Krzysztof Margol, prezes Nidzickiej Fundacji Rozwoju NIDA w polemice z autorami artykułu "Unia głupich inwestycji".
W OBRONIE „GINĄCYCH ZAWODÓW”
Ze zdumieniem i zupełnym brakiem zrozumienia przeczytałem we
„WPROST” („UNIA GŁUPICH INWESTYCJI”, autorstwa Aleksandra Pińskiego
i Jana Pińskiego), że „dziesiątki milionów euro UE przeznacza na
ratowanie ginących zawodów (czyli takich, na które nie ma już
popytu na wolnym rynku)”.
Zastanawiam się, czy autorzy tego „wiekopomnego odkrycia” wiedzą i
zdają sobie w pełni sprawę co i o czym napisali. Czy kiedykolwiek
byli za granicą (ta zachodnią) i zachwycali się może pięknymi
miejscami w wioskach francuskich, włoskich , szwajcarskich,
hiszpańskich, irlandzkich, etc, w których prezentowane były
produkty wytwarzane przez „ginących rzemieślników”. A może
odwiedzili polskie wioski, w których wyrabiane są garnki z gliny,
pracują kowale, rymarze, wyrabiane są wyroby z wikliny, słomy,
rogoziny. Dla wielu osób, mieszkańców wsi, to nie tylko sposób na
życie, to także promocja i atrakcja turystyczna, to magnes na
przyciąganie turystów , także z zagranicy zainteresowanych nasza
kulturą.
Opisywanie tych zawodów jako ekonomicznie skończonych jest totalnym
nieporozumieniem. Nie będziemy na polskich wioskach promowali
plastikowych butelek, E-?????? w produktach i pamiątek glinianych
„made in… z pewnością nie w Polsce”. Czy takiej wioski polskiej
oczekują autorzy? Czy chcą udowodnić, że nasi garncarze nie mają
racji bytu, nawet jeżeli ich praca i wyroby znajdują nabywców, a
oni sami i ich warsztaty są turystyczna atrakcja wpływającą na
rozwój wielu do niedawna zaniedbanych wiejskich regionów. Może to
powiedzą tym garncarzom, wyjada na wieś. Może zaproponują im w
zamian wyjazd do pracy na Zachód. A może powiedzą im, że ich praca
jest „głupią inwestycją”? Dla wielu osób , mieszkańców wsi, którzy
te zawody wykonują z pasja i zarabiają , szczęściem będzie jeżeli
tego artykułu nie przeczytają.
Ja, wiejski Polak szukam, ciekawych pomysłów na przetrwanie
polskich wsi, tradycji, kultury, obyczajów. Czytając „ratowano i
takie profesje jak snycerstwo, koronkarstwo, garncarstwo, itp.”
zastanawiałem się co przyświeca autorom wyśmiewanie się z takich
projektów? Proszę bardzo, jestem autorem projektu „ginące zawody”,
jestem autorem projektu „garncarska wioska”. . . Może autorzy jako
znakomici znawcy i eksperci od rozwoju lokalnego i wydawania
unijnych pieniędzy woleliby w np. mazurskich starych domach
plastikowe okna, a piecie mazurskie porozwalać i wstawić modne
wzory grzejników? Po co „ginący” specjaliści: zduni, kowale,
ceramicy, snycerze, rymarze,. Po co kobietom wiejskim wyplatanie
koszy, haftowanie obrusów, przecież można kupić inne, tanie ,
gotowe z nadrukiem lub z maszyny hafty i zachwycać się w domu
„prawdziwa sztuką”.
Pomysł na ratowanie „ginących zawodów” nie jest może już dzisiaj
oryginalny, ale ciekawszy od bardzo wielu innych pomysłów i
skuteczny na rozwój polskich wsi. . Kilkadziesiąt lat wyśmiewania
się ze sztuki ludowej przyniosły swoje rezultaty. Zginęły koła
wiejskich gospodyń, wiejskie teatry, odruchy wiejskich
przedsiębiorczości. To autorzy takich projektów przyczyniają się do
odbudowy kultury i godności polskiej wsi oraz zatrzymywania
mieszkańców w pracy , której produkty mają nabywców. Wystarczy
ruszyć się Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich, wyjechać na wieś
i zobaczyć realne problemy, życie, możliwości pracy i godnego
życia.
