Federacja Organizacji Socjalnych FOSa nadal stawia na wolontariat seniorów. Właśnie w toku jest projekt, który zakłada współpracę dwóch organizacji z krajów Unii Europejskiej. Byli więc już u nas Czesi i Holendrzy, przyszła pora na Hiszpanów. Wolontariuszy z tego kraju będzie sześciu.
Na razie gościliśmy hiszpańską parę 50+, uczestników tamtejszego uniwersytetu popularnego (przypominającego trochę nasz dom kultury, tyle że bardziej sformalizowany, nastawiony na edukację). Co po sobie zostawili?
Przyjechali na trzy tygodnie. Niemal przez cały czas byli pod czyimiś skrzydłami. Z rana praca pod okiem koordynatora. Po południu spotkania z Uniwersytetami Trzeciego Wieku, Związkami Emerytów i Rencistów. Albo zwyczajne, towarzyskie, z osobami, które tu poznali, lub w większym gronie – jak te w Olsztynie, gdzie specjalnie z okazji ich przyjazdu FOSa zorganizowała piknik. W każdym z trzech miast spędzili tydzień czasu.
Najpierw byli w Braniewie, w nowo powstałej Fundacji „Żółty Szalik”. Na miejscu Agnieszka Szydłowska organizowała im pracę. Projekt zakładał, że dziennie będą pracować po pięć godzin. Ale entuzjazm do działań był na tyle duży, że często dzień się wydłużał. Pomagali w m.in. Domu Pomocy Społecznej – karmili podopiecznych, brali udział w terapii, przedstawiali swoją kulturę. Na tę okazję mieli przygotowaną prezentację. Brali udział w pikniku dla dzieci niepełnosprawnych – mieli swoją muzykę, malowali dzieciakom twarze, częstowali hiszpańskimi przekąskami. Podczas wizyty był też wątek związany ze szkołą. – Z uczniami szkoły zawodowej, którzy przygotowują się na zawodowych kucharzy, gotowali potrawy według własnych przepisów. Dla młodzieży było to ważne, że mogli poznać ich oryginalną kuchnię – opowiada Ewelina Warnel z FOSy, koordynatorka projektu.
O kuchnia!
Z kuchnią było też mniej wesoło, za to bardziej kosztownie. Kiedy Hiszpanom przyszło przygotowywać swoje tradycyjne potrawy w morąskim TPD, pierwsze, co usłyszała tutejsza kucharka, było: zła patelnia! Pani z kuchni pobiegła po nową. Kupiła, przyniosła, pokazała. Ta też niedobra. Więc pobiegła po kolejną. Później jeszcze jedną. Tak TPD dorobiło się czterech nowych patelni.
I Hiszpanie, i Czesi, bardzo zwracali uwagę na przygotowywanie swoich potraw. Wszystko musiało być odpowiednie, łącznie z naczyniami. To już nie tylko kwestia dużej patelni, ale ważny był też palnik kuchenki. Zdarzały się sytuacje, że nie chcieli nic przygotować, bo byli przekonani, że w polskich warunkach nie wyjdzie im tak, jak trzeba, że nie wydobędą oryginalnego smaku swojej tradycyjnej potrawy. Nie chcieli więc proponować czegoś, co z góry wiadomo, że nie wyjdzie tak, jak by chcieli.
Język morążan
W Morągu spędzili tydzień, pracując w TPD i w Świetlicy Środowiskowej. Zajmowali się dziećmi niepełnosprawnymi, tradycyjnie zorganizowali też „dzień hiszpański”. Pracowali z małymi dziećmi z rodzin dysfunkcyjnych i z osobami ze Środowiskowego Domu Samopomocy. Dla każdego z nich to było pierwsze zetknięcie z osobami reprezentującymi inny kraj, inną kulturę. – Udało nam się ze Stowarzyszenia Elbląg Europa pozyskać do pracy Santiago, wolontariusza z EVS, również z Hiszpanii [ang. Europejski Wolontariat Zagraniczny – przyp. red.]. Był dla nas tłumaczem – opowiada Ewelina. – Język hiszpański okazał się dla nas problematyczny, ciężko było znaleźć w Braniewie i Morągu kogoś z tym językiem. Dlatego Santiago wszędzie z nimi jeździł. I na dobre to wyszło, bo Hiszpanie szybko się zaprzyjaźnili, zżyli i nadal mają ze sobą kontakt.
– Dla młodzieży, która się nimi opiekowała, to było duże doświadczenie, bo to była dla nich zupełnie nowa kultura. Jeden z chłopaków z MKIS-u zorganizował im wypad nad jezioro, wspólne żeglowanie. To była dla nich też niesamowita lekcja sprawdzenia i ćwiczenia swoich umiejętności językowych. Młodzi strasznie spinali się z punktualnością, chcieli mieć wszystko dograne na czas. Za to od Hiszpanów wciąż słyszeli „mañana, mañana!” [hiszp. „później, innym razem!” – przyp. red.] – opowiada Adriana Sałak, koordynatorka wolontariatu w Federacji FOSa. – Teraz za to, kiedy coś z młodzieżą organizuję, to oni mi powtarzają, że nie ma co się spieszyć!
