Jak podaje Dziennik Gazeta Prawna Prezydent nie podpisał ustawy o redukcji zatrudnienia w administracji rządowej, a skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. Skutkiem tego urzędy, które chciały się zabezpieczyć zmniejszeniem ilości rąk do pracy i jeszcze w trakcie prac nad ustawą „na zapas” zwiększały zatrudnienie, wygenerują koszty rzędu 2,4 mld zł rocznie. Z zakładanych oszczędności budżetowych nici.
Na orzeczenia Trybunału często czeka się latami, więc wyrok w sprawie ustawy z 16 grudnia 2010 r. o racjonalizacji zatrudnienia w państwowych jednostkach budżetowych i niektórych innych jednostkach sektora finansów publicznych w latach 2011–2013 może zablokować redukcje, a tym samym znalezienie oszczędności, przynajmniej o 2 lata. Wynika to stąd, że, jak mówi Marek Chmaj, konstytucjonalista, średni czas oczekiwania na rozstrzygnięcie wynosi rok i 5 miesięcy, a i wtedy, jeżeli Trybunał uzna, że ustawa jest zgodna z konstytucją, to zawarte w niej przepisy będą nieaktualne. W ustawie bowiem podany jest dokładny harmonogram działań. Opracowanie i uchwalenie nowelizacji ustawy może potrwać z kolei ponad pół roku, stąd wspomniane dwa lata zanim w urzędach rozpocząć będzie można redukcje.
Wątpliwości zarówno Prezydenta, jak i dyrektorów generalnych urzędów wzbudzały również kwestie ustalania kryteriów zwolnień. Istniała obawa, że zwalniane będą osoby starsze, a nie mniej wydajne i gorsze, jako pracownicy. Dyrektorzy generalni myśleli również o zwalnianiu osób często korzystających ze zwolnień lekarskich.
Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”