JZO S.A. wsparło misję franciszkańską „Podaruj mi trochę światła” w Kenii, w ramach której udało się przebadać 1500 osób. Podczas dwutygodniowej akcji wolontariusze, a wśród nich Grzegorz Romanik – optyk, optometrysta i przedstawiciel handlowy JZO, badali wzrok zarówno dzieci, jak i dorosłych. U ponad 70% z nich wykryto wady wzroku, a dzięki wsparciu darczyńców, w tym jeleniogórskiej firmy, udało się wyposażyć Kenijczyków w odpowiednie okulary korekcyjne.
Niedawno wróciłeś z Kenii – jakie są efekty tej akcji?
Grzegorz Romanik: – Akcję mogę nazwać sukcesem, ponieważ w zaledwie dwa tygodnie udało nam się przebadać około 1500 osób. Odwiedziliśmy stolicę Kenii, Nairobi, oraz trzy inne miejscowości – Ruiri, Subukię i Limuru. Każdego dnia badaliśmy około 100 osób. Okazało się, że problemy ze wzrokiem to przypadłość dotykająca zdecydowaną większość Kenijczyków. Aż u 70% przebadanych wykryliśmy wady wzroku, ale dzięki darczyńcom takim, jak JZO, otrzymali oni okulary korekcyjne.
Jakie wady wzroku są najpowszechniejsze wśród Kenijczyków? Jak to się odnosi do polskich realiów?
G.R.: – Wśród przebadanych najczęściej rozpoznawaliśmy nadwzroczność i jaskrę. Stwierdziliśmy stosunkowo niewiele przypadków krótkowzroczności, co jest ciekawe, ponieważ w Polsce jest to jedna z najpowszechniejszych wad. Bardzo często spotykaliśmy się też ze zmętnieniem rogówki i z rzadko występującymi w naszym kraju tłuszczakami i skrzydlikami – rodzajem narośli na gałce ocznej. Rozdaliśmy również wiele okularów do czytania. Prawie u wszystkich osób występował „syndrom suchego oka”, co może być efektem panującego tam klimatu.
Jak wyglądały badania od strony technicznej?
G.R.: – Zależało nam, aby przebadać jak największą liczbę osób. Zdawaliśmy sobie sprawę, że naszym największym ograniczeniem jest czas, dlatego staraliśmy się dobrze zorganizować całe przedsięwzięcie. Działaliśmy w dwóch kilkuosobowych zespołach, a każda osoba w danej grupie miała ściśle określone zadania. Pacjenci najpierw byli rejestrowani, potem przechodzili wstępne badania. Następnie osoby, u których zdiagnozowano wady wzroku przechodziły do punktu, w którym ustalano rodzaj i wielkość wady. Na koniec zostawało dobranie korekcji – jeżeli mieliśmy potrzebne okulary przy sobie, pacjenci otrzymywali je od razu. Posiadających nietypowe wady wzroku prosiliśmy o pozostawienie danych kontaktowych, abyśmy mogli później dostarczyć im odpowiednie okulary.
Czy badaliście tylko wzrok?
G.R.: – Nie, w misji uczestniczyła też pielęgniarka, która mierzyła wysokość ciśnienia i poziom cukru we krwi. Wyniki tych badań potwierdziły, że powszechnym problemem Kenijczyków jest nadciśnienie – dotyczy to 75% tamtejszej populacji. Okazało się też, że bardzo wielu z nich ma podwyższony poziom glukozy.
Czy Kenijczyków trzeba było namawiać do badań?
G.R.: – W pierwszych godzinach zainteresowanie naszą akcją było niewielkie, pacjenci zaczęli przychodzić dopiero w drugiej połowie dnia. Tłumaczyć to można pewną nieufnością do nas. Już następnego dnia pacjenci ustawiali się w kolejkach od wczesnego ranka.
Jak mieszkańcy Kenii reagowali na waszą obecność?
G.R.: – Byli nami zainteresowani, pytali, w jakim celu przyjechaliśmy. Cieszyli się, gdy mówiliśmy, że chodzi o akcję pomocową. Dodatkową radość wywołały upominki, które przywieźliśmy z Polski – przybory szkolne, ubrania, słodycze i zabawki. W Kenii spotkaliśmy ludzi, którzy cały swój dobytek noszą przy sobie, dlatego nawet zwykły t-shirt czy przybory do pisania miały dla nich dużą wartość.
Jak oceniasz stan zdrowia Kenijczyków?
G.R.: – Ich sytuacja jest dosyć skomplikowana, ponieważ problemem jest nie tyle ich zły stan zdrowia, co brak odpowiedniej profilaktyki oraz bardzo ograniczony dostęp do opieki medycznej i lekarstw. Najgorsza sytuacja jest w małych miastach i na wsiach, które dzielą bardzo duże odległości od szpitali i przychodni – w nagłych wypadkach czy w przypadku poważnych lub przewlekłych chorób mieszkańcy nie mogą liczyć na szybką pomoc specjalistów. Jeden z odwiedzonych przez nas oddziałów szpitalnych miał zaledwie pięć łóżek, przystosowanych jedynie do odbioru porodów. Brakowało dosłownie wszystkiego – opieki, sprzętu medycznego, narzędzi chirurgicznych, a nawet tak podstawowego wyposażenia, jak igły i nici.
Zaobserwowałeś trudności, z jakimi mieszkańcy Kenii muszą mierzyć się na co dzień?
G.R.: – Niestety, w wielu wsiach nadal brakuje prądu i bieżącej wody. Dużym problemem jest też ograniczony dostęp do edukacji, który wynika między innymi z dużych odległości i braku środków transportu. Wpływa na to także trudna sytuacja ekonomiczna wielu rodzin, zmuszająca wszystkich ich członków, nawet dzieci, do podejmowania pracy. Podczas badań zauważyliśmy konsekwencje tego stanu rzeczy, czyli analfabetyzm.
Co cię zaskoczyło w Kenii?
G.R.: – Na pewno warto wymienić msze, w których miałem okazję uczestniczyć. Nabożeństwa cechują się silną dawką lokalnej kultury, takiej jak tańce i śpiewy. Dużą niespodzianką była też dla mnie niechęć do fotografowania – na podstawie niepisanej zasady nie robi się zdjęć budynków w miastach. Co ciekawe, sytuacja zmienia się, gdy zapyta się o możliwość zrobienia zdjęcia osobom – większość Kenijczyków chętnie się zgadza.
Niemile widziane jest jedzenie w przestrzeni publicznej, posiłki spożywa się tylko w restauracjach. Dużym zaskoczeniem był dla mnie całkowity zakaz palenia w miejscach publicznych i specjalnie wyznaczone strefy dla palaczy, w postaci budek, które my znamy między innymi z lotnisk.
Czy poleciłbyś tego typu wolontariat innym ludziom?
G.R.: – Myślę, że udało nam się zrobić wiele dobrego. Wiem też, że Kenia jest krajem, który naprawdę potrzebuje naszego wsparcia w różnym wymiarze, dlatego zdecydowanie polecam udział w takim wolontariacie. Możliwość uczestnictwa w takiej wyprawie, a przy tym pomagania innym jest niesamowitym przeżyciem, które będę bardzo dobrze wspominał. Stanowczo polecam taki wolontariat wszystkim, którzy są w stanie swoim zaangażowaniem pomóc tym, którzy tego potrzebują.