„Idea spółdzielcza zrodziła się w mojej głowie już dawno” – mówi Zbigniew Modrzewski, inicjator przedsięwzięcia i prezes Spółdzielni „Stary Mokotów”, która powstała rok temu. Powstała z miłości do dzielnicy. Gdy startowała, wszyscy jej członkowie mieszkali na warszawskim Starym Mokotowie. Jedna osoba przeniosła się do Wesołej, ale serce spółdzielni wciąż bije między ulicą Madalińskiego a Odolańską.
Od pisania do jedzenia
Zaczynali od pomysłu na stworzenie portalu na temat ukochanej dzielnicy. Modrzewski dał ogłoszenie do gazety, że poszukuje ludzi do spółdzielni dziennikarskiej.
Antonina Sadurska, redaktorka i dziennikarka w magazynach branżowych, wspomina: „Ujęła mnie treść tego ogłoszenia, zgłosiłam się. Spotykaliśmy się w różnych mieszkaniach, omawialiśmy pomysły. Powstał projekt strony. Miał zawierać wywiady z ciekawymi mieszkańcami dzielnicy, opisy mokotowskich miejsc, zabytków, informacje o imprezach. Chcieliśmy też stworzyć radio internetowe”.
Projekt ruszył, ale nie rozwijał się wystarczająco dynamicznie. „Portal nie daje żadnych gwarancji na dochody nawet dla jednej osoby” – mówi prezes Modrzewski.
Sadurska jest dziennikarką, najchętniej pracowałaby przy projekcie wydawniczym, ma ambitny plan stworzenia magazynu branżowego w sektorze zdrowej żywności. Projekt wydawniczy jest kuszący, ale Tosia tłumaczy: „Mam teraz szefa, ale mam też stałą pensję, ciężko mi to porzucić i iść w nieznane”.
Działania tej grupy skupiającej osoby, które spotkały się, bo chciały wspólnie zrobić coś sensownego, ewoluują w czasie i podlegają modyfikacjom wynikającym zarówno z warunków wewnętrznych, jak i zewnętrznych. W Spółdzielni „Stary Mokotów” doskonale widać proces krystalizowania się kształtu wspólnych poczynań – zupełnie odmiennego od tego, który planowano pierwotnie.
Powoli okazywało się, że prawie wszyscy lubią gotować, a w dodatku wszyscy są wegetarianami lub jaroszami. Jedna z organizacji pozarządowych zaproponowała im przygotowanie cateringu. Modrzewski wspomina: „Robiłem kiedyś jedzenie dla jednego z warszawskich klubów, ale nie pchałem się do tego, bo to ciężki kawałek chleba”.
Ponieważ otrzymywali zlecenia, zajęli się cateringiem. Nie było wiadomo, czy opcja wegetariańska się sprawdzi. Udało się jednak pozyskać kolejnych klientów. W przypadku mniejszych zamówień radzą sobie domowymi metodami, na duże imprezy wynajmują profesjonalną kuchnię. Ich specjalnością są tarty warzywne, których mają w ofercie całe mnóstwo – jest np. tarta ze szpinakiem, z serem pleśniowym, z porem, z pieczarkami, cebulowo-bakłażanowa, brokułowo-pomidorowa, cukiniowo-cebulowa, z serami kozimi oraz z serami wędzonymi (ludzie podobno myślą, że te są z mięsem). Robią też kanapki ze smalcem wegetariańskim zrobionym z proteiny sojowej, cebuli, tłuszczu roślinnego, jabłek i przypraw. W menu jest także hummus, czyli pasta z ciecierzycy, tahini (używana w arabskiej kuchni miazga sezamowa), pasta z czerwonej soczewicy, kotlety z grochu, panierowana cukinia i bakłażan. Ludzie nie wierzą, że można zrobić tyle dań bez użycia mięsa. Jeśli klient sobie życzy, produkty mogą być opatrzone certyfikatem ekologicznych upraw.
Pod mostem i w sieci
Latem działa Wyspa pod Mostem Śląsko-Dąbrowskim – teren został wynajęty przez grupę artystów Uad, którzy organizują tam imprezy artystyczne. Spółdzielnia „Stary Mokotów” od wakacji zapewnia gościom również catering. W przyszłym roku zamierzają wystartować wcześniej, już w maju; postarają się o parasole, chcą też lepiej zagospodarować teren pod względem kulinarnym. Już współpracują z nimi dwie osoby, które jeszcze nie są członkami spółdzielni, a planowany jest rozwój cateringu na szeroką skalę.
„Chciałbym, żeby to był zespół ludzi, którzy lubią gotować, ale też żeby przyjemnie im się ze sobą pracowało” – mówi Modrzewski. „Planuję włączyć ludzi nie tylko z Polski” – także uchodźców i inne osoby, które mają kulinarne doświadczenia i nawyki przywiezione z Afryki, Gruzji czy Czeczenii.
Spółdzielnia „Stary Mokotów” to również sklep internetowy ze zdrową żywnością Eko Moko. Można w nim kupić certyfikowane bio kasze, napoje zbożowe, soki, miso sojowe, a także kosmetyki i środki czystości przyjazne środowisku, np. orzechy piorące oraz torby z surowców wtórnych. W ofercie są też produkty Fair Trade (pochodzące ze sprawiedliwego handlu, zgodnego z etyczną produkcją). Tosia zbiera zamówienia, Zbigniew je realizuje – pakuje, zamawia kuriera. Klienci do nich wracają. Spółdzielnia szuka lokalu na sklep stacjonarny. Ma być nieduży, ale nawet za taki trzeba płacić czynsz. Spółdzielnia otrzymała dotację z Urzędu Pracy – dzięki niej udało się sfinansować remont magazynu na przechowywanie żywności, zakup lodówki itp. Ponieważ trzeba było także kupować towar, założyli, że potrzebują jeszcze kredytu.
Zbigniew Modrzewski opowiada: „O kredycie rozmawialiśmy z Warszawskim Bankiem Spółdzielczym, którego oddział mieścił się w budynku Krajowej Rady Spółdzielczej. Rozmawialiśmy, ale ostatecznie na kredyt się nie zdecydowaliśmy. Nikt inny nie chciał nam udzielić pożyczki. Żaden bank komercyjny nie chce rozmawiać ze spółdzielnią stojącą dopiero na progu działalności”.
Zapytany, dlaczego nie założył po prostu firmy, Modrzewski odpowiada: „Pracowałem wcześniej jako dziennikarz, także w korporacji telewizyjnej. Ta praca była sto razy wygodniejsza, bo jedyne, o co ewentualnie się martwiłem, to żeby mnie z niej nie wyrzucili. Cały czas miałem jednak poczucie niepewności, przychodziłem do pracy i nie wiadomo było, co będzie dalej. Wiadomo, zdarzają się okresy oszczędzania, zwolnienia. Nie pracowałem na siebie. Czułem się wykorzystywany. Potem mój program został zdjęty. Wtedy podjąłem decyzję, żeby założyć coś swojego. Nie miałem gotówki. Mogłem starać się o jednoosobową działalność. Miałem pewne doświadczenie w spółdzielczości – założyliśmy spółdzielnię wcześniej w 10 osób, chcieliśmy założyć hostel, szukaliśmy lokalu, nie udało się, grupa się rozeszła. No, ale teraz to działa”.
Bez szefa, ale z szefem
Działalność spółdzielni jest w tej chwili podzielona. Głównym zajęciem jest catering. Wciąż trwają także działania mające na celu prowadzenie zarówno portalu, jak i wydawanie magazynu drukowanego oraz przeniesienie sklepu internetowego do stacjonarnego. Proces może wydawać się chaotyczny, ale na tym polega wdrażanie w czyn szlachetnej idei, by każdy pracował na swoim. W tym, jak pewnie w każdym innym przedsięwzięciu, niezbędna jest osoba będąca motorem i siłą napędową, która zamiast się poddawać, poszuka nowych rozwiązań. Taką osobą jest Modrzewski.
„Staram się nie być szefem, ale wychodzi tak, że nim jestem” – mówi Modrzewski. Inni członkowie potakują: „Trochę oczekujemy od Zbyszka, że nam powie, że będziemy zarabiać co miesiąc tyle i tyle. Wiemy, że tak się nie da, ale tak jest, to on jest mózgiem operacji”.
O prawdziwe demokratyczne rządzenie jest trudno, co pokazuje nie tylko przykład spółdzielni. Spółdzielczość w Polsce jest w fazie zalążkowej. „Stary Mokotów” ma w planach stworzenie profesjonalnego ośrodka wsparcia spółdzielczości. Byłby on miejscem wymiany doświadczeń, ale także oferowałby spółdzielcom socjalnym specjalistyczne usługi, np. w zakresie księgowości. To na pewno pomoże ludziom z zacięciem do samosterowności podjąć próbę realizacji najróżniejszych projektów w ramach wspólnych działań i wsparcia, jakiego może udzielić spółdzielnia, czyli grupa ludzi działających razem, zaprzyjaźnionych i darzącym się zaufaniem. Trudno o większy komfort. Pozostaje kwestia praktyki i realizacji szlachetnych zamierzeń w polskiej rzeczywistości. Pionierzy zawsze mają trudniej.
Monika Kucia
Źródło: Ekonomiaspoleczna.pl