Przykładów wykorzystania takich „ginących zawodów” w rozwoju
lokalnym, w promocji, w przyciąganiu turystów i rozwijaniu
turystyki, w kreowaniu produktów turystycznych, jest w Polsce coraz
więcej. I dobrze, bo to jest nie tylko korzystanie z doświadczeń
zachodnich w wydawaniu unijnych pieniędzy, ale ich bardzo sensowne
i ekonomiczne wykorzystywanie.
Co do „ginących zawodów”, które powinny ginąć nie znajdując miejsca
w konkurencji wolnorynkowej, można postawić pytanie : czy ginące
dziś gatunki zwierząt i roślin powinny także ginąć bo są nam
niepotrzebne, bo nie potrafią same na wolnym rynku się uchronić?
Ciekawe podejście, bardzo autorskie, oryginalne, gratuluję. Mam
tylko nadzieję, że kiedyś i autorzy tego tekstu posmakują
prawdziwej polskiej wsi , zachwycą się kulturą , obyczajami, a ich
teksty nie będą przyczyną, że o garncarzu i kowalu będziemy tylko
czytali w pożółkłych gazetach popijając nie wiem co w plastikowych,
nowoczesnych butelkach.
***
Tomasz Schimanek
Akademia Rozwoju Filantropii w Polsce
INTENCJE DOBRE, ALE STRZAŁ CHYBIONY
Fundusze strukturalne opierają się na skomplikowanych i
zunifikowanych procedurach i ich wydawanie, zwłaszcza dla nas,
którzy nie mieliśmy przed 2004 rokiem w tym zakresie żadnych
doświadczeń, jest trudne. Z pewnością nasz rząd, który ostatecznie
odpowiada za funkcjonowanie mechanizmów strukturalnych w ramach
formalnych narzuconych przez Unię nie ustrzegł się wielu błędów, z
pewnością „napsuł” wiele krwi tym, którzy z tych pieniędzy
korzystali i miesiącami musieli przebijać się przez urzędnicze
biurka. Z pewnością też Polska była często „ świętsza od papieża”
komplikując dodatkowo procedury, tam, gdzie Unia wcale tego nie
wymagała. Jednak może dzięki temu nie było u nas sadów
pomarańczowych będących tylko na lotniczych zdjęciach czy tam,
widocznych tylko na fakturach, które za setki milionów euro
zdarzało się tworzyć w „starych” krajach członkowskich.
Media w Polsce powinny piętnować administracyjne absurdy pomocy
unijnej i podejmować dyskusję o tym, jak poprawić działanie
funduszy strukturalnych, ale dziennikarski węch moim zdaniem tym
razem zawiódł autorów na manowce. Potwierdzam wszystko to, co w
swoim bardzo emocjonalnym, ale prawdziwym tekście pisze Krzysztof
Margol. Mam okazję wspierać go w ramach jednej z tych „głupich
inwestycji unijnych”, właśnie w tworzeniu w małej wsi pod Nidzicą
„Garncarskiej Wioski”, która będzie pełna ginących zawodów,
mazurskich wesel, tradycji i historii. Dla mnie to jeden z bardziej
skutecznych i efektywnych sposobów na połączenie tradycji ze
współczesnością. Tradycji, która po wielu latach PRL-owskiego
zapomnienia wraca, dzięki której ludzie tu mieszkający, często
pochodzący z dawnych Kresów Wschodnich Rzeczpospolitej, wreszcie
odnajdują własną tożsamość. Współczesności, bo dzięki tradycji mogą
mieć pracę, mogą żyć godnie, mogą uwierzyć w siebie. Często są to
ludzie od lat bez pracy, na których państwo już dawno „postawiło
krzyżyk”, dla których jest to jedyna szansa na powrót do normalnego
życia.