Sylwia Bednarowicz ma 20 lat. Studiuje pedagogikę na Uniwersytecie Łódzkim. Jest wolontariuszką „Centerka”, Punktu Pośrednictwa Pracy Wolontarystycznej przy ulicy Próchnika 7 w Łodzi. Gdy przychodzę na umówioną rozmowę, właśnie tańczy: – Odreagowuję w ten sposób stres – mówi.
W życiu „Centerka” uczestniczy od dwóch lat, od półtora roku prowadzi zajęcia z terapii tańcem, animuje grupę dla kobiet, otwartą także dla osób niepełnosprawnych. Jak została wolontariuszką? Przez wiele lat jeździła konno, jednak choroba kręgosłupa położyła kres hippicznej pasji. Odnalazła się w tańcu. Ale znów pojawiły się kłopoty.
– Rodzice byli w trudnej sytuacji finansowej, oboje szukali pracy. Nie mogłam uczestniczyć w płatnych lekcjach tańca. Mama przeglądała gazety, znalazła ogłoszenie o darmowych kursach. Na początku chciałam jedynie tańczyć, dopiero potem zrozumiałam, że to wolontariat i co to znaczy – opowiada Sylwia.
Trzy pokolenia
Podobno derwisze, muzułmańscy mistycy, swoim tańcem tworzyli nowe światy. Sylwia wokół tańca zbudowała własną rzeczywistość i zaprosiła do niej innych. W kwietniu 2009 r. zaczęła animować swoją grupę, przeznaczoną dla kobiet.
– Nie wiem, czy wznowimy ją po wakacjach, bo mamy problemy finansowe – martwi się. A ta jej własna, środowa grupa, była dla niej ogromnym szczęściem: – Pewnego dnia przyszła do mnie pani około pięćdziesiątki i zapytała, czy może przyprowadzić swoją córkę. Tej także bardzo spodobały się zajęcia. I przyprowadziła z kolei swoją córkę. W ten sposób na zajęciach miałam trzy pokolenia. Wszystko to działo się w projekcie „Rodzicielstwo zastępcze”, który służył polepszaniu relacji w rodzinie, relacji rodzic-dziecko.
To, że Sylwia spełnia się w wolontariacie, zdaniem jej bliskich wynika z naturalnych predyspozycji dziewczyny.
– Jeżeli w coś się angażuje, to oddaje temu całą siebie. W tym momencie żadne przeszkody prowadzące do celu nie są istotne. Jeżeli są jakieś trudności w realizacji tego co sobie wymyśli, tym gorzej dla tych trudności. Mają pecha, że na nią trafiły – mówi tata Sylwii, Marek.
– Zawsze z zapałem i skutecznie przekonywała innych do realizacji jakiegoś pomysłu. Jako 12-latka nakłoniła nauczycielkę do założenia elektronicznej wersji gazety szkolnej, w której później z dużym zaangażowaniem pracowała – wspomina jej mama, Joanna.
Zabrać dzieci na parkiet
Dlaczego po klasie dziennikarskiej w 21. LO w Łodzi, najlepszym w tym mieście liceum humanistycznym, Sylwia zdecydowała się na studia pedagogiczne? W szkole zrozumiała, że nie nadaje się do „wyścigu szczurów”. Miłość do dzieci zadecydowały o jej wyborze. – Kocham ludzi i taniec, ale że nie ma takiej specjalizacji, więc wybrałam dwie inne: edukacja przez sztukę, edukacja wczesnoszkolna.
Skąd fascynacja dziećmi?
– One formują się na naszych oczach i cudownie jest to obserwować.
Nie jest to jednak tani sentymentalizm, Łódź to miasto boleśnie dotknięte przez transformację, przemoc przydarza się tu często, także wśród młodych ludzi. Sylwia z przejęciem opowiada smutną historię:
– Całkiem niedawno na Limance [ulica Limanowskiego – K.W.] moją koleżankę potłukło paru gości, doznała wstrząśnienia mózgu. Marne czasy, skoro pięciu dresów bije bezbronną dziewczynę, która idzie sama wieczorem ulicą. Wszystko związane jest z wojną dwóch klubów piłkarskich, tam przebiega granica i dlatego jest trochę niebezpiecznie. Chciałabym – dodaje z przekonaniem – odciągnąć dzieciaki od tego zła, przemocy, narkotyków, domów pełnych alkoholików. Pokazać im, że jest inny świat, że mogą rozładować emocje, napięcia na parkiecie.
