W książce "Demokracja w działaniu" Robert Putnam przedstawia wyniki, prowadzonych przez prawie ćwierć wieku, badań włoskich regionów. Kiedy rząd włoski zgodził się w 1970 roku na wprowadzenie do konstytucji postanowienia o rządach regionalnych, dla badaczy była to nie lada gratka. Możliwość obserwacji procesu budowania od podstaw nowych instytucji, tego, w jaki sposób się rozwijają, w jaki przystosowują do swojego społecznego otoczenia, zdarza się naprawdę rzadko.
Aż dziw bierze, że w polskich warunkach, ciągle
niedokończonego procesu regionalizacji, a co za tym idzie
przekazania większych uprawnień i władzy samorządom wnioski z badań
Putnama są tak rzadko wykorzystywane. I to zarówno przez władze
centralne, jak i przez same władze regionalne (abstrahujące w
swoich działaniach od najlepszych praktyk i doświadczeń innych). To
ciekawe i złożone zagadnienie – nie miejsce tu na jego szczegółowe
rozważanie. Ważniejsze w tej chwili jest coś innego: otóż zakres
niezależności regionów znowu staje pod znakiem zapytania, tym razem
w kontekście Funduszy Strukturalnych i porządkującej sposób ich
wydatkowania ustawy o zasadach prowadzenia polityki rozwoju. Ma ona
stworzyć ramy prawne dla wydatkowania środków z Funduszy
Strukturalnych i Funduszu Spójności, ale także wszelkich innych
środków zagranicznych oraz krajowych, przeznaczanych na rozwój
społeczno-gospodarczy. Wydaje się, że tego rodzaju uporządkowanie
działań jest niezwykle potrzebne i mogłoby służyć wzrostowi
efektywności wydatkowanych środków. Ale …
W kwietniu br. RDPP odnosząc się do pierwszej
wersji projektu ustawy o zasadach prowadzenia polityki rozwoju
podnosiła, poza zagadnieniami związanymi z kapitałem społecznym i
organizacjami pozarządowymi, także kwestię dotyczącą samorządów. W
swojej opinii na temat projektu ustawy pisała m.in. „W uzasadnieniu
do projektu czytamy o niezależności samorządów województw od
działań Rządu w zakresie realizowania polityki rozwoju. Wydaje się
jednak, iż w dokumencie zawarto różnego rodzaju ograniczenia dla
tej niezależności. Część z nich jest logiczną konsekwencją
przyjęcia określonego systemu wdrażania (w szczególności Funduszy
Strukturalnych i negocjacji na poziomie centralnym). Część jednak
trudno za takie uznać (…). Znacznie jednak ważniejsze wydaje się
(…) kategoryczne (…) ograniczenie kompetencji samorządów na rzecz
ministra do spraw rozwoju regionalnego.
Rada nie była jedynym, ba, nie była nawet
najostrzejszym krytykiem projekt ustawy. W samorządach (nie tylko
wojewódzkich) zawrzało. Wskazywano liczne braki ustawy, krytykowano
zawarte w niej ograniczenia niezależności samorządów,
argumentowano, że to krok wstecz w stosunku do procesu
decentralizacji. Częściowo udało się projekt ustawy zmienić. Swoje
uwagi do projektu ustawy przekazywały także organizacje
pozarządowe, np. Stowarzyszenie na rzecz FIP. W swojej opinii
zwracało m.in. uwagę na tryb wyboru projektów samodzielnie przez
instytucję zarządzającą, argumentując, że powinna być wprowadzona
procedura zapewniająca przejrzystość tego wyboru. Z tych samych
powodów wątpliwości budził zapis, zgodnie z którym mogą istnieć
takie typy projektów, przy wyborze których konieczne jest
zasięgnięcie opinii ekspertów. A zatem mogą istnieć również takie,
które nie będą w ogóle oceniane przez ekspertów. Tego rodzaju
uwagom przyświecała w pierwszej kolejności troska o przejrzystość
procesu wyboru projektów, finansowanych, jak by nie było, ze
środków publicznych. Stowarzyszenie miało także wątpliwości
dotyczące procedury protestu co do wyboru projektu. W
brzmieniu proponowanym w ustawie oznaczałoby to, że każdy
wnioskodawca, którego projekt nie został wybrany może złożyć
protest – choć nie wiadomo na jakiej podstawie miałby on być
rozpatrywany.
cd.
Kolejna wersja ustawy była lepsza – lepsza z
punktu widzenia samorządów i trochę lepsza z punktu widzenia
organizacji pozarządowych. Część postulatów jednak ciągle nie
trafiała do projektodawcy. Ustawa ciągle wymagała poprawek. I
Ministerstwo Rozwoju Regionalnego próbowało ją poprawiać.
