Uczą się innych kultur. "Kumple" z AIESEC Lublin opiekują się obcokrajowcami
Dla zagranicznych gości jest to nieoceniona pomoc podczas pobytu w obcym mieście. Dla lublinian szansa, by rozwinąć umiejętności językowe, poznać nową kulturę i zwyczaje. Program Buddy daje możliwość połączenia tych korzyści. AIESEC cyklicznie szuka osób, które podejmą się opieki nad wolontariuszami z innych krajów.
Propozycja niesie korzyści dla obu stron. Może być też np. nietypową formą spędzenia wolnego czasu podczas wakacyjnego odpoczynku.
Co na początek?
Samo zgłoszenie do programu nie jest trudne, ale tę decyzję warto wcześniej dokładnie przemyśleć. Uczestnik przez 6 tygodni musi opiekować się zagranicznym wolontariuszem, poświęcać mu czas (często nie tylko w weekendy) i pomagać w pokonywaniu napotkanych trudności. Wiąże się to więc z dużą odpowiedzialnością.
– Na początku bałam się zobowiązania na tak długi czas, bo zawsze może nam wypaść jakiś niespodziewany wyjazd lub inna ważna sprawa. Ale wiedziałam też, że AIESEC nie zostawia buddych samych sobie. Wolontariusze jeżdżą w parach i zawsze dwie osoby muszą zająć się gościem zza granicy. Można się dogadać i podzielić obowiązkami. Dzięki temu poznajemy też kolejne osoby z Polski, nie tylko podczas eventów – mówi Katarzyna Szemraj, studentka drugiego roku biotechnologii. Do AIESEC dołączyła w październiku ubiegłego roku, buddym jest już po raz drugi.
AIESEC Lublin przyjmuje zgłoszenia w swoim biurze oraz za pośrednictwem specjalnego formularza, do którego link można znaleźć na ich facebookowym profilu. Osoby zainteresowane udziałem w programie muszą podać swoje dane kontaktowe i sprecyzować dyspozycyjność poza weekendami.
– Decyzję podjęłam spontanicznie. Moja przyjaciółka ze studiów mnie namówiła. Wiedziałam, że dzięki temu poznam nowych ciekawych ludzi i ich kulturę, a także odważę się wreszcie trochę mówić po angielsku. Trzeba poświęcić sześć tygodni, ale przyznam szczerze, że ten czas minął mi niemal jak tydzień – mówi Ewa Głowacka, studentka czwartego roku Gospodarki Przestrzennej. Pod koniec ubiegłego roku opiekowała się wolontariuszką z Chin. Teraz w AIESEC należy do teamu recepcji i jest odpowiedzialna za Buddych oraz wolontariuszy.
W zgłoszeniu zawarto też pytania, które pomogą dopasować opiekuna i wolontariusza pod kątem zainteresowań, charakteru i form spędzania wolnego czasu. Wśród nich są m.in.: Co najbardziej cenisz w innych? Jak spędzasz perfekcyjny wieczór? Dzięki szczerym i konkretnym odpowiedziom np. imprezowicze nie będą musieli opiekować się domatorami lub miłośnikami filmowych maratonów urządzanych w domowym zaciszu.
Organizatorzy sprawdzają też jak przyszli "kumple" poradzą sobie w stresujących i trudnych sytuacjach: „Wyobraź sobie, że idziesz ze swoim buddim na imprezę. Przeszedłeś przez bramki, ale Twojego przyjaciela nie chcą wpuścić. Ochroniarz robi uwagi na temat jego narodowości i koloru skóry, jest niegrzeczny i wulgarny w stosunku do wolontariusza. Co robisz?”. Od umiejętności rozwiązania tego typu problemów może zależeć to, czy pobyt w Lublinie będzie dla obcokrajowców komfortowy i przyjemny.
Początki nie muszą być trudne
Zagraniczny kolega pojawia się w mieście. Buddy musi czekać na niego na dworcu, pomóc w zakwaterowaniu i wskazać najważniejsze miejsca, takie jak sklep, przystanek czy placówka, w której będzie pracować podczas swojej wizyty.
– Nawiązałam kontakt ze swoją buddy jeszcze przed jej przyjazdem, więc początki nie były dla nas w ogóle trudne. Napisałam do niej na facebooku – w Chinach portal podlega pewnej cenzurze, więc nie był to regularny kontakt, ale zdążyłyśmy się trochę o sobie dowiedzieć. Nie wolno się bać. Trzeba chcieć jak najlepiej spędzić ten czas i poznać tę osobę, a nie zamartwiać się jak to będzie i czy sobie poradzimy. Nawet jeśli chodzi o język. Cały czas powtarzałam sobie, że jeśli nie będzie wiedziała, jak coś wytłumaczyć, włączę internetowy tłumacz i jakoś to będzie – wspomina Ewa Głowacka.
Wizyta gościa z innego kraju nie musi wiązać się ze stresem. Wystarczy odpowiednio przygotować się do tego wydarzenia. Warto również odrzucić uprzedzenia i stereotypy, bo mogą one niepotrzebnie utrudnić nam kontakt.
