To był normalny październik na Uniwersytecie Warszawskim. Tysiące studentów zaczęło nowy rok akademicki, a wśród nich piętnastka, która jeszcze w ogóle nie wie, co to dziekanat, sesja i kolokwium. Nie wie, bo nie musi, a na martwienie się tym będzie miała czas – jakieś piętnaście lat, a czasem i więcej.
Ulica Karowa należy do tych dostojniejszych, do pokazywania w przewodnikach. Nie jest ruchliwa, raczej spokojna i kameralna. Posiada wyjątkowo wysokie zagęszczenie ważnych budynków na metr kwadratowy, zwłaszcza że nie jest zbyt długa. Od strony Krakowskiego Przedmieścia zaczyna się Hotelem Bristol – najstarszym i najdroższym w stolicy. Mieszkała w nim m.in. Margaret Thatcher, Charles de Gaulle, John F. Kennedy, Stonesi i Modern Talking. Idąc w dalej, w dół, po prawej stronie z parkowych krzewów na swoją Warszawę, którą uwiecznił w "Lalce", spogląda Bolesław Prus. Po lewej znajduje się Wydział Geografii UW, Dom Spotkań z Historią, Instytut Socjologii UW oraz dwie mieszkalne kamienice. Ciąg tych budynków sąsiaduje plecami z siedzibą pierwszego obywatela RP – Pałacem Prezydenckim.
Na Karowej najwięcej hałasu robi budynek wydziału socjologii. To z niego, od poniedziałku do piątku, słychać odgłosy ciał rzucanych o matę albo energetycznej muzyki – na parterze prowadzone są zajęcia judo i fitness dla studentów. Na pierwszym piętrze urzęduje dyrekcja Instytutu – ta oficjalna, i ta mniej oficjalna, czyli dwie Panie Hanie, które kierując dziekanatem, niejednego studenta wyratowały z opałów. Dwa pozostałe należą do młodej, polskiej socjologii, męczącej się nad statystyką, czy antropologią. Życie tam zaczyna się o ósmej (rano) i trwa do ósmej (wieczorem), a czasem nawet dłużej. Obok Instytutu znajduje się mieszkalna kamienica. Tam, na parterze, stworzono świat należący do tej samej firmy – Uniwersytetu Warszawskiego – ale jakby z innej bajki. Pełen pluszaków, klocków i popołudniowych drzemek. Jak przystało na poważną ulicę, to też miejsce o poważnej nazwie i poważnej misji – Przyzakładowy Żłobek Uniwersyteckie Maluchy, od października działający przy Uniwersytecie.
Kropelka...
Lecz choćby przyszło tysiąc atletów, I każdy zjadłby tysiąc kotletów, I każdy nie wiem jak się natężał, To nie udźwigną – taki to ciężar!
Z tych pieniędzy urządzono 80 m2 przyjaznego miejsca dla uniwersyteckich maluchów. Funkcjonuje dopiero trzeci miesiąc. Swoje dziecko może tu oddać pracownik UW (naukowy oraz administracyjny) oraz studenci III stopnia – doktoranci. Żłobek powstał przy współpracy Uniwersytetu Warszawskiego i Instytutu Komeńskiego. Jest dostępny dla dzieci od siódmego miesiąca do trzeciego roku życia. Z założeń prezentuje się jako nowoczesna instytucja, jak na polskie szkolnictwo nie tylko wyższe, ale i to niższe, przedszkolne. O kilka kroków wyprzedza zwyczajne, państwowe placówki tego typu – bo w którym żłobku rodzice mogą potwierdzić i wybrać menu e-mailem? W myśl unijnego priorytetu, z którego pozyskano pieniądze, stworzono miejsce, którego zadaniem jest wyrównanie szans na powrót do pracy po przerwie związanej z urodzeniem i wychowaniem dziecka pracownikom i doktorantom Uniwersytetu, oraz zrównoważenie zaangażowania w życie rodzinne i zawodowe, i matek, i ojców.
