Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Publicystyka
Warszawa to nie Nowy Jork? A co tam robią ze squatami?
Wojciech Karpieszuk, warszawa.gazeta.pl
- Warszawa to nie Nowy Jork - powiedział wiceprezydent stolicy Włodzimierz Paszyński. Nie da się ukryć, ale może warto podpatrzeć, co burmistrz Michael Bloomberg zrobił ze squatami
- Na Manhattanie władze sprzedały squattersom kamienicę za dolara - ogłosili ostatnio na konferencji prasowej squattersi z Warszawy. Było to niejako w kontrze do słynnej już wypowiedzi prezydent miasta Hanny Gronkiewicz-Waltz o noclegowniach dla bezdomnych, do których powinni się przenieść mieszkańcy nielegalnych squatów.
W pierwszej chwili pomyślałem: "Jak to za dolara?! Na Manhattanie, gdzie kamienica warta jest miliony? Niemożliwe". Zacząłem szperać w internecie i przeglądać artykuły z amerykańskich gazet. I okazało się, że władze Nowego Jorku wcale nie sprzedały squattersom kamienicy za dolara. Sprzedały 11 kamienic za 11 dolarów.
- Historia zatoczyła koło. Uzyskując tytuł prawny do tych budynków, udowodniliśmy miastu, że możemy tu stworzyć dostępną finansowo przestrzeń mieszkalną i społeczną. W dodatku damy na to znacznie mniej pieniędzy, niż przeznaczyłby rząd. I taki właśnie był nasz cel od samego początku - tłumaczył dekadę temu dziennikarce "The Village Voice News" niejaki Michael Shenker, squatter ze wschodniego Manhattanu. Dodał: - My uczyliśmy się na naszych błędach, a miasto zdało sobie sprawę, że nie weźmie nas bez wielkiej politycznej walki.
U nich czołg, u nas armatka
W Nowym Jorku wszystko zaczęło się na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Squattersi nielegalnie zajęli na wschodnim Manhattanie kilkadziesiąt budynków zdewastowanych i porzuconych przez prywatnych właścicieli, ale też miasto. Uważali - tak samo jak teraz warszawscy squattersi - że skoro kamienice stoją puste, to oni mają prawo do nich wejść i zamieszkać. Zaczęli je remontować: wymieniać przegniłe belki, malowali, naprawiali dachy, wymieniali okna. "Nasi" squattersi robią tak samo. Warto tu przywołać choćby zdjęcie z nowego warszawskiego squatu Przychodnia, które opublikowaliśmy kilka dni temu: dwóch chłopaków w kombinezonach i z palnikami w rękach uszczelnia dach w zlikwidowanej poradni dla gruźlików przy ul. ks. Skorupki. Budynek od dłuższego czasu stał pusty i popadał w ruinę.
Na nowojorskie squaty, tak jak i ostatnio w Warszawie, były naloty policji. Wyrzucała ludzi, a ci wracali. Do największych starć doszło w połowie lat 90. za rządów burmistrza Rudolfa Giulianiego. Wtedy w jednym z budynków od środka zaspawała się grupa ludzi. A Giuliani - jak przypomniała dziennikarka "The Village Voice News" - wysłał przeciwko nim strzelców wyborowych i czołg. U nas na razie była tylko armatka wodna oraz policjanci w kaskach i z pałkami, którzy używali przeciwko squattersom gazu łzawiącego.
Slam, skatepark i muzeum
Próba sił w Nowym Jorku na nic się zdała. Władze miasta po ponad 20 latach uświadomiły sobie, że nie pozbędą się squattersów. W 2002 r. ok. 250 mieszkańców squatów utworzonych w miejskich budynkach założyło 11 spółdzielni. Miasto odsprzedało te kamienice za wspomniane 11 dolarów pozarządowej organizacji Miejskiej Radzie Pomocy Mieszkaniowej, która od prawie 40 lat wspiera budowę tanich domów. Rada zabezpieczyła pożyczki na remonty budynków. Po skończeniu tych prac, przeszły na własność spółdzielni.
Jej członkowie nie mogą jednak odsprzedać mieszkań po rynkowej cenie. A zasiedlanie nowych lokatorów - tu głównym warunkiem są niskie dochody - nadzoruje Miejska Rada Pomocy Mieszkaniowej. Byli squattersi, a dziś spółdzielcy, płacą ok. 300 dolarów czynszu miesięcznie, co na Manhattanie jest raczej symboliczną kwotą. Te pieniądze idą m.in. na spłatę pożyczek remontowych, które nie były duże, bo większość prac mieszkańcy wykonali własnym sumptem.
I chyba najważniejsze jest to, że w każdym z 11 budynków oprócz mieszkań jest też przestrzeń społeczna. Może z niej korzystać każdy. To m.in. ciemnie, biblioteki, sale komputerowe i koncertowe. Spółdzielcy z budynku ABC No Rio słyną np. z organizowania koncertów punkowych i akcji Food Not Bombs, czyli rozdawania posiłków dla potrzebujących (dokładnie tę samą akcję prowadzili też squatersi z Elby na Żoliborzu ). Co niedzielę są tam wieczorki poetyckich slamów i przeglądy muzyki eksperymentalnej. W innym kolektywie C-squat otwarto skatepark. Tu też odbywają się koncerty sceny punkowo-rockowej, a od tego roku działa Muzeum Regeneracji Przestrzeni Miejskiej.