– Za pierwszym razem była buddym dla chłopaka z Indonezji. Na początku trochę się wystraszyłam – trafił mi się człowiek z drugiego końca świata, inaczej wyglądający, o specyficznej urodzie. Obawiałam się reakcji ludzi na ulicy, a także tego, czy w ogóle będziemy się ze sobą dogadywać, bo przecież znajomość języka to nie wszystko. Na szczęście obawy były niepotrzebne, a mieszkańcy Lublina bardzo otwarci – wspomina Katarzyna Szemraj.
Jak zaznaczają uczestniczki, temat do rozmowy zawsze się znajdzie, bo na początek można np. zapytać o podróż i dyskusja się rozwija. W pierwszych minutach można oczywiście odczuwać pewien dystans, ale wolontariusze są tak podekscytowani przyjazdem do Polski, że często sami pytają o wiele rzeczy.
– Prosto z dworca zwykle idzie się coś zjeść, bo podróż może trwać nawet kilkanaście godzin. Pierwszego dnia najważniejszą rzeczą jest też kupienie polskiej kart SIM, by łatwo kontaktować się z wolontariuszem, ale i umożliwić mu kontakt z rodziną. Ważna jest wizyta w kantorze i szybkie zakupy. Kolejnego dnia rozpoczynamy zwiedzanie, opowieści o mieście i rozmowy na temat zwyczajów czy ciekawostek związanych z naszymi krajami – wylicza Katarzyna.
Pokaż mi (swoje) miasto
Wizyta w Polsce trwa 6 tygodni, więc po przełamaniu pierwszych lodów i załatwieniu najpilniejszych spraw warto rozpocząć zwiedzanie. Ale trzeba też pamiętać, że program Buddy, to przede wszystkim wymiana kulturowa. Tylko od nas zależy, w jaki sposób pokażemy zagranicznemu wolontariuszowi swój kawałek Lublina.
– Moja buddy spędziła w moim domu rodzinnym święta Bożego Narodzenia. Nałożyły się na to też pewne rodzinne okoliczności i zjechała się dosłownie cała rodzina. Ubierałyśmy np. razem choinkę i ona była tym zachwycona, bo do tej pory nie rozumiała o co w tej tradycji chodzi. Znała ją tylko ze sklepów i z telewizji. Poszła też ze mną na pasterkę. Moja rodzina ją pokochała i to z wzajemnością. Gotowałyśmy też razem jej tradycyjne potrawy i wiele rzeczy mnie zaskoczyło – np. sposób przyrządzania ryżu – mówi Ewa Głowacka.
Uczestniczki zgodnie przyznają, że kolejne weekendy mijają różnie, ale spędzanie czasu nie różni się niczym od wyjść ze znajomymi z Lublina. Po raz kolejny kluczowym staje się tu formularz wypełniany podczas zgłoszenia. Oprócz zgodności charakterów pozwala on również na dopasowanie upodobań dotyczących form spędzania wolnego czasu.
– Idziemy na obiad lub na spacer, oglądamy film, czasem też porównujemy np. popkulturę czy kuchnię obu krajów. Muszę przyznać, że wspólne gotowanie z buddym to ogromna frajda. Często proste produkty spożywcze są dla nich atrakcją, robią zdjęcia i wysyłają je rodzinie i znajomym – np. ryż w woreczkach to dla Azjatów nowość. Oprócz języka angielskiego można się też nauczyć podstaw ich ojczystego języka – mówi Katarzyna Szemraj.
6 tygodni zmienia bardzo wiele
Wizyta wolontariusza dobiega końca, ale dzięki niej można nauczyć się wielu rzeczy. Buddy zaznaczają, że po takim spotkaniu czujemy się zdecydowanie pewniej jeśli chodzi o język, nie boimy się obcych, a co najważniejsze – mamy nowego kumpla.
– Stresowałam się, bo to była moja pierwsza styczność z obcokrajowcem i próba przełamania bariery językowej i kulturowej. Język był dla mnie niezwykle ważny, bo zawsze bałam się mówić po angielsku, a dzięki temu kontaktowi z buddym w pewnym momencie można było niemal zacząć myśleć po angielsku – tłumaczy Ewa.
Pewnym jest, że nie unikniemy błędów, ale warto pamiętać, że AIESEC cały czas wspiera buddych. Nabory do projektu organizowane są cyklicznie, więc przy kolejnym okazjach można nauczyć się nowych rzeczy oraz jeszcze lepiej przygotować się do roli gospodarza.
– Zgłosiłam się do programu, bo chciałam przede wszystkim podszkolić swój angielski. Zależało mi też na tym, by poznać przedstawicieli innych kultur. Zupełnie inaczej postrzegamy taki kontakt przez 6 tygodni, niż kiedy rozmawiamy z kimś raz czy dwa razy – zaznacza Katarzyna Szemraj i przyznaje, że nie jest do końca zadowolona ze swojego pierwszego kontaktu z programem: – Po prostu nie umiałam się jeszcze odnaleźć i wystarczająco zorganizować czas, by w pełni skorzystać z wizyty wolontariusza. Nie wiedziałam czego się spodziewać i na początku chyba za mało czasu poświęcałam buddiemu.
W tej edycji Katarzyna opiekuje się gościem z Węgier i ma nadzieję, że tym razem uda jej się poświęcić wolontariuszowi jak najwięcej uwagi.
Źródło: lublin.ngo.pl