W kwietniu „Czuj-czuj” wraca do Sorok, stolicy mołdawskich Romów. Każdy z ekipy będzie zajmował się osobną grupą dzieci i uczył ich innych umiejętności. Później to dzieci będą się uczyć nawzajem, a wszystko skończy się festiwalem na bazarze.
Olga pamięta Baszkira, dziesięcioletniego, pucułowatego chłopca, który do zdjęć pozował jak małoletnia gwiazda filmowa. Pamięta też Gretę, która, kiedy pokłóciła się ze swoją przyjaciółką, Marią, zwykła mówić: „Greta dla ciebie umarła”. Pamięta Zołuszkę (czyli Kopciuszka), uroczą, z wysokim głosem i ułamanym zębem, która przyniosła jej swoje pudełeczko i piłkę świecącą po uderzeniu o ziemię i powiedziała: „Ty tak jeździsz po świecie, to są moje ulubione zabawki, ale one innym dzieciom się bardziej przydadzą”. – Zołuszkę zawsze mam gdzieś głęboko w sercu – mówi Olga, wspominając swoją zeszłoroczną wyprawę do Sorok. – Cudowne są te dzieciaki i bardzo chcę do nich wrócić.
Po chwili dodaje jednak: – Ale one wszędzie są cudowne.
Sposób na podróże
Zaczęło się od Portugalii, do której pojechała autostopem ze swoim ówczesnym chłopakiem. Mieli zarabiać, robiąc wielkie bańki mydlane, ale niewiele z tego wyszło. Zamiast tego, zaczęli robić je w slumsach, prowadząc dla dzieci warsztaty. – Chodziliśmy po śmietnikach, szukając materiałów, które można byłoby wykorzystać. Nie mieliśmy kasy, więc przerabialiśmy stare walizki, a z pudełek po pizzy robiliśmy Memory.
Rodzice zabawianych dzieciaków bardzo cieszyli się ich obecnością, zaczęli więc zapraszać Olgę i jej chłopaka do siebie na obiady. Już wtedy w jej głowie pojawiło się słowo „wymiana” jako ważny element tego, co chce robić. Ale póki co myślała głównie o tym, że to dobry sposób na podróże i poznawanie miejscowych zwyczajów.
Myśl o tym, by nadać swojej pasji bardziej uporządkowaną formę, pojawiła się po pobycie w Indiach, gdzie pracowała z dziećmi upośledzonymi i zarażonymi wirusem HIV. – Okazało się, że są bardzo uzdolnione muzycznie. A zaczęliśmy od dużego marazmu i poczucia beznadziei. Zainteresowała się tym też lokalna prasa, co było dużym osiągnięciem, bo dotąd byli pozostawieni sami sobie.
Później była jeszcze podróż do Turcji, liczne warsztaty o emocjach, wioska, w której burmistrz przez megafon zapraszał na zajęcia. Oraz wyprawa do irackiego Kurdystanu, gdzie Olga i jej przyjaciółka poznały dwóch Kurdów. Bratanek jednego z nich był tamtejszą gwiazdą pop, kręcił akurat teledysk. Zaproponowali Oldze, by w nim zagrała. Po dwóch dniach pracy powiedzieli, że chcą się odwdzięczyć. Okazało się, że znają PR-managera największej w Iraku organizacji zajmującej się prawami człowieka.
Kolorowym busem po Polsce
Mając takie doświadczenia, Olga nie boi się jeździć w najróżniejsze miejsca „w ciemno”, bez kontaktów czy zaproszeń. – Zawsze są jakieś dzieciaki. A tam, gdzie życie toczy się na ulicy, nigdy nie ma problemu, żeby zrobić takie zajęcia.
Po powrocie z Iraku Olga uznała, że czas najwyższy założyć stronę. I tak właśnie powstał „Czuj-czuj”. Co jakiś czas, kilka razy w roku, rzucają wszystko i ruszają w podróż. Pieniądze na ogół wykładają sami lub zbierają przez crowdfunding. Obecnie w projekcie działa kilkanaście osób, ale ciągle ktoś się przyłącza, odłącza albo czasowo wspomaga działania z Polski.
Mają zresztą zamiar rozszerzyć swoją krajową działalność. Chcą kupić kolorowego busa i jeździć nim po Polsce. Po to, by ją odkryć, ale też po to, by pracować z pedagogami. – Zawsze dostaję piany na ustach, kiedy pod zdjęciami znajduję komentarze, że jesteśmy aniołami. A w Polsce jest mnóstwo pedagogów, którzy wykonują świetną robotę – denerwuje się Olga. – To, że ktoś jedzie do Indii, nie znaczy, że robi coś lepszego. Mamy pomysł, żeby napisać program wspierający pedagogów, wolontariuszy, nauczycieli, jeździć po Polsce i wzajemnie czerpać ze swojej pracy.
