W jednym miejscu zbierają się przedsiębiorcy, społecznicy, urzędnicy i naukowcy. Chcą wspólnymi siłami naprawiać warszawską przestrzeń. Czy im się uda?
Co to właściwie jest hub? To nie jest wielki port, w którym krzyżują się trasy statków, ciężarówek i pociągów. Nie chodzi też o wtyczkę komputerową, do której można włożyć kilka końcówek USB na raz. Ani o piastę koła rowerowego, w której zbiegają się wszystkie szprychy. Ale, jeśli się nad tym zastanowić, „ten” hub ma z nimi coś wspólnego: – Hub to centrum wydarzeń i przestrzeń spotkań ludzi, którzy mają potencjał do współpracy przy konkretnym projekcie. Dzięki temu, że zbiorą się, poznają i znajdą wspólny cel, mogą zrobić znacznie więcej niż osobno. Każdy ma inną wiedzę i różne zasoby, które są często niewykorzystane – tłumaczy Sylwia Borkowska, liderka programu City Partnerships, koordynatorka Waw City Hub – międzysektorowych warsztatów networkingowych, których celem jest inicjowanie partnerstw działających na rzecz poprawy przestrzeni publicznej Warszawy.
Gdy się o nich dowiedziałem, postanowiłem wziąć w nich udział i zobaczyć na własne oczy, jak to działa.
Razem
Zbieramy się w klubokawiarni Państwomiasto. Na spotkanie przychodzi kilkadziesiąt osób. Głównie młodzi ludzie. Przedsiębiorcy, urzędnicy, społecznicy, studenci i naukowcy – wszystkie cztery sektory. Jak się potem dowiaduję – jest nad odpowiednio: 25 proc., 16 proc., 25 proc., 34 proc. Czyli wszystkich po trochu. – Dzięki połączeniu tych różnych światów mogą powstać naprawdę wyjątkowe innowacje dla miast – przekonuje Sylwia Borkowska.
Siadamy w kręgu. Najpierw chwila czasu, by poznać ludzi. Krótkie rozmowy i wymiana wizytówek. Ja akurat swojej nie mam. Organizatorzy to przewidzieli – każdy na starcie dostał prosty papierowy wizytownik i szablony karteczek, na których można szybko napisać swoje nazwisko i kontakt. Część integracyjna nie trwa długo – udało mi się wymienić zaledwie po kilka zdań z kilkoma osobami. Ale to nie jest główna część programu – nie chodzi tylko o to, żeby zawiązać nowe znajomości. Podstawą spotkania jest praca na konkretach, więc przechodzimy do następnego punktu: Dzielimy się na grupy. Za chwilę poznamy zarysy projektów, których celem jest poprawa estetyki przestrzeni publicznej. Możemy pomóc w ich rozwoju.
Dyskusja
Najpierw warsztat ze Stowarzyszeniem Miastodwa. Ewa Zielińska i Franciszek Cieślak mówią o swoim projekcie. Bazarki i zwykłe pawilony handlowe w Warszawie krzyczą kolorową kakofonią szyldów i witryn. Wszystko kłuje po oczach, nic do siebie nie pasuje. Chcą to zmieniać. Mają już doświadczenie. Na Bemowie wspólnie z drobnymi przedsiębiorcami, architektami, projektantami, urzędnikami i spółdzielcami przekształcają stary pawilon handlowy z obskurnymi szyldami w elegancki pasaż, w którym poszczególne stoiska nie będą się ze sobą gryzły. Najważniejszą część pracy mają już za sobą. Latem zobaczymy efekt końcowy.
Teraz chcą pójść krok dalej. Działać bardziej systemowo. Chcą zbudować internetową platformę łączącą różne grupy: projektantów, wykonawców, administrację oraz drobnych przedsiębiorców i najemców. Bo teraz te grupy zazwyczaj w ogóle nie mają ze sobą kontaktu. Pani prowadząca warzywniak, albo szewc w ogóle nie trafia do projektantów – idą prosto do drukarni, która robi dla nich szyldy i banery. Kolorowe i duże, bo im większe, tym tańsze. Projekt w cenie, wykonany przez drukarza. Jak to potem wygląda – każdy widzi.
Internetowa platforma ma nie tylko łączyć ludzi, ma być również bazą wiedzy i katalogiem dobrych praktyk. Z przykładami udanych realizacji, opisami technik, podstawami liternictwa oraz kwestiami prawnymi i etycznymi dotyczącymi reklamy zewnętrznej.
Dyskutujemy o projekcie. Burza mózgów. Mówimy co nam się podoba, a co nie. Co można zmienić, jak poprawić. Pojawiają się chętni, którzy chcą się przyłączyć. Wszystko spisujemy na dużej planszy.