Nawiązując do 1 dolara za kamienicę, wiceprezydent Warszawy Włodzimierz Paszyński stwierdził jeszcze w rozmowie z "Gazetą", że nie wie, jakie prawo obowiązuje w Stanach Zjednoczonych, ale wie, jakie jest w Polsce. Nie twierdzę, by odsprzedawać squattersom budynki w centrum Warszawy za kilka złotych. Jednak przykład Nowego Jorku pokazuje, że to, co wydawało się niemożliwe przez lata, udało się załatwić. Potrzebna jest dobra wola. Z obu stron.
- Historia zatoczyła koło. Uzyskując tytuł prawny do tych budynków, udowodniliśmy miastu, że możemy tu stworzyć dostępną finansowo przestrzeń mieszkalną i społeczną. W dodatku damy na to znacznie mniej pieniędzy, niż przeznaczyłby rząd. I taki właśnie był nasz cel od samego początku - tłumaczył dekadę temu dziennikarce "The Village Voice News" niejaki Michael Shenker, squatter ze wschodniego Manhattanu. Dodał: - My uczyliśmy się na naszych błędach, a miasto zdało sobie sprawę, że nie weźmie nas bez wielkiej politycznej walki.
U nich czołg, u nas armatka
W Nowym Jorku wszystko zaczęło się na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Squattersi nielegalnie zajęli na wschodnim Manhattanie kilkadziesiąt budynków zdewastowanych i porzuconych przez prywatnych właścicieli, ale też miasto. Uważali - tak samo jak teraz warszawscy squattersi - że skoro kamienice stoją puste, to oni mają prawo do nich wejść i zamieszkać. Zaczęli je remontować: wymieniać przegniłe belki, malowali, naprawiali dachy, wymieniali okna. "Nasi" squattersi robią tak samo. Warto tu przywołać choćby zdjęcie z nowego warszawskiego squatu Przychodnia, które opublikowaliśmy kilka dni temu: dwóch chłopaków w kombinezonach i z palnikami w rękach uszczelnia dach w zlikwidowanej poradni dla gruźlików przy ul. ks. Skorupki. Budynek od dłuższego czasu stał pusty i popadał w ruinę.
Na nowojorskie squaty, tak jak i ostatnio w Warszawie, były naloty policji. Wyrzucała ludzi, a ci wracali. Do największych starć doszło w połowie lat 90. za rządów burmistrza Rudolfa Giulianiego. Wtedy w jednym z budynków od środka zaspawała się grupa ludzi. A Giuliani - jak przypomniała dziennikarka "The Village Voice News" - wysłał przeciwko nim strzelców wyborowych i czołg. U nas na razie była tylko armatka wodna oraz policjanci w kaskach i z pałkami, którzy używali przeciwko squattersom gazu łzawiącego.
Slam, skatepark i muzeum
Próba sił w Nowym Jorku na nic się zdała. Władze miasta po ponad 20 latach uświadomiły sobie, że nie pozbędą się squattersów. W 2002 r. ok. 250 mieszkańców squatów utworzonych w miejskich budynkach założyło 11 spółdzielni. Miasto odsprzedało te kamienice za wspomniane 11 dolarów pozarządowej organizacji Miejskiej Radzie Pomocy Mieszkaniowej, która od prawie 40 lat wspiera budowę tanich domów. Rada zabezpieczyła pożyczki na remonty budynków. Po skończeniu tych prac, przeszły na własność spółdzielni.
Jej członkowie nie mogą jednak odsprzedać mieszkań po rynkowej cenie. A zasiedlanie nowych lokatorów - tu głównym warunkiem są niskie dochody - nadzoruje Miejska Rada Pomocy Mieszkaniowej. Byli squattersi, a dziś spółdzielcy, płacą ok. 300 dolarów czynszu miesięcznie, co na Manhattanie jest raczej symboliczną kwotą. Te pieniądze idą m.in. na spłatę pożyczek remontowych, które nie były duże, bo większość prac mieszkańcy wykonali własnym sumptem.
I chyba najważniejsze jest to, że w każdym z 11 budynków oprócz mieszkań jest też przestrzeń społeczna. Może z niej korzystać każdy. To m.in. ciemnie, biblioteki, sale komputerowe i koncertowe. Spółdzielcy z budynku ABC No Rio słyną np. z organizowania koncertów punkowych i akcji Food Not Bombs, czyli rozdawania posiłków dla potrzebujących (dokładnie tę samą akcję prowadzili też squatersi z Elby na Żoliborzu ). Co niedzielę są tam wieczorki poetyckich slamów i przeglądy muzyki eksperymentalnej. W innym kolektywie C-squat otwarto skatepark. Tu też odbywają się koncerty sceny punkowo-rockowej, a od tego roku działa Muzeum Regeneracji Przestrzeni Miejskiej.
Nawiązując do 1 dolara za kamienicę, wiceprezydent Warszawy Włodzimierz Paszyński stwierdził jeszcze w rozmowie z "Gazetą", że nie wie, jakie prawo obowiązuje w Stanach Zjednoczonych, ale wie, jakie jest w Polsce. Nie twierdzę, by odsprzedawać squattersom budynki w centrum Warszawy za kilka złotych. Jednak przykład Nowego Jorku pokazuje, że to, co wydawało się niemożliwe przez lata, udało się załatwić. Potrzebna jest dobra wola. Z obu stron.
Źródło: www.warszawa.gazeta.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.