Dlatego m.in. zaangażowała się w przygotowanie projektu „Młodzież w działaniu”. Praca nad nim potrwa do końca października. Jest główną, odpowiedzialną za niego osobą. Przygotowuje projekt, ubiera go w słowa, planuje, zaprasza do niego swoich przyjaciół przede wszystkim z myślą o dzieciach z trudnych rodzin. Chciałaby, żeby przez uczestnictwo w kulturze, sztuce, tańcu poszerzała się ich świadomość świata, aby udało się je wyciągała z trudnych miejsc, beznadziejnych sytuacji.
– Chciałabym wyrywać dzieciaki z bram, z ulic. Zabierać je na parkiet, żeby zobaczyły, że można żyć, postępować inaczej. Tak, to duże słowa…
Taniec zmienia
Sylwia wie, jak bardzo ją samą i innych zmienił i wciąż zmienia taniec w „Centerku”, uczestnictwo w wolontariacie.
– Osoby, które uczestniczyły w naszych zajęciach często łagodniały, zobaczyły, że można „wchodzić w buty” innych osób, zaczęły lepiej rozumieć świat, otwierają się na innych, a przez to same się zmieniają. Ludzie zamknięci w sobie zaczęli się uśmiechać, czuć swobodnie. Sama widzę po sobie, że przestałam być nerwowa, nabrałam cierpliwości, uczę się pokonywać własny słomiany zapał.
– Wolontariat pochłania wiele jej czasu i energii, ale daje dużo satysfakcji, radości, spełnienia. Umożliwia spojrzenie z dystansem na inne sprawy w życiu: Sylwia w dniu matury z polskiego miała też występ taneczny. Daje jej doświadczenie w pracy z ludźmi, doświadczenie pedagogiczne, wiedzę o sobie samej – mówi mama roztańczonej wolontariuszki.
Krzysztof, chłopak Sylwii: – Ona wnosi do tej pracy niesamowitą wręcz ilość pozytywnej energii. Wolontariat z całą pewnością może być jej ścieżką życia, ale definitywnie nie jedyną..
Gdybym mieszkała we Włoszech...
Bo wielkim marzeniem Sylwii jest w wakacje domek w Toskanii, a na co dzień mieszkanie w kamienicy w centrum Rzymu. Uwielbia Włochy, włoski język i kulturę, tamtejsze potrawy.
– Włoskie buty – dodaje ze śmiechem.
Choć z kolei w podróż poślubną chciałaby jechać do Nowego Orleanu. Dla bluesa. Ale nie chciałaby nigdy, tak do końca, rezygnować z wolontariatu.
– Gdybym zamieszkała we Włoszech jestem pewna, że prędzej czy później we współpracy z tamtejszym wolontariatem zorganizowałabym wymianę młodzieży. Myślę, że zawsze już będę wolontariuszką. To wspaniała rzecz, gdy grupa ludzi ogarniętych jedną pasją, wbrew otaczającej nas komercji, presji by wszystko robić za pieniądze, razem coś realizuje. I okazuje się, że nie jest to tak trudne, ani kosztowne. Każdy może to robić.
Kiedyś napiszę książkę
Bo dla Sylwii uczestnictwo we wszelkich, związanych z wolontariatem akcjach, imprezach, to była także szansa, wykorzystana, na samodoskonalenie, samorealizację. Udział w imprezach w rodzaju Festiwalu Sztuk Wszelakich, Piramidzie Dobrej Woli, Maratonie Dbam o Zdrowie, pokazach i konkursach dla osób z różnym stopniem niepełnosprawności – to jest świat dla niej i dla innych. Dlatego smuci ją trudna sytuacja finansowa „Centerka”, brak pieniędzy w budżecie Łodzi na wolontariat.
– Mamy coraz mniej pieniędzy, a równocześnie robi się o naszym zespole tanecznym coraz głośniej. Zostaliśmy zaproszeni na festiwal do Warszawy, służący aktywizacji osób niepełnosprawnych, który odbędzie się w połowie października. Zgłoszenia były do 10 września, udało się nam wynegocjować przesunięcie terminu. Niestety, nie znalazł się nikt zainteresowany sfinansowaniem nas.
Ale troski związane z finansowymi realiami wolontariatu nie zabierają jej radości.
– Dziś słowo „wolontariusz” brzmi dla wielu pejoratywnie: „głupek, który godzi się pracować bez pieniędzy”. A to zupełnie nie tak. Cieszę się, że są instytucje, które pomagają nam robić wspaniałe rzeczy i nie musimy za to płacić. Tak to czuję. Więcej bierzemy z tego, niż dajemy.
Kiedyś opisze wszystkie swoje przygody, także te związane z wolontariatem, w książce. Jej kanwą będzie pamiętnik „Pan Zeszyt”, który z inspiracji swojej babci spisuje od wielu lat.
Źródło: inf. własna