Wolontariat wolontariatowi nierówny
Zanim do warmińsko-mazurskiego przybyli Hiszpanie, do FOSy dotarły formalności. Określone były w nich profile przyszłych wolontariuszy – co potrafią robić, w czym się dobrze czują, czym są zainteresowani. Jak się już na miejscu okazało, samo postrzeganie wolontariatu jest u gości nieco inne niż w Polsce. – W Hiszpanii działają takie podstawowe organizacje, jak Caritas, Czerwony Krzyż. Oczywiście, są też inne organizacje pozarządowe, ale one są bardziej zorientowane na międzynarodową wymianę studentów, pracę z młodzieżą. U nas może jest lepiej z tym wolontariatem, bo w grę wchodzi też sytuacja gospodarcza. Na wolontariat Hiszpanie zwyczajnie pozwolić sobie nie mogą – mówi Ewelina Warnel. – Poza tym wolontariat jest tam zupełnie inaczej traktowany. Jeśli działasz społeczne, to znaczy, że jesteś gorszy. Bo nie potrafisz znaleźć sobie pracy, bo za Twoje działanie nikt ci nie płaci. Takie miałam spostrzeżenia i takie sygnały dostałam od osób, które u nich były.
– W Hiszpanii dominuje wolontariat akcyjny. Społecznie raczej nie pracują jak u nas, dzień w dzień. My się staraliśmy, żeby im się nie nudziło, a oni mieli może inne oczekiwania – przyznaje Adriana Sałak.
Problem z różnym podejściem do tej idei mieli wolontariusze z Polski, którzy brali udział w wymianie z organizacjami z Hiszpanii. Nie mieli tam tak zorganizowanego dnia pracy, jak wygląda to zwykle w warmińsko-mazurskich organizacjach. Ich pobyt bardziej opierał się o prezentowanie Hiszpanom polskiej kultury, opowiadanie o polskiej tradycji. Mieli za to co robić, kiedy dotarli do Granady. – Działa tam ośrodek dla matek samotnie wychowujących dzieci i cudzoziemców, emigrantów z Afryki. Prowadzi go Hiszpan, który swoim zaangażowaniem przypomina mi ś.p. Marka Kotańskiego. To jedno z ciekawszych miejsc Hiszpanii. Rozwinięta komuna, dużo działań zorientowanych na recykling. To wszystko, połączone z pięknym położeniem tego miejsca, daje duże możliwości do społecznego działania – dopowiada Ewelina.
– Zupełnie inaczej pracowało nam się z Holendrami – po trzytygodniowej wizycie przyznają przedstawiciele organizacji goszczących. – Bo w Holandii jest też inna świadomość wolontariatu, społeczeństwa obywatelskiego. Holendrzy byli bardziej zadaniowi. Hiszpanie z kolei bardziej swobodnie podchodzili do programu dnia, organizowanych działań. Mieliśmy co prawda problem z komunikacją, ze względu na barierę językową. I być może również im było z tego powodu jakoś ciężko.
Co wyciągnęła FOSa
W Olsztynie FOSa zaprosiła wolontariuszy do prowadzonej przez siebie spółdzielni socjalnej. Odbył się warsztat, dzięki któremu pracownicy spółdzielni mogli poznać nietypowe rękodzieło. Mavi pokazała im wachlarze, ręcznie malowane. W Hiszpanii są one popularne. Dla spółdzielni było to cenne doświadczenie, bo z taką techniką w Polsce raczej się nie stykamy. A warsztat, być może, będzie miał swój efekt w wypracowywaniu kolejnych ofert spółdzielców.
– Jest to już któraś z rzędu wymiana. Ważne jest angażowanie w to działanie rozmaitych osób. Wolontariusze z Polski chętnie opiekują się naszymi gośćmi. I to jest fajne! Mamy panią, która była na wymianie w Czechach. Kiedy przyjechali Hiszpanie, to ona między innymi organizowała im czas – podsumowuje Ewelina Warnel. – Mam wrażenie, że w tej międzynarodowej wymianie nie chodzi tylko o wolontariat jako taki. Między ludźmi przy tej okazji zawiązuje się przyjacielska relacja, poznają swoje kultury. Przez te trzy tygodnie, kiedy nasi goście czas spędzają z kilkoma osobami, na które też po części są zdane, mogą naprawdę się do siebie zbliżyć. Kilometry geograficzne przestają nas dzielić. I są to relacje, które już po wyjeździe nadal są utrzymywane.
Źródło: Stowarzyszenie ESWIP