Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
O lubelskich wolontariuszach, zaangażowaniu ludzi w pomoc innym i problemach związanych z wolontariatem, z Katarzyną Pudło z Warsztatów Kultury rozmawia Wojciech Piesta.
Wojciech Piesta: – Czy ludziom chce się chcieć?
Katarzyna Pudło: – W Lublinie bardzo! Do tego stopnia, że czasem mamy problem – co mówię z bólem serca – bo zgłasza się do nas zbyt dużo osób do pomocy.
Kim oni są?
K.P.: – Ku mojemu wielkiemu szczęściu powoli zmienia się struktura wiekowa tych, którym chce się chcieć. Naturalnie najwięcej wolontariuszy pochodzi z grupy licealno-studenckiej. Ich najłatwiej zmobilizować. Ale nie jest tak, że grupa powyżej trzydziestego roku życia nie jest chętna do współpracy. To fantastyczni ludzie i jest ich coraz więcej. Jako Warsztaty Kultury staramy się łamać stereotyp, że trzeba określać bariery wiekowe przy rekrutacji wolontariuszy. Niestety są miejsca, które szukają wolontariuszy tylko od osiemnastu do trzydziestu lat.
Wolontariusz 50+ to coś nierealnego?
K.P.: – Ależ skąd! Bardzo bym chciała, żeby jak najwięcej instytucji otwierało się na ludzi w tym wieku. W Lublinie jest kilka miejsc, które stawiają na współpracę z takimi osobami, a te są bardzo chętne do pomocy, a czasem realizują swoje zadania lepiej niż ich młodsi koledzy. Poza tym, kiedy ma się na pokładzie ekipę w różnym wieku, to efekty działań są niesamowite! Młodzi uczą się stonowania, obycia, czerpią z doświadczenia starszych.
Dlaczego ludzie zostają wolontariuszami?
K.P.: – Pobudki są bardzo różnorodne. W zasadzie można wyliczyć pełen wachlarz motywacji. Czasem to najbardziej prozaiczna rzecz, czyli zaświadczenie do stypendium. Pozytywne jest to, że osoby, które przyszły tylko po „papierek” w większości do nas wracają i chcą pomagać dalej. Coś ich przyciąga. Są ludzie bardzo wierni konkretnym wydarzeniom i raz w roku zostają wolontariuszami, żeby być bliżej nich. Są ludzie, którzy kochają być aktywni – lubią pracować z ludźmi, rozwijać się, uczyć czegoś nowego. Takich wolontariuszy mamy do dyspozycji od wiosny do końca jesieni, czyli właściwie przez cały sezon. Jest też grupa, która wykorzystuje wolontariat jako rodzaj „terapii psychologicznej”. Te osoby pomalutku otwierają się na kontakt z drugim człowiekiem, przełamują swoje opory. Ostatnia grupa to tacy, którzy doskonale wiedzą, że dzięki wolontariatowi mogą doskonalić swoje umiejętności marketingowe, językowe, organizacyjne, przywódcze i wiele innych. Naturalnie dużo zależy od obszaru wolontariatu, bo innymi pobudkami będą kierować się ludzie, którzy przychodzą do nas, czyli instytucji, która zajmuje się głównie kulturą, a innymi ci, których interesuje wolontariat społeczny, który jest w Polsce najpopularniejszy.
Gdzie najlepiej zacząć?
K.P.: – Osobom młodym nie zawsze można proponować wolontariat w hospicjach, domach dziecka, czy na oddziale onkologicznym, bo to może być dla nich zbyt ciężkie doświadczenie i wymaga odpowiedniego przygotowania. Lepiej zaangażować ich przy wydarzeniach związanych z kulturą, gdzie oswoją się z wolontariatem, a przy okazji będą mieć mnóstwo frajdy, bo wolontariat to nie tylko praca, ale też przyjemnie spędzony czas.
Czy z wolontariatem nie bywa tak, że instytucje wykorzystują ludzi jako darmową siłę roboczą?
K.P.: – Uczę swoich podopiecznych, że mogą dobrze myśleć o instytucji, która rekrutuje wolontariuszy, jeśli w danej instytucji jest człowiek, który zajmuje się tylko wolontariatem. W Warsztatach Kultury ja jestem taką osobą i zajmuję się tym od A do Z. Chętnie odpowiadam na wszystkie pytania i wątpliwości. Instytucje, które korzystają z pomocy wolontariuszy powinny traktować te osoby jak pełnoprawnych członków zespołu oraz ambasadorów. To, jak będziemy ich traktować, będzie rzutować na cały projekt i obraz instytucji na zewnątrz. Pamiętajmy, że w naszym kraju istnieje „Ustawa o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie”, która pięknie reguluje to, czego nie można robić i do czego nie można wolontariuszy wykorzystywać.
