Nikt tu nie czeka na mannę z nieba ani nie obiecuje gruszek na wierzbie. Nie jest łatwo zdobywać rynek. Zabawki dla dzieci, ręcznie szyte rzeczy walczą o klienta z gigantycznym rynkiem chińskim. Bialskie Cuda utrzymują się jednak i pracują nie tylko na własną rzecz.
Praca, płaca i cel społeczny
Członkinie Bialskiej Spółdzielni Społecznej Progres doskonale rozumieją istotę spółdzielczości społecznej. Joanna Olęcka (prezeska), Ewa Kijora (zastępczyni prezeski), Marta Pendryk, Ewa Jasińska, Agnieszka Żelisko stworzyły markę Bialskie Cuda, o silnej tożsamości lokalnej. Progres to pierwsza spółdzielnia socjalna w Białej Podlaskiej, która odnosi sukces ogólnopolski. Do Białej Podlaskiej warto kierować wszystkich przypadkowych spółdzielców i tych, którym trudno działać. W Progresie, w początkowej fazie jego istnienia, też wszystko było przypadkowe.
Czym są Bialskie Cuda? To kolory i oryginalne projekty Można je kupić w sklepie przy Warszawskiej 6 w Białej Podlaskiej, przez FB i portal DaWanda. Dominują jaskrawe barwy i fantazyjne kształty. W ofercie znajdują się m. in. płaskie poduszki dla mniejszych dzieci, kocyki, prostokątne poduszki (często wykonywane są na nich hafty na zamówienie albo inne ornamenty przygotowywane na specjalne okazje), filcowe kosze, torby, kostki, zawieszki, breloczki, poduszki do karmienia dla matek, maskotki. Ponadto, Bialskie Cuda oferują haft komputerowy, produkują gadżety firmowe. Chętnie realizują projekty indywidualne. Wartość Bialskich Cudów tworzą przede wszystkim ludzie, którzy wykonują te rzeczy. Prezes Joanna Olęcka, która zaczęła rzucać pomysłami i realizować te pomysły. Zaczęła myśleć, co zrobić, żeby spółdzielnia była w stanie zarabiać. Zaczęła wprowadzać własne produkty, własne usługi, szukać ludzi, którym można by było świadczyć te usługi. Zaczęła nawiązywać kontakty. Pytać tę, tamtą czy kolejną osobę: Hello, mogę coś dla Ciebie zrobić? Mamy to i to, mamy hafciarkę, mamy maszynę, mamy ludzi, mamy pomysły – wymyślimy coś dla Ciebie. Przyjdź do nas, zamów.
– To firma, którą my tworzymy i jeżeli zaczniemy wypłacać sobie zbyt duże wynagrodzenie może się okazać, że nie będzie nas stać na zakup tkanin czy innych materiałów – mówi Marta Pendryk: – Wszystko trzeba liczyć, to są nasze pieniądze. Nikt nam ich nie daje. Nie mamy ich z nieba, z góry. Zresztą życie często pokazuje, że takie dawanie z nieba rozleniwia i nie uczy pracy. Nie uczy zarabiania. Póki co zarobki w spółdzielni nie są wysokie. Celem jest średnia krajowa, ale na razie liczą się przede wszystkim odpowiedzialność, rozwój, misja i wspólnota.
Być potrzebnym w pracy
W spółdzielni socjalnej Progres pojawiła się kiedyś chora na stwardnienie rozsiane stażystka. – Chciałyśmy jej pomóc – mówi Marta Pendryk – pomaganie ludziom w trudnej sytuacji to jest nasza misja. Wartością, którą mogłyśmy jej dać, była praca. Czuła, że nam pomaga, że jest ważna. W tej chwili nie wyobrażamy sobie bez niej pracy.
Wynagrodzenia w bialskiej spółdzielni są równe. Za szycie, projektowanie, promocję, zarządzanie, księgowość i wszystkie inne zadania wynagrodzenie wynosi kilkanaście złotych za godzinę. Każdy robi to, co umie. A ile się pracuje? – Oficjalnie pracujemy osiem godzin, ale wiadomo, że jak się pracuje dla siebie, to się pracuje dwanaście czy dwadzieścia cztery godziny. Cały czas jesteśmy pod telefonami, cały czas się kontaktujemy, cały czas myślimy nad tym, co trzeba zmienić, co trzeba poprawić, co trzeba zrobić. Myślę, że tak jest z każdym przedsiębiorcą. Jeżeli ma firmę, to myśli o tym cały czas. Nawet na urlopie – mówi Marta Pendryk.
Spółdzielnia to nie zawsze sielanka. – Jest demokratyczny rząd, jest pięć kobiet. Każda ma swój charakter i swoje widzimisię. Ciężko czasami nam się dogadać. To nie jest tak, że zawsze spijamy sobie z dziubków, czasami jest kolorowo, ale mimo wszystko dogadujemy się, potrafimy rozwiązywać swoje problemy i iść do przodu. Gdyby tak nie było, ta spółdzielnia już dawno by upadła. Gdybyśmy nie walczyły o nią, gdybyśmy nie walczyły o siebie – mówią członkinie Progresu.
Lokalność to gadżety, hafty, szpital i więźniowie
Wartością staje się tu więc nie tylko wynagrodzenie, ale wspólnota, możliwość budowania własnej organizacji, projektów, miejsca, przestrzeni, kontakt ze społecznością lokalną.
