Wrocławski Budżet Obywatelski (WBO) miał być budżetem partycypacyjnym. Cóż to takiego? Zacna sprawa. O przeznaczeniu części miejskiej kasy decydują sami mieszkańcy. Zgłaszają ciekawe projekty, a potem spośród nich wybierają te, które warte są realizacji. Tak miało być, ale tak nie jest. Zamiast budżetu obywatelskiego na razie jest konkurs na granty, a urzędnicy ratują sprawę słowem wytrychem – pilotaż.
Mimo wszystkich kłopotów, trwa właśnie głosowanie nad projektami, które przeszły weryfikację. Do 17 czerwca można na stronie internetowej urzędu wybierać inicjatywy, które zostaną wsparte finansowo.
Droga do głosowania była jednak kręta i wyboista, bo wszystko działa na zasadzie „wyjdzie w praniu”. I wychodzi. Najpierw poszło o pieniądze. Miasto dało na Wrocławski Budżet Obywatelski tylko 2 miliony złotych, podczas gdy w Łodzi magistrat wysupłał aż 20. Pod koniec marca Prezydent Wrocławia powiedział w radiu, że jak się komuś wysokość budżetu nie podoba, to może się właśnie do Łodzi przeprowadzić. Potem się jednak zreflektował i dorzucił do tegorocznego programu jeszcze milion, a na przyszłoroczny zapowiedział 20 milionów.
Nie minęło wiele czasu, a społecznicy znów oburzyli się, że do finałowego głosowania ma być wybranych tylko 20 projektów, a wpłynęło ich 241. Urzędnicy pokręcili nosem, ale rozszerzyli czołówkę do 128. Wtedy okazało się, że niektóre projekty wylatują z listy, bo podpisały się pod nimi tylko dwie osoby, a żeby była regulaminowa grupa, trzeba trzech. Zrobił się szum, a miasto znów się ugięło i zdecydowało, że dwa podpisy jednak wystarczą.
Gdy magistrat wyłonił już finałową grupę 128 inicjatyw, to dziennikarze wykryli, że w internetowym głosowaniu te do realizacji mogą wybierać ludzie z całej Polski. Absurd, więc magistrat uznał, że choć zagłosują wszyscy, to policzy tylko głosy wrocławian. Jakby tego było mało, do społeczników dotarło, że urzędnicy arbitralnie i czasem bezzasadnie usuwali projekty. Na przykład propozycja, by wyremontować Fredrusia, zabytkowy miejski autobus, odpadła, bo urzędnik uznał, że ów Fredruś majątkiem miasta nie jest. Potem na szczęście okazało się, że jednak jest.
Dlaczego tak się dzieje? Przyczyna jest prosta. – Miasto nie konsultowało pomysłu z ekspertami – mówi Przemysław Filar, prezes Towarzystwa Upiększania Miasta Wrocławia. – Urzędnicy wymyślili swoje reguły i według nich postanowili urządzić całe przedsięwzięcie.
Stowarzyszenie, którego jest prezesem, zgłosiło kilka projektów do realizacji. Co więcej to właśnie ono było jedną z wrocławskich grup społecznikowskich, które na utworzenie budżetu obywatelskiego naciskała. I choć TUMW miasto za wszystkie te potknięcia krytykuje, to dodaje, że urzędnicy błędy jednak poprawiają. Wygląda też na to, że tegoroczną edycję, rzeczywiście, uznają za pilotażową i za rok będą już lepiej przygotowani. Dlaczego?
– Urzędnicy otworzyli się na spotkania. Zostali do nich oddelegowani ludzie, którym nie zależy na polityce, ale na zbudowaniu solidnego budżetu obywatelskiego. Ręka do zgody została wyciągnięta. Spotykamy się, dyskutujemy, konsultujemy sprawę z fachowcami – mówi Przemysław Filar.
Radny Jerzy Michalak, który odpowiada za kształt budżetu, przyznaje, że kłopoty na starcie były, ale zwraca uwagę na dobrą wolę urzędników i na korekty, które pod wpływem sugestii ze strony fundacji, stowarzyszeń i mediów, zostały wprowadzone.
– Wprowadziliśmy istotne zmiany w regulaminie budżetu. Cały czas rozmawiamy z mieszkańcami i organizacjami ich reprezentującymi. Nie można powiedzieć, że prezentujemy twardą postawę – broni miasta radny Michalak.
Konieczność zmian w trakcie projektu tłumaczy pilotażowym charakterem przedsięwzięcia. Właśnie ze względu na tę pilotażowość na WBO przeznaczona jest mniejsza niż na przykład w Łodzi kwota. – Uznaliśmy jednak, że lepiej wprowadzić go w takiej formule i dopracowywać ją w trakcie działania niż debatować, zastanawiać się i zwlekać – mówi radny Michalak.
Z tego powodu w magistracie zapadają czasem arbitralne decyzje co do przepuszczenia projektu do głosowania. Gdy nie ma wypracowanej metody konsultacji, to decyzje muszą być podejmowane w urzędzie. Tylko tak można pchnąć sprawę do przodu, by w ogóle do głosowania dotrzeć.
Problem leży jednak w tym, że konsultacje społeczne to w budżecie partycypacyjnym sprawa najważniejsza. Przekonuje o tym Wojciech Kębłowski, doktorant Université libre de Bruxelles i absolwent międzynarodowych studiów miejskich, który został zaproszony do konsultowania wrocławskiego budżetu. Wymienia on pięć podstawowych zasad budżetu partycypacyjnego.
Pierwsza z nich to właśnie spotkania mieszkańców, na których, korzystając z merytorycznego wsparcia urzędników, określają oni swoje potrzeby, a potem wybierają projekty do realizacji. Druga to jasno określona suma pieniędzy, którą mają do wykorzystania. Trzecia – wiążący charakter budżetu, czyli zobowiązanie ze stron urzędników, że jeśli już jakiś projekt zostanie wybrany, to na pewno go zrealizują. Czwarta – długofalowy charakter budżetu, jego cykliczność. Piąta – koniczność odniesienia go do ogólnomiejskej skali (projekty nie mogą dotyczyć tylko podwórek, osiedli, dzielnic – muszą się wśród nich znaleźć takie, które obejmują całe miasto).
– Kluczową sprawą w budżecie partycypacyjnym jest to, by żaden urzędnik nie miał większej mocy decyzyjnej niż mieszkaniec – mówi Wojciech Kębłowski. – Zasadniczą kwestią jest też sposób wybierania projektów do realizacji. Metoda musi być dobierana do miasta, w którym realizowany jest taki budżet – dodaje.
Dlaczego? Bo w jednym miejscu sprawdzą się głosowania – na przykład w miastach o jednolitej zabudowie, gdzie niewiele jest blokowisk. Ale już w aglomeracjach takich jakWrocław, w ogólnym głosowaniu będą przepadać inicjatywy osiedli domków, bo przytłaczająca większość mieszkańców blokowiska będzie wybierać programy korzystne dla ich rejonów.
Rozwiązaniem konkurencyjnym jest na przykład opracowanie mechanizmu, algorytmu według którego za realizację konkretnych celów przyznaje się projektowi punkty. Pomysły, które uzbierają ich najwięcej, przechodzą do realizacji.
– Problem polega na tym, że nigdy nie można kopiować rozwiązań. Trzeba zawsze dostosowywać zasady do danych miejsc – mówi Wojciech Kębłowski. – Dlatego trzeba pracować nad rozwiązaniem dla Wrocławia. Bezkrytyczne kopiowanie doprowadzi do tego, że miasto pozostanie przy tym, co jest teraz, czyli po prostu konkursie na granty – dodaje i zaznacza, że jest nadzieja, że się tak nie stanie. Obserwuje działania urzędników i widzi po ich stronie wolę do rozwijania Wrocławskiego Budżetu Obywatelskiego w formę prawdziwego budżetu partycypacyjnego.
Radny Michalak potwierdza i deklaruje. – Zdajemy sobie sprawę z tego, że budżet jest po to, by wciągnąć obywateli w życie miasta, by zaangażować ich w procesy decyzyjne. Z tą myślą uruchamialiśmy pilotażową edycję. W przyszłym roku uda się zrealizować ten cel.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)