Prof. Jan Gehl, autor spektakularnych projektów zmian w przestrzeni miejskiej m.in. w Nowym Jorku, Sydney czy Moskwie opowiadał warszawiakom, w jaki sposób odzyskać przestrzeń publiczną miasta. Duński architekt i urbanista wziął również udział w debacie z mieszkańcami.
Środowa dyskusja w Muzeum Historii Żydów Polskich była kolejną odsłoną cyklu spotkań „Zmieniamy Warszawę”. Debatę poprzedził pokaz filmu „Ludzki wymiar” w reżyserii Andreasa M. Dalsgaarda oraz wykład prof. Jana Gehla, który opowiadał o doświadczeniach Kopenhagi i innych miast na całym świecie.
– Myślę, że Kopenhaga jest bardzo dobrze zaprojektowanym miastem, a jeśli mamy się od kogoś uczyć, to uczmy się od najlepszych – mówiła Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy, otwierając spotkanie.
Jak przeforsować zmiany?
Wśród prelegentów znaleźli się: prof. Jan Gehl, prof. Krzysztof Domaradzki, urbanista oraz Grzegorz Piątek, naczelnik Wydziału Estetyki Przestrzeni Publicznej w Urzędzie m.st. Warszawy. Spotkanie poprowadził Jarosław Trybuś z Muzeum Historycznego m.st. Warszawy. Rozpoczął dyskusję pytaniem o to, jak namówić mieszkańców oraz władze miasta, by chcieli rozpoczynać długotrwałe działania, które nie przynoszą natychmiastowych efektów.
– U nas, w Kopenhadze bardzo ważne było, aby prace były prowadzone na uniwersytetach, a nie w ratuszu – mówił Jan Gehl. – Uniwersytety dawały możliwość kontynuowania procesu, niezależnie od zmieniających się burmistrzów. W Melbourne sytuacja była inna. Tam jest bardzo silny architekt miejski, który dość wcześnie wyszedł z założenia, że przeżył już wielu burmistrzów i ze wszystkimi udało mu się dogadać.
– By podjąć działania, których efekty będą widoczne za wiele lat, potrzebna jest odwaga rządzących – mówił Grzegorz Piątek. – Ludzie bardzo często podchodzą do nowych rozwiązań z nieufnością i niezadowoleniem. Chodzi o to, aby przeczekać ten krótki okres sprzeciwu i doczekać do momentu, w którym społeczeństwo zaczyna doceniać te zmiany i postrzegać je jako normę – przekonywał. Odwołał się do przykładu warszawskich buspasów. – Jeszcze parę lat temu były traktowane jak coś egzotycznego i nie do końca potrzebnego. Dziś są już chyba oczywistością – mówił Grzegorz Piątek.
– Niezbędna jest wyrazista i spójna wizja miasta, jednak nie należy zakładać, że przygotowanie planu czy projektu załatwi sprawę. Za tym musi iść działanie, które spowoduje konkretne efekty w przestrzeni – mówił z kolei prof. Krzysztof Domaradzki, urbanista. – Niezbędna jest również pewnego rodzaju umiejętność przekonania ludzi, że to są słuszne cele, które przyniosą słuszne efekty.
Nowa Świętokrzyska – bardziej społeczna
Do dyskusji szybko przyłączyli się mieszkańcy. – W Warszawie jest problem z tym, aby głosy ruchów społecznych i mieszkańców, którzy są zainteresowani zmianami w tym mieście, były wysłuchiwane – mówiła na forum Agata Kowalska. Zebrała oklaski. W podobnym tonie mówił Adam Zając ze Stowarzyszenie SISCOM. Zapewnił, że miejscy aktywiści podzielają ideały, które propaguje duński urbanista. – My o tym wszystkim wiemy. Problem w tym, że nikt nas nie słucha – mówił. Następnie poprosił panelistów o odpowiedź na pytanie, który z warszawskich placów lub którą z ulic chcieliby przekształcić w przestrzeń bardziej przyjazną mieszkańcom.