Na gadżetach reklamowych pojawiają się miejscowe wzory, wśród propozycji haftów można odnaleźć herb miasta. – To jest nasze miejsce, nasze miasto, tu się urodziłyśmy. Wschód ma swoją specyfikę. To jest piękne – w ten sposób mówią o swoim regionie. Ale na tym nie koniec. Związki z Białą Podlaską są dużo silniejsze. W kwietniu tego roku Bialskie Cuda podpisały umowę o partnerstwie z bialskim zakładem karnym. Wraz z grupą nieformalną „Niewyjściowi” starali się o realizację projektu aktywizującego dla więźniów.
– Mężczyźni osadzeni w bialskim więzieniu szyją misie, maskotki upcyklingowe. Przekażemy je miejscowemu szpitalowi. W projekcie uczestniczy 12 więźniów. Spośród nich tylko dwóch miało kiedyś styczność z maszyną do szycia – tłumaczy Marta Pendryk.
Tak więc lokalność w tym ujęciu to związki z miejscowymi: szpitalem, zakładem karnym, warsztaty w szkołach, uczestnictwo w kiermaszach. Samo szycie pozwala się też zbliżyć do innych szyjących kobiet, do bezrobotnych czy tych pozostających w domach, które chcą wrócić do pracy po urlopach rodzicielskich. W spółdzielni odbywają się staże i praktyki. Jedną ze stażystek jest pani Kasia. W tym roku skończyła 50 lat, nie ma pracy. Być może uda się ją zatrudnić w Progresie. – Była pielęgniarką i została zwolniona jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, od tego czasu miała trudności ze znalezieniem pracy. Osoba bardzo inteligentna, bardzo kreatywna, po wielu perypetiach życiowych. Ale ludzi w tym wieku nikt już nie chce zatrudniać.
Za wysoki PESEL i droga do sukcesu
Zanim Bialska Spółdzielnia Socjalna Progres zaczęła odnosić pierwsze sukcesy, w żadnym wypadku nie stanowiła przykładu dobrze rozumianego przedsiębiorstwa społecznego. Trzy lata temu jeden z lokalnych polityków postanowił stworzyć spółdzielnię socjalną. Pojawiły się środki, a wraz z nimi cel: znaleźć odpowiednich ludzi. Wykluczonych, bezrobotnych. Takich, którzy będą pasowali do założeń projektu. Jak się okazało: przypadkowych. Na początku spółdzielnia realizowała zlecenia Bialconu – miejscowej firmy odzieżowej. O misji, rozwoju i kreatywności raczej wtedy nie myślano.
–Spółdzielnia jest mimo wszystko firmą, którą trzeba prowadzić. Jeżeli się nie ma doświadczenia, to dobrze mieć chociaż jakieś predyspozycje. Nie mówię źle o tych ludziach, oni nie mieli gdzie nauczyć się prowadzenia firmy. – relacjonuje Marta Pendryk, która wtedy była projektantką odzieży w Bialconie.
W efekcie, po jakimś czasie odeszło dwóch członków, w tym prezes. Nad spółdzielnią zawisło widmo upadku, ale szczęśliwie pojawiły się nowe osoby. Jedną z nich była Joanna Olęcka. Miała wtedy trzydzieści parę lat i po urodzeniu dzieci szukała zajęcia. W urzędzie pracy usłyszała tylko, że ma „za wysoki PESEL”. Olęcka została wybrana nową prezeską Bialskiej Spółdzielni Socjalnej Progres. Jak się później okazało, była to niezwykle trafna decyzja.
Nie potrzebna manna z nieba
Nowa prezeska i pełen zaangażowania zespół pchnęły pierwszą bialską spółdzielnię socjalną na nowe tory. Ostatecznie z pierwszego składu została tylko jedna osoba. Obecny zespół zaczął funkcjonować według zupełnie innych zasad. Nie jest to już przypadkowa grupa uzależniona od zleceń miejscowego zakładu odzieżowego. Symbolami zmiany, jaka się tu dokonała, są aktywność i elastyczność, którą najlepiej wyrażają zadawane przez Joannę Olęcką pytania: „Co mogę dla Ciebie zrobić?, Co możemy dla Ciebie wymyślić?”.
Takie podejście stanowi dowód, że członkinie bialskiej spółdzielni chcą wziąć swój los w swoje ręce i odnaleźć własne miejsce na rynku, nie zapominając przy tym o społecznym charakterze swojej działalności i potrzebach społeczności lokalnej. Dobry przykład ich aktywności stanowi anegdota o samochodzie kupionym przez Progres, dzięki kredytowi udzielonemu przez Towarzystwo Inwestycji Społeczno-Ekonomicznych. Jedna z mieszkanek Białej Podlaskiej zobaczyła oklejony logotypami spółdzielni minivan. Teraz jej hotel chce nawiązać współpracę z Bialskimi Cudami.
Bialskie Cuda wychodzą do ludzi. Nikt tu nie czeka na mannę z nieba ani nie obiecuje gruszek na wierzbie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że członkinie spółdzielni utrzymają obrany przez siebie kurs, a ich oryginalne projekty staną się trampoliną do sukcesu. Poziom zaangażowania, jaki daje się tam zauważyć, pozwala przypuszczać, że znajdzie się jeszcze wielu ludzi, dla których będzie można coś zrobić.
Ignacy Strączek dla portalu Ekonomiaspoleczna.pl
Źródło: Portal Ekonomiaspoleczna.pl