Po jakimś czasie zmiana. Pracujemy nad drugim projektem. Stowarzyszenie Miasto Moje A W Nim wspólnie z Wydziałem Estetyki Przestrzeni Publicznej stołecznego ratusza chce na wybranym obszarze miasta zrobić audyt reklamowy. O pomyśle opowiada Aleksandra Stępień i Wojciech Wagner. Prawo krajowe jest ułomne. Miasto niewiele może. – Nie dysponujemy takimi narzędziami jak urzędnicy w miastach zachodniej Europy. Mamy możliwość zdjęcia reklam z własnych budynków, ale usunięcie nielegalnej reklamy z prywatnej działki jest bardzo trudne – tłumaczy Wojciech Wagner, naczelnik Wydziału Estetyki Przestrzeni Publicznej m.st. Warszawy. Ale chce, wspólnie z partnerami, przetestować narzędzie, które istnieje, a praktycznie nie było dotąd wykorzystywane – miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. Te nowsze zawierają zapisy jakie reklamy i gdzie można wieszać.
Do audytu potrzebni będą wolontariusze, którzy sprawdzą wybrany teren, na którym działa plan zagospodarowania. Spiszą gdzie są reklamy i jakie. Potem będzie można to wszystko przeanalizować i policzyć, a następnie zgłosić do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego. I sprawdzić, ile nielegalnych reklam uda się mu usunąć.
Znów dyskusja i burza mózgów. Jakie są słabe strony? Jak wzmocnić projekt? Gdzie szukać partnerów? Trudno dojść do głosu. Każdy chce coś powiedzieć. Znów kiełkują pomysły i zgłaszają się wolontariusze.
Teraz krótkie podsumowanie i schodzimy na dół, by przy napoju – alkoholowym lub nie – w nieformalnej atmosferze nawiązywać nowe znajomości i generować kolejne pomysły na ulepszanie publicznej przestrzeni.
Współpraca
Pytam Sylwię Borkowską: Jak to jest z tym partnerstwem międzysektorowym w Warszawie?
– Niestety, na razie jest mało popularne. Powodów jest kilka. Biznes, instytucje publiczne, organizacje społeczne – każda z tych grup ma inny sposób działania. Na przykład, te same decyzje, które w prywatnej firmie podejmowane są w ciągu kilku dni lub godzin, w administracji publicznej ciągną się tygodniami lub miesiącami. To przedsiębiorców bardzo zniechęca do współpracy – ocenia Borkowska. Z kolei administracja boi się podejrzenia o praktyki korupcyjne. – Urzędnicy na propozycję współpracy ze strony biznesu często reagują alergicznie. Myślą tak: „Na wszelki wypadek lepiej w to nie wchodźmy, bo jeszcze nam tu wejdzie CBA” – zauważa.
Jej zdaniem sytuacja się zmienia, jeśli przedsiębiorca angażuje się w sprawy lokalne w sposób transparentny. - Wiadomo, że firmie zawsze chodzi o promocję, ale jeśli chce przy tym zrobić coś dobrego dla miasta i nie oczekuje w zamian żadnych operacji "pod stołem", to wręcz trzeba mówić głośno o jej zaangażowaniu – podkreśla. Uważa, że dzięki temu możliwa jest sytuacja, w której każda ze stron zyskuje. – Biznes buduje bliższe relacje z klientami w mieście, pokazuje się lokalnie od odpowiedzialnej społecznie strony, a miasto zyskuje innowacyjne rozwiązania, o które administracja musiałaby starać się latami – dodaje.
Borkowska wskazuje, że różne sektory mają też diametralnie różne interesy, choć mogą mieć przy tym wspólny cel. - W uproszczeniu można powiedzieć, że dla przedsiębiorcy liczy się zysk, dla urzędnika procedura, dla społecznika idea, dla naukowca badawczy wymiar działania. Mimo, że one wcale nie muszą się wykluczać, to nie zawsze jest łatwo je ze sobą zgrać – ocenia Borkowska. – Mamy do czynienia z barierą językową. Niby wszyscy mówimy po polsku, ale trudno jest się nawzajem zrozumieć, bo używamy różnych języków. Na hubach właśnie staramy się przełamywać te trudności – podkreśla koordynatorka Waw City Hub.
Hub może być dla organizacji pozarządowych dobrą okazją do koordynacji działań z innymi, którzy działają w tym samym celu. Dla biznesu to szansa na rozeznanie rynku i promocję. Administrację może przekonać pozyskanie zasobów do rozwiązania miejskich problemów. Naukowcy mogą natomiast znaleźć tu ciekawy materiał badawczy. Warto śledzić rozwój projektów, które rodzą się podczas tych spotkań.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)