Zakończenie aktywności zawodowej to koniec pewnego etapu życia. Może stać się także początkiem nowej drogi. O wyborze swojej drogi na emeryturze opowiada senior z pasją – Piotr Bolechała – wolontariusz w Stowarzyszeniu Wolontariat św. Eliasza.
Moment zakończenia aktywności zawodowej to czas czeka każdego z nas. Staniemy wtedy w obliczu pytania – i co teraz? Jak będzie wyglądał mój dzień? Co zrobię z tak dużą ilością wolnego czasu? Czy moja wiedza i umiejętności się jeszcze komuś przydadzą?
Ile osób, tyle odpowiedzi. Każdy z nas jest inny, każdy z nas poszuka swojej drogi. Dla jednych to będzie pomoc w wychowywaniu wnuków, dla innych możliwość nadrabiania zaległości w czytaniu, w podróżowaniu i uczestnictwie w spotkaniach towarzyskich. Pojawią się też takie osoby, które swój wolny czas poświęcą na pomaganie innym, po prostu na wolontariat.
O swoim wyborze opowiedział nam pan Piotr Bolechała, który od 2012 roku pełni wolontariat w Stowarzyszeniu Wolontariat św. Eliasza.
Adrianna Marek: – Jak zaczęła się pana przygoda z wolontariatem?
Piotr Bolechała: – Zacząłem myśleć o wolontariacie, kiedy przeszedłem na emeryturę. Miałem dużo wolnego czasu, a siedzenie w domu przed telewizorem czy komputerem nie jest dla mnie ciekawe dłużej niż przez parę godzin. Nie miałem ochoty na ponowne podejmowanie zatrudnienia, gdzie obowiązywałyby ścisłe godziny pracy, więc pomyślałem o wolontariacie i wtedy zacząłem szukać.
Poszukiwania odpowiedniego dla mnie wolontariatu prowadziłem w Internecie. Tak trafiłem na Wolontariat św. Eliasza. Okazało się, że jest to wolontariat karmelitański. Zadzwoniłem, żeby dopytać o szczegóły. Wtedy był to wolontariat ludzi młodych. Prowadzący chcieli rozszerzyć szeregi o ludzi 60+, więc chętnie mnie powitali. W chwili obecnej organizacja realizuje projekt Bogactwo Trzeciego Wieku, w ramach którego osoby w wieku 60+ mieszkające w Krakowie podejmują aktywność społeczną.
Dlaczego wybrał pan wolontariat, a nie inną formę aktywności, z której mogą korzystać osoby w pana grupie wiekowej takie jak uczestnictwo w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku, w spotkaniach w Klubach Seniora? W wolontariacie przecież trzeba też dać coś od siebie.
– Ponieważ ciągnie mnie do młodych, bo lepiej czuję się w ich towarzystwie. Wolałem mój czas poświęcić na zajęcia wśród młodych dla osób starszych, potrzebujących pomocy.
Jak wygląda praca wolontariusza w Stowarzyszeniu Wolontariat św. Eliasza?
– W Wolontariacie świętego Eliasza jest kilka grup. Są grupy szpitalne, grupy domowe i grupy plastyczno-artystyczne. W Szpitalu Specjalistycznym im. J. Dietla jest dużo starszych pacjentów. Zauważyłem, że niezbyt dobrze odbierają to, że ma im pomóc jeszcze chodzący równolatek. Buduje to dystans. W Szpitalu Dziecięcym św. Ludwika w Krakowie przy ulicy Strzeleckiej różnica wieku jest dla mnie z kolei za duża. Do dzieci, w szczególności chorych dzieci, trzeba mieć cierpliwość, nie chciałem się tego podejmować. Przyszły wolontariusz zapoznaje się z wszystkimi grupami, by wybrać to, czym chce się zajmować.
Początkujący wolontariusz musi przejść kurs wolontariacki. Dostaje specjalną książeczkę i musi odwiedzić trzy razy różne grupy. Daje się mu możliwość zapoznania się, zdecydowania, czy chce w takim czymś brać udział i która część działalności najbardziej mu odpowiada. Nie jest do niczego zmuszany. Nie musi być w szpitalu, jeśli szpital go przygnębia, bo wolontariusz to osoba niosąca radość z kontaktu z drugim człowiekiem. Żeby zdecydować, co chce się robić, trzeba to poznać, przełamać się.