– Świętokrzyska na odcinku między Marszałkowską a Nowym Światem już niedługo będzie zupełnie inną ulicą – mówił w odpowiedzi Grzegorz Piątek. Dla samochodów zostaną tam tylko dwa pasy – po jednym w każdą stronę. Będą ścieżki rowerowe, będą szersze chodniki – zapewniał. – W przyszłości można by pomyśleć o Alejach Jerozolimskich. Dodatkowe przejścia dla pieszych, na przykład na wysokości ulicy Brackiej, spowodują aktywizację tych przecznic. Aleje Jerozolimskie to ulica o bardzo szerokim przekroju. Myślę, że można by powalczyć o więcej miejsca dla pieszych i rowerzystów kosztem jednego pasa dla samochodów po obu stronach.
Nic bez mieszkańców i NGO-sów
Agata Kowalska zapytała prof. Gehla, w jaki sposób udaje mu się zaprosić ludzi do udziału w konsultacjach, które poprzedzają jego przedsięwzięcia. – Nie mam żadnego gotowego rozwiązania, bo co kraj, to obyczaj – mówił duński urbanista. Odwołał się do przykładu Christchurch, miasta w Nowej Zelandii, które zostało poważnie zniszczone na skutek trzęsienia ziemi w 2010 roku. – Mieszkańcy zaczęli zastanawiać się na odbudową miasta i mój zespół był częścią procesu konsultacyjnego. Burmistrz bardzo sprytnie powiedział wtedy: nie wyjeżdżajcie, zostańcie z nami, powiedzcie, jak wyobrażacie sobie to miasto. Okazało się, że mieszkańcy nie chcieli odbudowywać miasta takiego, jakim było przedtem. Uznali, że skoro mają wybór, to chcą miasta, które będzie bardziej kontaktowe i bardziej funkcjonalne. Miasta, które nie będzie uzależnione od samochodów, w którym będzie dominował transport publiczny, po którym będzie można spacerować. Jeśli jesteśmy w stanie zaangażować się w rozwój naszego miasta, może nie uczynimy go idealnym, ale na pewno lepszym – przekonywał Jan Gehl. – Nie sugeruję jednak, aby czekać w Warszawie na trzęsienie ziemi – żartował.
Konrad Marczyński, mieszkaniec Pragi, pytał z kolei duńskiego urbanistę o to, czy pracując nad przekształcaniem miast współpracuje z organizacjami pozarządowymi. – Oczywiście – zapewniał Jan Gehl. – Pracowałem z organizacjami pozarządowymi w wielu różnych zakątkach świata. Były to fundacje klimatyczne, które działają na rzecz zmniejszenia emisji CO2, ale też stowarzyszenia rowerzystów. Jest bardzo wiele dobrych sił, którym zależy na polepszeniu sytuacji w mieście. Każdy głos jest ważny. Z organizacjami pozarządowymi współpracujemy na różnych etapach.
Porażki
Grzegorz Buczek, architekt, urbanista, wykładowca Politechniki Warszawskiej, pytał Jana Gehla o bariery, jakie napotykał w różnych częściach świata oraz o to, czy były to czasem bariery w postaci archaicznego prawa i przepisów, które uniemożliwiały zrobienie czegokolwiek.
– Owszem, są takie miejsca, gdzie jest bardzo silna biurokracja i nic się specjalnie nie dzieje. Widziałem nagłe zmiany, ale widziałem też miejsca, w których te zmiany były bardzo powolne albo żadne – odpowiadał prof. Gehl. – Bariery bywają różne. Zrobiliśmy bardzo szczegółowy plan dla Londynu na zlecenie burmistrza Kena Livingstone'a, który powiedział: wspaniale, zrobimy to wszystko. Potem pojawiła się olimpiada, a z nią presja czasu i w efekcie tego zaczęto realizować szereg starych projektów. Parę z tych rzeczy, które zaproponowaliśmy, jest w trakcie realizacji, ale to wszystko dzieje się niestety w typowo brytyjskim – flegmatycznym tempie. Podobne doświadczenia mam z Kapsztadu – kontynuował. – Zrobiliśmy raport mówiący o tym, co należałoby zrobić w mieście i raczej nic z tego się nie wydarzyło. Tam z kolei miały odbyć się mistrzostw w piłce nożnej. W wyniku tej presji coś zostało zrobione, ale tak naprawdę niewiele.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)