Utworzenie żłobka poprzedziła analiza sytuacji młodych naukowców – przeprowadzono ankiety wśród pracowników mających dziecko w wieku poniżej trzech lat. Ich wyniki pokazały potrzeby i oczekiwania środowiska, dla którego tworzono żłobek. Po pracowitym lecie, pełnym zbierania informacji i szczegółowej rekrutacji, żłobek ruszył w październiku, dla piętnastki wybranych dzieci, których rodzice spełnili warunki i dostarczyli niezbędną dokumentację. – Gdy dostałam mail z wynikami rekrutacji, że moje dziecko będzie w żłobku, cieszyłam się bardziej od przyjęcia na studia – mówi Justyna Pokojska, doktorantka, która do żłobka posyła swoją córkę Antoninę.
drąży...
Uniwersytet Warszawski to największa uczelnia wyższa w Polsce oraz największy pracodawca na Mazowszu. Studentów, naukowców, pracowników technicznych i administracyjnych jest łącznie ok. 57 tys. Mimo że jego rolą nie jest edukacja wczesnoszkolna, idąc z duchem czasu i prorodzinnej polityki, zdecydował się na ten ruch. Uniwersytet to mózg przedsięwzięcia. Nogi i ręce to Instytut Komeńskiego, który odpowiedzialny jest za jakość edukacji i rekrutację pracowników żłobka. Instytut ponadto wdraża filozofię wychowawczą. Specjalny zespół praktyków i teoretyków stworzył dokument "Standardy jakości opieki i wspierania rozwoju dzieci do lat trzech", który reguluje pracę żłobka od psychologicznej strony, aż po drobiazgi, takie jak kolor ścian odpowiedni dla maluchów, organizację przestrzeni, temperaturę wody w kranie i rodzaje rozwijających zabawek. To miejsce przyjaznej opieki, ale i stymulujące rozwój, gdyż okres do trzeciego roku życia jest kluczowy dla tworzenia się zdrowej i silnej osobowości, czytamy w raporcie. – Między innymi dlatego – jak tłumaczy Maria Kozak z Instytutu Komeńskiego – obecność rodziców jest wręcz pożądana. Mogą wpadać bez zapowiedzi i doglądać pociech, przyjść nakarmić w porze obiadowej, w przerwie między wykładami, zajęciami, bo rodzice są najważniejszymi osobami w życiu małego dziecka, dlatego ich aktywny udział jest zrozumiały.
Do realizowania powyższych zadań Instytut wybrał trzy opiekunki (z około osiemdziesięciu chętnych) – Panie: Emilia, Marta i Małgosia opiekują się uniwersyteckimi maluchami. Razem z Panią Anią, szefową, tworzą ekipę żłobka. W jego życiu aktywnie uczestniczą też wolontariusze, którzy po przeszkoleniu mogą pomóc w codziennej pracy – m.in. z Wydziału Pedagogicznego UW. Opieki wymaga piętnastka, z której najmłodsze ma ok. 7 miesięcy i raczkuje. Najstarsi mają po trzy lata, chodzą i mówią – nie tylko po polsku: Kamen mówi i po bułgarsku, w języku swojej mamy, i po polsku, języku ojca.
Dzień w żłobku zaczyna się o 7.45 – od tej pory można przyprowadzać swoje dziecko, choć godziny są elastyczne, wprost proporcjonalnie do nietypowych uniwersyteckich godzin pracy. W żłobku za to czas się zatrzymuje – wnętrze jest przytulne, kolorowe, ale kameralne, pełne spokoju i ciepłej atmosfery. Nie ma telewizora ani komputera, za jest dużo książek i pluszowych drobiazgów. W głównej bawialni wszystko jest w miękkich otulinach podłogi i ścian. Obok salonik do spania, zasłonięty żaluzjami, mieszczący kilka łóżeczek, gdzie dzieci mogą spać, kiedy chcą – nie ma wyznaczonej pory leżakowania, koszmaru snu sterowanego w prawie każdym żłobku czy przedszkolu lat temu kilkanaście. Najwięcej uwagi jednak przykuwa specjalny bolid – tzw. sześciopak – sprowadzony z Niemiec, na zamówienie, sześciomiejscowy wózek, którym maluchy podróżują po parkach okalających Karową z trzech stron.