Początkiem jest to, że przyszły wolontariusz to osoba, która musi mieć rzeczywistą chęć kontaktu z drugim człowiekiem, nieizolowania się. Dostaje możliwość zapoznania się z tym, co się w Wolontariacie św. Eliasza robi, nie angażuje się jej od razu. Każdy wolontariusz robi to, co chce, kiedy chce i ile chce. To zależy od jego możliwości i chęci.
Jaki rodzaj wolontariatu pan wybrał?
– Ja trafiłem do grupy domowej. Opiekuję się czterdziestoletnim mężczyzną, który kilka lat temu uległ wypadkowi komunikacyjnemu, w wyniku któregp jest niemal całkowicie sparaliżowany i utracił pamięcią krótkotrwałą. Jest on wyposażony w potrzebne sprzęty, takie jak wózek elektryczny. Przechodzi także intensywną rehabilitację. Na początku w ogóle się nie ruszał, teraz siedzi, porusza prawą ręką, jest w stanie się podeprzeć.
Odwiedzam go raz w tygodniu, spędzam z nim dwie i pół godziny. W tym czasie rozmawiamy, przeglądamy Internet, chodzimy na spacery. Przez utratę pamięci krótkotrwałej nie da się z nim prowadzić dyskusji, bo nie ma on punktów odniesienia, ale pamięta część rzeczy sprzed wypadku. Gdy oglądamy film, tłumaczy napisy po angielsku, ale nie pamięta osób, które go odwiedzają.
W tym rodzaju wolontariatu, pomoc otrzymuje nie tylko podopieczny, ale także jego matka, która zajmuje się nim cały czas. W czasie kiedy jest ze mną, jego mama ma czas na wyjście z domu i załatwienie codziennych spraw.
Jak wygląda pierwsze spotkanie z podopiecznym, „wejście” do takiej rodziny?
– Koordynator grupy przyjmuje zgłoszenia od potrzebujących. Są one rozpatrywane indywidualnie. Nasz patron, ojciec Stanisław, odwiedza daną osobę i sprawdza jej sytuację życiową. Jeśli ta osoba ma rodzinę, to właśnie rodzina powinna się nią zająć, bo wolontariat jest przewidziany dla osób, które nie mają rodziny na miejscu bądź mają problemy w życiu rodzinnym. Osobom, które mają błędny obraz wolontariatu, ojciec Stanisław tłumaczy, że wolontariat nie służy temu, żeby wyręczać ludzi, ale żeby pomagać.
Pierwsze spotkanie z podopiecznym odbywa się w obecności koordynatora przyjmującego zgłoszenie, który przedstawia wolontariusza rodzinie. Wszystko zaczyna się po prostu od rozmowy.
Czy mają państwo możliwość wyboru podopiecznego?
– Oczywiście, że tak. Bywały przypadki uzależnienia podopiecznych od wolontariusza. Takie tematy są poruszane na kursie wolontariackim.
Czyli umiejętność stawiania granic sobie i rodzinie, której się pomaga, bycia asertywnym i powiedzenia, że to nie należy do moich obowiązków, jest przydatna?
– Dokładnie, gdzieś jest granica, do której mogę działać, a dalej przestaje być to wolontariat, a zaczyna być uzależnienie jednej strony od drugiej i sprawdzamy, czy takie sytuacje nie mają miejsca. Są również osoby starsze, które wymagają pomocy, ale jest to pomoc krótkotrwała. Mieliśmy starszą panią, która straciła wzrok na skutek zaćmy, ale po operacji wróciła do samodzielności. Wyszła z kręgu naszej opieki.
Czy jako wolontariusz wykonuje pan jakieś czynności pielęgnacyjne przy swoim podopiecznym?
– Zasadniczo nie. Zdarzyło się raz, że mój podopieczny potrzebował skorzystać z toalety, kiedy byliśmy sami. Nie byłem jednak wprawiony w podnoszeniu go, tak jak jego matka. Postanowiłem, że już więcej nie będę tego robić, bo nie czułem się na siłach. Obecnie podopieczny ma zainstalowane windy do podnoszenia.
Nie trzeba się obawiać tego, że wolontariat wiąże się z pielęgnacją. Te czynności nie leżą w zakresie naszych obowiązków. By nie zrobić komuś i sobie krzywdy, trzeba być przeszkolonym w pielęgnowaniu chorych.
Jak długo spotyka się już pan ze swoim podopiecznym?
– Już trzeci rok. W jakimś momencie poproszę o zmianę, bo po pewnym czasie pojawia się przesycenie jedną osobą, poza tym dobrze jest zmieniać otoczenie. Pojawia się rutyna i obojętność. Nie jest dobre i dla mnie, i dla podopiecznego, kiedy spotyka się tylko z jednym wolontariuszem. Choćby dla ćwiczenia pamięci powinien mieć kontakt z różnymi ludźmi.
Czy wychodząc ze spotkania ze swoim podopiecznym, ma pan poczucie, że to, co robi, jest potrzebne, sensowne?
– Oczywiście, inaczej bym tego nie robił. Daje mi to przede wszystkim zadowolenie, że miałem możliwość pomóc, że ja sam miałem możliwość pobyć w towarzystwie, czuć, że nie żyję tylko po to, by siedzieć przed telewizorem. Wypełnienie czasu taką działalnością wydaje mi się znacznie przyjemniejsze, efektywniejsze i bardziej pożyteczne.
Dla osoby, która chce być między ludźmi, chce być przydatna, to jedna z lepszych form spędzenia wolnego czasu. Daje obustronną satysfakcję, jeżeli nie robimy tego przeciw sobie – jesteśmy zdecydowani, żeby coś robić, i chcemy robić akurat to. Zresztą, zawsze można zmienić profil, jeśli się źle wybierze i zacząć działać w innej grupie.
Czy dobrze wnioskuję z pana wypowiedzi, że wolontariat nie jest jednostronny?
– Wolontariat daje mi możliwość kontaktu z ludźmi znacznie młodszymi ode mnie. Osobie w moim wieku ciężko wejść w środowisko młodych. Łatwiej jest znaleźć kontakt jako jeden z uczestników grupy, a nie obserwator.
Poza tym jest to zajęcie, które daje mi zadowolenie z tego, że robię coś dla innych, że mam możliwość niesienia pomocy. Jest to obopólne.
Oczywiście coraz więcej osób starszych podejmuje się działalności na emeryturze. Są to osoby o różnych zainteresowaniach i nie każdy z nich ma kontakt z podopiecznymi. Na przykład w okresie świątecznym organizowane są w szpitalach akcje i każdy pacjent dostaje prezent. Trudno, żeby w ramach wolontariatu, który jest ograniczony finansami, rzeczywiście coś pacjentom kupować, więc wolontariusze wykonują różne przedmioty użytkowo-plastyczne. Na Święta wszyscy chorzy dostali pierniki, które upiekły panie wolontariuszki, a inni wolontariusze je udekorowali. W szpitalu dziecięcym to około 300 prezentów.
Czy bardziej sprawia panu przyjemność udział w takich wydarzeniach, czy kontakt z podopiecznymi?
– To są rzeczy równoległe i raczej bym ich nie porównywał. Obydwa obszary działalności to pożyteczne spędzenie czasu.
Czy chciałby dodać pan coś na zakończenie?
– Chciałbym zachęcić seniorów, żeby nie zamykali się w domu, ale żeby wychodzili do innych ludzi. Znacznie łatwiej jest spędzić resztę życia wśród ludzi, aniżeli przyzwyczajać się już za życia do samotności, bo to nie jest rozwiązanie. O wiele lepiej dla otoczenia i dla siebie jest odchodzić z uśmiechem, niż w przygnębieniu.
Rozmawiała Adrianna Marek – wolontariuszka Regionalnego Centrum Wolontariatu w Krakowie.
Projekt „Senior z pasją – promocja i rozwój wolontariatu wśród osób starszych w Małopolsce” współfinansowany ze środków Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej w ramach Rządowego Programu na rzecz Aktywności Społecznej Osób Starszych na lata 2014-2020.