Jak traktować wolontariuszy?
K.P.: – Jeśli chcemy korzystać z ich pomocy przez osiem godzin dziennie, pamiętajmy o ich wyżywieniu, jeśli mamy taką możliwość – zwrocie kosztów podróży i innych rzeczach, które możemy im zagwarantować w zamian za pomoc.
Wydaje się, że takie drobiazgi budują dobrą więź.
K.P.: – Tak jest! Najważniejszą rzeczą w kontekście pracy wolontariuszy od strony instytucji to mieć z tyłu głowy tykający punktor, który będzie nam przypominał, że to nie są pracownicy. W związku z powyższym nie wolno od nich wymagać tego, czego wymagamy sami od siebie. Po drugie, nie możemy zakładać, że będą wiedzieć wszystko, co wiemy my – dbajmy więc o informacje, jakie im przekazujemy. Po trzecie, jeśli wymagamy ciężkiej pracy od wolontariusza, sami musimy pracować trzy razy ciężej. Pokazujmy własną pracą, że zależy nam na projekcie – to będzie dla wolontariusza naturalną mobilizacją.
Wtedy nikt nie czuje się wykorzystany?
K.P.: – Absolutnie! Jeżeli razem z nimi tniemy to, co trzeba pociąć, laminujemy to, co trzeba zalaminować, to oni wiedzą, że ich praca jest potrzebna i że nie są tu tylko po to, żeby coś na nich zrzucić lub ich wykorzystać. Wszystkie małe elementy są potrzebne, żeby całość dobrze zagrała. Wolontariusze muszą mieć świadomość, że zależy nam na nich i że ich doceniamy.
Jak wolontariat oddziałuje na inne sfery życia?
K.P.: – Powiem tak: wszyscy moi wolontariusze – oczywiście aktywni i regularnie do mnie przychodzący, a nie tacy, którzy pojawiali się „na pięć minut” – nie mieli kłopotów ze znalezieniem pracy.
To wielki plus!
K.P.: – Tak. Zresztą bardzo podobnie jest ze mną. Byłam wolontariuszką od dwunastego roku życia. To, że teraz pracuję w zawodzie nie jest kwestią tego, czego nauczyłam się na studiach, choć studia były jakimś elementem łączącym, ale tego, czego nauczyłam się podczas wolontariatu. My również staramy się oferować naszym wolontariuszom szkolenia z różnych dziedzin. Przykładowo przy ostatniej Nocy Kultury bardzo zależało nam na aktywizacji ludzi z niepełnosprawnościami, więc uczyliśmy naszych wolontariuszy, jak mogą wesprzeć na przykład wózkowiczów podczas wydarzeń kulturalnych.
Wcześnie zaczęłaś.
K.P.: – I to w dodatku od trudnych obszarów, bo byłam wolontariuszką w domu dziecka i pogotowiu opiekuńczym. To głównie wynikało z tego, że moi rodzice od zawsze bardzo odpowiedzialnie podchodzili do mojego wychowania.
Modne są ostatnio akcje lajkowania zdjęć chorych dzieci, zwierząt, co ma pomagać poszkodowanym. Czy to jest wolontariat online?
K.P.: – Zdecydowanie nie. Oczywiście są formy e-wolontariatu, które wspierają schroniska dla zwierząt, etc., ale definicja e-wolontariatu jest dużo bardziej rozbudowana. W wolontariacie sieciowym chodzi o bardzo konkretne propozycje działań wykorzystujących internet, w tym: prowadzenie stron na Facebooku czy blogów, wykonywanie tłumaczeń i edycji tekstów, wspieranie działań marketingowych, budowanie stron internetowych, poradnictwo, etc.
Czym jest „Wolontariusz Kultury”?
K.P.: – To program, który startował jako „Wolontariusz Europejskiej Stolicy Kultury – Lublin 2016”. Lublin nie zdobył tytułu, więc technicznie rzecz biorąc można było projekt zamknąć, ale energia wolontariuszy na to nie pozwoliła. Sami wolontariusze powiedzieli: „No dobrze, nie wygraliśmy, trudno, ale my chcemy jeszcze!”. To zaangażowanie tak pęczniało, że mieliśmy problem z nadmiarem chętnych do udziału w programie. Mogłam przyjąć maksymalnie pięćdziesiąt osób, a chętnych było co najmniej dwieście osób. Serce mi się krajało, ale musiałam wielu ludziom odmawiać. „Wolontariusz Kultury” jest kilkumiesięcznym programem, gdzie uczestniczy uczą się różnorodnych, miękkich kompetencji przydatnych przy pracy z ludźmi – komunikacji interpersonalnej, sztuki wystąpień publicznych, technik animacji, zarządzania projektem itd.
Rozumiem, że wolontariusze zaangażowani w ten program działają dalej?