Agnieszka Zawadzka, studentka psychologii, która niedawno dołączyła do „Czuj-czuja” i chce badać romską społeczność, dodaje: – Jedziemy gdzieś w świat i jesteśmy tam dosyć krótko. A są osoby, które w swoim mieście od lat pracują z trudną grupą, a ich niewdzięczna praca wnosi dużo więcej niż dwa tygodnie spędzone gdzieś w Turcji.
Każdy może coś dać…
– Trzeba zacząć widzieć tych ludzi. Kiedy we Wrocławiu robiliśmy warsztaty na romskim koczowisku, to pierwszą myślą było: „o Boże, jakie to jest straszne” – wspomina Agnieszka. – Ale kiedy się zauważy, że Denis coś umie, tamten chłopak wspiera młodsze dzieci, a tamta dziewczyna jest wyjątkowo bystra, to zaczyna się myśleć o dzieciach, a nie tylko o warunkach, w jakich żyją.
– Bo przecież jeżeli patrzę na kogoś tylko przez pryzmat tego, jak jest mu źle, to zawsze pozostanie między nami nierówność – dodaje Olga. – To ja, taka wspaniała, niosę mu pomoc, a on pozostaje w pozycji słabszego. I nigdy się z niej nie wyzwoli.
Odwiedzani przez czuj-czujową ekipę ludzie dzielą się swoją kulturą: przepisami kulinarnymi, bajkami, rysunkami, a także opowiadają o swoich marzeniach. Niekiedy wytrącając Polaków z ich dobrego samopoczucia. – Jeden z Kurdów powiedział mi, że chciałby mieć dużo dzieci. Ma już ósemkę, ale chciałby mieć więcej. Przekonywał mnie: „bo dla nas najważniejsza jest rodzina. Nie to, co u was w Europie, gdzie ciągle są te aborcje, kobiety nie mogą zachodzić w ciąże, za późno zachodzą w ciążę, wszyscy się rozwodzą”. Pytam więc, skąd to wszystko wie? Sama byłam wtedy w ciąży. A on mówi: „a spójrz na siebie! Z wielkim brzuchem tutaj chodzi i zadaje głupie pytania, zamiast siedzieć w domu i męża pilnować!”. Mi się wydawało, że jestem taka fajna, a on patrzył na to z niesmakiem – wspomina Olga.
…każdemu czegoś brakuje
I dodaje: – Nie jestem anielicą. W kontakcie z innymi patrzę na to, co sobie wzajemnie damy. Czasem to może być opowieść, innym razem podpatrzę, jak robić pyszne gołąbki… Każdemu czegoś brakuje. Trzeba dążyć do tego, żeby wyrównywać dzieciom szanse w dostępie do edukacji, ale zbyt często mamy poczucie, że to, co mamy, jest lepsze.
W kwietniu wracają do Sorok. Każdy z nich będzie zajmował się osobną grupą dzieci i uczył ich innych umiejętności: teatru cieni, recyklingu, wrażliwości na emocje… Później dzieci będą się uczyć nawzajem, a wszystko skończy się festiwalem na bazarze. To jedyne miejsce, w którym dochodzi do bezkonfliktowego stałego spotkania Romów i Mołdawian. Celem jest pokazanie romskim dzieciakom, że mogą dać coś z siebie innym, i przekonanie do ich potencjału Mołdawian.
Nie mogę nie spytać o to, czy nie jest im czasem ciężko z tym, co widzą i czego doświadczają podczas swoich podróży. – Kiedy jestem na miejscu, to staram się widzieć tych ludzi, chociaż kiedy wróciłam z Indii, przez kilka miesięcy śniło mi się to, co tam widziałam – odpowiada Olga. – Pracowałam też w ośrodku dla dzieci ulicy w Gruzji. To miejsce strasznie funkcjonowało, było ponure, brakowało pedagogów, a dzieci tam przebywające były bardzo skrzywdzone. Jeden chłopak przy mnie wyciął sobie swastykę nożem na kolanie. Ale tam też zamierzam wrócić.
Niedawno Olga urodziła Rocha. Maluch jeździ razem z nią. – Najważniejsze jest jego bezpieczeństwo, ale myślę, że wbrew pozorom takie doświadczenia mogą być bardzo wzbogacające. Muszę dbać o to, żeby, kiedy podrośnie, widział w tych dzieciakach swoich kolegów. Bo wiesz, często jest tak, że miejsca, które wydają nam się wyjątkowo straszne, kiedy podejdziesz bliżej, to okazuje się, że jest w nich życie.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)