Dla Justyny żłobek przyniósł błyskawiczne skutki. – Po pierwsze wróciłam na uczelnię, otworzyłam przewód doktorski. Nie tracę majątku na parkometr, bo zawsze musiałam pędzić po zajęciach z dzieckiem lub po dziecko, no i Antosia po kilku dniach w żłobku nauczyła się stać obserwując starsze dzieci – przedtem tylko raczkowała. Proszę, tak właśnie społeczny wpływ działa już na najmłodszych…
…skalisko
– Żłobek uratował moje naukowe życie – dodaje Justyna. Przedtem było ciężko – opiekunka w Warszawie kosztuje ok. 2500 zł miesięcznie (płaca minimalna w Polsce to ok. 393 euro – 1640 zł – stan na II kwartał 2013 roku), co jest ceną zaporową. Premier Tusk wprowadzając zasadę "matek pierwszego kwartału" pomógł trochę – Tosia, córka Justyny jest z 1 stycznia i należy do najstarszych reprezentantów tej grupy. Jednak z należącego się, całorocznego urlopu macierzyńskiego, szczęśliwie przyznanego przez polityczną gimnastykę premiera nie skorzystała, gdyż powstał żłobek. I tak, od 1 października mama wróciła do pracy na Uniwersytecie, a córka na niego zawitała. Nie mają do siebie daleko – Justyna pracuje w Instytucie Socjologii, a to dosłownie kilka kroków od żłobka, po sąsiedzku. – Czasem, gdy idę zobaczyć się z Tosią, nie biorę nawet kurtki. Przed powstaniem żłobka zdarzało się zabierać córkę na egzaminy – jedną ręką kołysała nosidełko, a drugą gestykulowała odpowiadając na pytania – udało się zdać je wszystkie w terminach zerowych. Teraz nie ma takiej potrzeby – nowo powstałe miejsce rozwiązuje wszystkie problemy – jest półotwarte, elastyczne, bardzo dobrze prowadzone i co najważniejsze, tanie. Uniwersytet dotuje pobyt dziecka – za opiekę do pięciu godzin stawka wynosi 300 zł miesięcznie. Jeśli dziecko zostaje dłużej, płaci się tylko 100 złotych więcej. Maksymalny czas pobytu dziecka to dziewięć godzin.
W czterdziestomilionowym kraju tylko cztery procent społeczeństwa korzysta z opieki wczesnoszkolnej. Unijna średnia wynosi ok. dwadzieścia pięć procent. Żłobek, to nie tylko miejsce-przechowalnia, gdzie wstawia się dziecko, podbija pieczątki, i po ośmiu godzinach po nie wraca. Jak pokazuje ten przykład, to może być źródło pozytywnych bodźców rozwojowych dla dziecka. Z połączonych sił Uniwersytetu, Instytutu Komeńskiego i Unii Europejskiej, z niepozornej kamienicy wypływa kropelka, która m.in. z podobnym żłobkiem, też powstałym w tym roku na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, drąży skalisko, blokujące wiele karier zawodowych i naukowych. Uniwersytet Warszawski, który – jak cześć dzieci w żłobku – jeszcze raczkuje w sprawach prorodzinnej polityki, już zapowiedział plany stworzenia m.in. klubików dziecięcych, miejsc tzw. dziennej opieki dla dzieci, np. w Bibliotece Uniwersyteckiej czy na Kampusie Ochota. Jak pokazują zadowoleni rodzice i jeszcze bardziej zadowolone dzieci z Karowej – warto.
Źródło: