Wójt daje szkołę. Prezes skarży na przekazywanie szkół stowarzyszeniom
(PAP) W naszym kraju to nie prezes ZNP jest od oceny, czy działania gminy są zgodne z prawem - mówi Grażyna Kowalik, wójt gminy Hanna. - Powinniśmy być pokazywani jako wzór gminy, która dba o oświatę - dodaje.
Anna Banasik: – Związek Nauczycielstwa Polskiego zwołał w ubiegłym tygodniu konferencję, na której mówił o łamaniu prawa w gminie Hanna. Chodzi o przekazanie prowadzenia wszystkich szkół. Narusza Pani przepisy?
Tak naprawdę powinniśmy być pokazywani jako wzór gminy, która dba o oświatę, w tym o nauczycieli też. Mimo że dwukrotnie zmalała liczba dzieci, to liczba etatów nauczycielskich pozostała u nas bez zmian. Owszem, nauczyciele mniej zarabiają, ale przecież mają pracę! Na ścianie wschodniej jest to szczególnie ważne.
Na czym polegała oświatowa reforma?
– Zmiany były konieczne ze względów demograficznych i łączących się z tym wysokich kosztów utrzymania szkół. Przy zapewnieniu nauczycielom wynagrodzeń i przywilejów, jakie gwarantuje im Karta nauczyciela, nie da się utrzymać szkoły, w której w klasie uczy się średnio pięcioro uczniów.
Dlatego w latach 2008-2011 systematycznie przekazywaliśmy prowadzenie kolejnych szkół stowarzyszeniom. Moim zdaniem to lepsze rozwiązanie, niż tworzenie jednej, wielkiej samorządowej szkoły.
Szkoła prowadzona przez podmiot inny niż samorząd jest tańsza z powodu zatrudnienia nauczycieli na mocy przepisów Kodeksu pracy, włączenia się rodziców w prace na jej rzecz czy też ze względu na możliwości pozyskiwania dodatkowych środków przez stowarzyszenia.
Jaki jest efekt?
– W gminie Hanna jest obecnie pięć szkół (w tym dwie publiczne), pięć oddziałów przedszkolnych i cztery punkty przedszkolne, do których uczęszcza łącznie 279 dzieci i uczniów. W szkołach (oprócz Hanny) liczba uczniów w klasach I-VI wynosi od 13 do 24. Uczniowie mają szkoły w miejscu lub w pobliżu miejsca zamieszkania.
Oprócz tego szkoły pełnią nie tylko funkcję ośrodka edukacyjnego, ale też ośrodka kultury, sportu, pomocy społecznej czy profilaktyki zdrowotnej. Gdyby zostały zlikwidowane, w tych miejscowościach niewiele by się działo, a budynki by niszczały.
Co na to rodzice?
– Kiedy trwała "wojna o szkołę", rodzice się oczywiście włączali – trochę obawiając się reakcji nauczycieli w razie odmowy, trochę nie chcąc się wyłamywać. Ale jak już nowa szkoła funkcjonuje, są zadowoleni. O klienta się dba, więc każda szkoła chce mieć tych klientów jak najwięcej, bo to oznacza większe finansowanie. Za każdym dzieckiem idą przecież konkretne pieniądze.
Mamy teraz dobre szkoły, z szeroką ofertą, zajęciami pozalekcyjnymi, indywidualnym podejściem do ucznia itp. W szkole samorządowej, w której obowiązuje Karta nauczyciela, pedagodzy nie muszą się starać, bo wszystko im się z góry należy.
Czyli antagonizmy są raczej na linii nauczyciele – samorząd?
– Jestem z zawodu nauczycielem, dwadzieścia parę lat byłam dyrektorem, więc dobrze wiem, jak funkcjonuje oświata, czego oczekują dzieci i rodzice, którzy są na terenie szkoły klientami. Trzeba tworzyć takie szkoły, żeby to klienci byli zadowoleni, a nie nauczyciele.
Ale podkreślam, że kroki podjęte przez gminę były czynione również z myślą o nauczycielach. W jednej z niepublicznych szkół uczy się obecnie trzynaścioro dzieci. Ta placówka kiedyś zniknie, ale już pięć lat udaje się utrzymać ją przy życiu. Nauczyciele pracujący w tej szkole mają pięć lat stażu pracy więcej!
Coraz częściej słyszy się o nietypowych rozwiązaniach oświatowych stosowanych przez gminy…
– Ponieważ ZNP blokuje większość zmian, które może ministerstwo by wprowadziło, reform dokonują same samorządy, bo my na dole odpowiadamy za całokształt funkcjonowania terenu, na którym sprawowanie władzy powierzyło nam społeczeństwo.
Musimy zmieniać funkcjonowanie szkół – co zrobić, jak nie ma dzieci? Nauczyciele mówią o sobie, że są najbardziej wykształconą grupą społeczną. Odpowiadam im, że w takim razie na pewno rozumieją, że skoro w klasie ubywa dzieci, a tym samym pieniędzy, a w ich kieszeniach przybywa, to konieczne są jakieś zmiany.
ZNP stwierdził, że lobbowała Pani w resorcie edukacji na rzecz korzystnych dla gminy rozwiązań przy podziale subwencji. Tak było?
– Resort edukacji wydaje rozporządzenie w sprawie podziału subwencji oświatowej co roku, uwzględniając zmienne uwarunkowania. Ja tylko poinformowałam panią minister, że ma w kraju taką gminę, i żeby wzięła to pod uwagę, naliczając subwencję.
Prawo jest dla obywatela, więc uwzględniono w rozporządzeniu realia. Skoro jest taka gmina, to trzeba to brać w rachubę.
Ile gmina by straciła, gdyby nie nowy wskaźnik wprowadzony przez MEN?
– Przy subwencji, jaką proponuje prezes ZNP, gminę byłoby stać na utrzymanie jednej szkoły, bo otrzymałaby tylko 30 proc. z 1,6 mln zł. W konsekwencji pracę straciłoby 80 proc. nauczycieli.
Czy to będzie sprawiedliwość społeczna postulowana przez ZNP? Kogo więc pan prezes chce ukarać? Samorząd, który i tak będzie funkcjonował, czy nauczycieli, byłych członków ZNP?
W tej chwili niepubliczne szkoły z terenu gminy cieszą się, że w budżecie mogłam zapisać, że oprócz subwencji dostaną dodatkowo po 10 tys. zł. Dzisiaj gminę na to stać. Dzięki temu, że mniej dokładam do oświaty, mogłam też pozwolić sobie, by ustalić najniższe stawki podatków w całym powiecie.
Całą subwencję oświatową przeznacza Pani na cele oświatowe?
– Całą subwencję przeznaczamy na oświatę, i jeszcze dokładamy – według planu na 2014 rok chcemy dołożyć około 590 tys. zł. To dbam o oświatę, czy nie?!