K.P.: – Już widzimy, że nasi absolwenci są bardzo aktywni. Powstało kilka fundacji, powstały stowarzyszenia, ludzie dołączyli do działających już w Lublinie NGO-sów. Mam też informacje od osób, które pracują w innych polskich miastach, że te rzeczy, których się nauczyli, bardzo im się przydają. Nawet po zakończeniu programu mamy kontakt z wolontariuszami i budujemy z nimi dobrą relację. Ci ludzie stają się potem liderami w swoich społecznościach. Poza tym, kiedy człowiek robi ciekawe rzeczy, to nagle okazuje się, że czas się cudownie „uelastycznia”, że jest go tyle, że „wszystko nam się mieści” – praca, warsztaty, wyjście do kina itd.
Jak znaleźć potencjalnych wolontariuszy?
K.P.: – Osobie, która skończyła trzydzieści lat – nie ważne, jak jest wyluzowana i otwarta – ciężko będzie dotrzeć do uczniów liceum. Dlatego budujemy dobre relacje z naszymi młodszymi wolontariuszami, bo taki uczeń wraca do szkoły i mówi kumplowi: „Słuchaj, byłem na świetnym wydarzeniu i robiłem genialne rzeczy. Na przykład musiałem pojechać do mlekomatu, żeby jakiś artysta mógł napić się wybranego mleka przed koncertem”. Potem ten kumpel przychodzi do nas i opowiada o tym, że słyszał, że działo się u nas dobrze i że też chce coś zrobić.
Każdy, kto do was przychodzi, jest otwarty, pogodny i gotów do pomocy?
K.P.: – Niestety nie... Najbardziej boli, kiedy przychodzą do nas osoby chętne na staż po pięciu latach studiów. Osoby, które przez całe studia w obszarze działań praktycznych nie zrobiły absolutnie nic. Widać różnicę między nimi, a tymi, którzy wcześniej działali w jakimkolwiek obszarze. Ci pierwsi bywają „zlęknieni” i czuć od razu, że nie są dobrze przygotowani, a kiedy dostają najprostsze pytanie: „Może powiesz mi, co cię najbardziej interesuje w pracy w naszej instytucji?” i ta osoba nie wie, co odpowiedzieć, to przyznaję, że bywam „brutalna” i proszę o wyjście i powrót z pełnym pakietem wiedzy.
Da się ocenić w kilka chwil, czy człowiek nada się do pracy?
K.P.: – Najprostszym testerem bywa roznoszenie plakatów lub coś podobnego. Jeżeli dana osoba nie zamarudzi, weźmie plakaty, porządnie je rozwiesi, to jest ogromna szansa, że zostanie dobrym wolontariuszem, a w przyszłości dostanie bardziej odpowiedzialne zadanie. Jeżeli natomiast ktoś bardzo się opiera i marudzi, że nie chce czegoś zrobić, to są małe szanse, że zostanie na długo.
Są grupy, które wyjątkowo mocno bronią się przed wolontariatem?
K.P.: – Największa bolączka jest ze studentami. Oczywiście, wielu moich wolontariuszy to studenci, ale to jednak mały procent. Życzyłabym sobie, żeby pozostali przestali zagłuszać wyrzuty sumienia nauką. Gdyby wszyscy tak pilnie się uczyli, jak twierdzą, to byliby perfekcyjnie przygotowani do każdego egzaminu, a doskonale wiemy, że tak nie jest. Piwo i imprezy nie są niczym złym, ale nie tylko na tym powinno skupiać się życie, bo mamy do dyspozycji cały worek czasu, który szkoda zmarnować.
Czy Lublin jest fabryką wolontariuszy i wyjątkowym miejscem na mapie Polski, czy w innych miastach też tylu ludzi chce pomagać?
K.P.: – Wiem, że w innych miastach jest dużo wolontariuszy, ale jest coś w Lubelszczyźnie czy Podlasiu, że aktywność ludzi stąd jest ciut większa.
Dlaczego?
K.P.: – Myślę, że bierze się to z tego, że od dziecka jesteśmy „wrzucani” do worka „Polski B”, często mówi się, że jesteśmy gorsi niż ci na zachód od Wisły. Ludzie mają to w głowie i przekonują siebie, że muszą pracować więcej, szukać nowych możliwości, bo to pozwoli im w przyszłości znaleźć pracę. Poza tym jest chyba w naszej naturze taka naturalna waleczność i nieustępliwość.
Katarzyna Pudło – pracuje w Warsztatach Kultury, gdzie zajmuje się wolontariuszami i stażystami. Ukończyła kulturoznawstwo (UMCS) i historię sztuki (KUL). Pasjonuje ją sztuka meksykańska, proza J. M. Coetzee i poszukiwaniem muzyki, której wcześniej nie znała.
Źródło: lublin.ngo.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.