nadaje się do użytkowania – mówi. – Odzew naprawdę nas zaskoczył i co najważniejsze powstały bardzo fajne pomysły.
Spotkaniem zainteresowały się lokalne władze, które zaprosiły organizatorów do zorganizowania drugiego etapu. Nie wykluczone więc, że którąś z wizji na Pałacyk Konopackiego uda się przeforsować.
Mieszkańcy mogą być pomocni
O zabudowie miasta i jej estetyce decydują odpowiednie organa miejskie. To one, a nie warszawiacy, ostatecznie wydają pozwolenia na budowę, stawiają dodatkowe warunki, negocjują. Zdaniem Michała Murawskiego taki porządek rzeczy jest naturalny i nigdy nie stanie się tak, że to mieszkańcy miasta będą decydować co, gdzie i w jakim kształcie ma stanąć. – Demokracja nie jest aż tak doskonała, żeby coś takiego kiedykolwiek doszło do skutku – mówi. – Interesy ekonomiczne są w każdym mieście bardzo ważne. Niemniej jednak warszawiacy mogą odgrywać bardzo ważną rolę w dyskursie na temat zagospodarowywania przestrzeni – dodaje.
Ten głos powinien mieć charakter pomocniczy i co ważniejsze, to sami urzędnicy powinni po tę pomoc sięgać. Konsultacje społeczne za każdym razem dają tego potwierdzenie.
– Wszystkie wizje mają swoje problemy, a mieszkańcy podczas debat potrafią trafnie je zdefiniować – mówi Murawski. – Podczas debaty poświęconej planom zagospodarowania Placu Defilad jedna pani wstała i zwróciła uwagę, że w całej tej koncepcji nie ma ani jednej publicznej toalety. – To jest przykład burzy mózgów, z której każda strona czerpie jakiś pożytek.
Zdjęcie: materiały prasowe UM Warszawa
Źródło: inf. własna (ngo.pl)