Stowarzyszenie na rzecz FIP opracowywało uwagi do poprawianych
projektów. Inni również. Powstawały kolejne projekty, aby wreszcie
ostatni z nich trafił wczesną jesienią do Sejmu. Najpierw w
komisjach sejmowych posłowie trochę pozmieniali. Pracowali szybko
(Stowarzyszenie na rzecz FIP, które zgłosiło zainteresowanie
pracami nad ustawą nie zdążyło nawet zostać zaproszone na to
ustalone w trybie ekspresowym posiedzenie komisji). Pierwsze
czytanie w Sejmie zakończyło się cofnięciem projektu ustawy do prac
w komisji – posłowie (głównie opozycji) podnosili przede wszystkim
argument, że w proponowanym brzmieniu oznacza ona powrót do
centralizacji. W komisji udało się trochę „odkręcić”. Ale trochę
nie. Znowu prace Sejmu. Największe zmiany zaszły w odniesieniu do
komitetów monitorujących, działających na poziomie regionalnym.
Pierwotnie powoływać je miał - w skrócie rzecz ujmując - marszałek,
potem wojewoda, aż skończyło się na ministrze rozwoju regionalnego.
Mało ważna zmiana? A jednak! W porównaniu do dzisiejszych komitetów
monitorujących, rola tych na lata 2007-2013 ma ulec zmianie,
czytaj: zwiększeniu. Taki był główny argument na rzecz rezygnacji z
komitetów sterujących. A więc wracamy na poziom centralny – to tu
zgromadziła się wszelka mądrość i nieomylność.
Jest i drugi. Trwa wciąż kampania wyborcza
przed drugą turą wyborów samorządowych. Ostateczne prace Sejmu nad
ustawą, o której mowa, zostały odłożone na okres po wyborach.
Wojciech Szacki w tekście „PiS: samorządy tylko z rządem (GW z 20
listopada 2006) pisze, że „Sejm będzie się zajmował poprawką do
ustawy o rozwoju regionalnym wzmacniającą wojewodów – mają dostać
prawo blokowania inwestycji samorządowych”. To groźna broń. „Przed
drugą turą wyborów PiS przekonuje wyborców, że dla dobra ich miast
będzie lepiej, jeśli wygrają kandydaci PiS. Bo łatwiej będzie dbać
o miejską kasę, mając politycznych przyjaciół w rządzie” – pisze
Szacki. I przytacza słowa premiera J. Kaczyńskiego, który mówi, że
tegoroczne wybory są ważniejsze niż te cztery lata temu, bo „władza
samorządowa będzie uczestniczyła w wykorzystaniu albo
niewykorzystaniu wielkiej szansy związanej z obecnością w UE” –
czytaj: funduszy unijnych.
W tym samym numerze GW, Maciej Kuźmicz w
„Unijne miliardy nie dla ministra Gosiewskiego” przytacza słowa,
które ten miał wypowiedzieć na spotkaniu w sejmiku wojewódzkim w
Kielcach „tylko koalicja z udziałem PiS jest w stanie uzyskać dużą
pomoc finansową z Unii”. Niech będzie, że część z tych zaklęć
należy do retoryki przedwyborczej. Gra toczy się o prezydenturę/y,
więc to nie przelewki. Trudno jednak uwierzyć, że to tylko słowa.
Ustawa czeka w Sejmie – głosowanie odbędzie się po rozstrzygnięciu
wyników wyborów. A więc będzie można ją jeszcze raz „poprawić”.
Wyniki wyborów do sejmików samorządowych i rad miast, gmin i
powiatów już są znane. Dla jednych korzystne, dla drugich mniej.
Kto zgadnie, w którą stronę pójdą poprawki ustawy, jeśli wyniki
wyborów na prezydentów miast znowu dla tych drugich będą mniej
pomyślne?
Byłoby to wszystko może i śmieszne, gdyby nie
działo się naprawdę. Bez względu na to, jakie zapadną ostateczne
rozstrzygnięcia, martwi przede wszystkim tendencja do używania
pomocy unijnej – bez której Polsce bardzo trudno (jeśli w ogóle)
będzie się rozwijać – do celów politycznych. Nie dziwi (a tych,
którzy obserwowali dotychczasowe praktyki, dziwić nawet nie może!),
ale właśnie martwi. Pieniędzy będzie dużo, tak dużo jak nigdy
dotąd. Wystarczy na wiele inwestycji, szkoleń, projektów. Miast
zastanawiać się jak je mądrze wykorzystać, jak się do tego
przygotować, obserwować można niesmaczną zabawę: kto kogo
wystrychnie na dudka. Tym wszystkim, którzy w tej zabawie aktywnie
uczestniczą, dedykuję fragment bajki Ignacego Krasickiego „Żaby i
dzieci”:
„Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie,
Dla was to jest igraszka, nam idzie o życie.”